sobota, 25 listopada 2017

86. Co ja robię wśród tych błaznów, czyli Miki i jego pracownia krawiecka. ("Fashioning Little Miss Lonesome")

To trzecie i ostatnie, ale równie fascynujące spotkanie z naszymi niegrzecznymi i zdecydowanie nieprzyzwoitymi panami z wielkimi ambicjami w świecie mody. Ponieważ w grze istnieją tylko dwa wątki, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać uroczego i zdecydowanie bardziej sympatycznego Mikiego.


Miki, w przeciwieństwie do Saito, nie jest Japończykiem. Przeprowadził się do Japonii ze Stanów Zjednoczonych i wszystkim od razu rzuca się w oczy jego jasna czupryna i wysoki wzrost. Uchodzi za bardzo przystojnego i nie narzeka na powodzenie wśród dziewcząt. Poznajemy go zresztą w bardzo niekomfortowej dla niego sytuacji, kiedy odrzuca względy koleżanki, twierdząc, że nienawidzi słodziutkich dziewczyn robiących głupie minki (a w nich akurat można w Japonii przebierać). Nie działa na niego nawet zapewnienie dzierlatki, że zrobi wszystko, byleby ten jedynie zechciał z nią chodzić. Chłopak jest kategoryczny i asertywny, ale jednocześnie spokojny. Po czym dostrzega nas i zmienia swoje zachowanie o sto osiemdziesiąt stopni. Wcale nie dlatego, że jest oburzony naszym wsadzaniem nosa w zdecydowanie nie swoje sprawy. Dlatego, że... jesteśmy obiektem jego westchnień! Uciekamy co sił w nogach, w myślach błagając wszystkich istniejących bogów i pytając ich, za jakie grzechy tak nas pokarał, ale jest to daremne - chłopak dopada nas i wyjawia, że jesteśmy jego chodzącym ideałem, jego miłością, jego muzą... A to jedynie początek problemów.

Oczywiście chwilę zajmuje nam uświadomienie sobie, że czarujący Miki-san to nie kosmita planujący zawładnąć Ziemią, a początkujący projektant mody. Chłopak zaprasza nas do odwiedzenia go po lekcjach i przymierzenia stworzonych przez niego ubrań. Daje nam zapisany na karteczce adres i udaje się w swoją stronę. Po zajęciach dochodzimy do wniosku, że w sumie nie zamierzamy bratać się z kosmitami, po czym wyrzucamy karteczkę, co zostaje dostrzeżone przez Saito. A jako że Saito jest najbliższym (i po prawdzie jedynym) przyjacielem Mikiego, który zamierzam pomóc mu w spełnieniu marzeń, zostajemy zawleczone do domu blondyna niemalże siłą. Tak rozpoczyna się nasza przygoda z ubraniami, liczeniem kalorii, ćwiczeniami, prostym chodem i pracowaniem nad pewnością siebie. Wiele wydarzeń w obu wątkach się powiela, dlatego nie będę dokładnie ich opisywać (zapraszam ciekawych do swoich starszych wpisów), skupiając się głównie na różnicach. A jest o czym wspominać, bo panowie są jak ogień i woda.


Przede wszystkim wątek Mikiego jest dużo cieplejszy od wątku Saito. Mam wrażenie, że w przypadku charakternika jego osobiste życie i związane z nim problemy zostały potraktowane nieco po macoszemu i funkcjonują jedynie jako tło, podczas gdy u Mikiego stanowią integralną część historii. Okazuje się, że za maską wiecznie uśmiechniętego i optymistycznego nastolatka skrywa się dosyć smutna opowieść. Okazuje się, że pasja Mikiego nie spotkała się z aprobatą jego ojca. Nie jest to niczym dziwnym, szczególnie w rodzinach bogatych biznesmenów, w których rodzice mają zwykle dokładnie zaplanowaną przyszłość swoich dzieci. Chłopak postanowił jednak pójść za głosem serca i zrobić wszystko, żeby jego ubrania zawojowały świat. Tutaj należy przyznać, że w realnym świecie Miki nie miałby na to szans, bo szyte przez niego stroje są całkowicie pozbawione smaku, ale jako projektant odzieży do sklepów dla dorosłych byłby jak znalazł. Z początku jego marzenia zresztą średnio nas obchodzą - chcemy po prostu jak najszybciej odbębnić swoje i uciec z tego całego cyrku na kółkach. Im bardziej jednak się z nim zżywamy, tym chętniej jesteśmy w stanie znosić trudy i niewygody bycia modelką, a nawet zaczynamy go dopingować.

Sam Miki jest facetem... dziwnym i to w każdym tego słowa znaczeniu. To osobowość pełna kontrastów i nie jestem pewna, czy aż taki misz-masz jest dobry. Z jednej strony mamy uśmiechniętego i uroczego głuptasa, z drugiej spokojnego i bardzo kategorycznego zazdrośnika. Do tego dodano szczyptę perwersji, bo Miki jest zafiksowany na punkcie seksu, szczególnie w temacie sado-maso. Jeśli jednak ktoś łudziłby się, że oznacza to również ciekawe scenki erotyczne, to będzie zawiedziony. Chłopak w łóżku jest bowiem ostatnią łajzą, który jak z rękawa sypie tekstami typu: "Jeśli chcesz, możesz jeszcze się wycofać" (zupełnie jakby chodziło o misję kolonizacji Marsa, a nie pochędóżkę) i zanim coś zrobi, pyta o pozwolenie - najgorszy typ kochanka ever. Później na szczęście się to zmienia, ale dla mnie to totalny antyseks, być może dlatego, że nie przepadam za blondynami.

Tutaj należy dodać, że przejście wątków obu panów skutkuje odblokowaniem wątku z "trójkącikiem", moim zdaniem najfajniejszego ze wszystkich (szkoda, że jest taki krótki!). Sama gra posiada zresztą wiele różnych zakończeń i każde z nich jest tak samo jajcarskie - spodobało mi się szczególnie to o wydaniu własnej gry komputerowej z zerowym budżetem. "Fashioning Little Miss Lonesome" to bardzo specyficzna komedia z dosyć kontrowersyjnym poczuciem humoru. Chociaż nie znalazłam w niej faceta dla siebie i nie było mi dane doświadczyć większych wzruszeń, uśmiałam się nieraz jak norka. Jeśli jednak same nie jesteście pewne, czy gra podejdzie pod Wasze gusta, możecie spróbować wersji demo. Ja osobiście ani nie polecam, ani nie odradzam - to produkcja na tyle specyficzna, że każdy powinien podjąć decyzję sam.

Demo pobierzecie tutaj: http://mangagamer.org/misslonesome/



sobota, 18 listopada 2017

85. Na szlak moich blizn poprowadź palec, czyli opowieść o Sanosuke Haradzie i demonach przeszłości. ("Hakuoki: Kyoto Winds")

Powracam po kolejnym miesiącu nieobecności, ale nie jestem sama. Towarzyszy mi bowiem wyjątkowy mężczyzna o miodowych oczach. Wysoki, smukły, silny i piękny, ale przepełniony bólem, którego nie jest w stanie z siebie wyciągnąć. Podobnie jak ostrza samurajskiego miecza.


Przyznam szczerze, że o wyborze Harady jako bohatera drugiej ogrywanej przeze mnie ścieżki zadecydowała opinia jednej z innych fanek otome, która stwierdziła, że mężczyzna jest bardzo podobny do Goemona z "Nightshade" (kto tego pana nie zna, niech zerknie tutaj: http://kocham-gry-otome.blogspot.com/2017/07/77-jaki-ten-facet-jest-fajny-czyli.html). Nie jest to opinia, z którą mogę się zgodzić, bowiem dla mnie to mężczyźni o zupełnie różnych charakterach, ale nie zmienia to faktu, że obaj są warci poznania. Poznania i pokochania.

Nasze pierwsze spotkanie z Haradą nie należy do najprzyjemniejszych. Kiedy zostajemy odeskortowane do siedziby Shinsengumi, jest jednym z mężczyzn, którzy pilnują naszego pokoju, uniemożliwiając nam ucieczkę. Zostajemy więc skazane na jego łaskę i niełaskę, wyczekując wyroku, który pozwoli nam żyć albo zakończy się naszą śmiercią - w końcu poprzedniej nocy widziałyśmy wystarczająco wiele, żeby można było nas zgładzić dla dobra całej organizacji. W niczym nie pomaga również fakt, że wszyscy zdają się sądzić, że ze względu na męski ubiór jesteśmy chłopcem. Harada jest jednym z tych, którzy uczą nas, że jako mężczyzna musimy być zawsze gotowe na śmierć i umieć ponosić konsekwencje swoich czynów. Kiedy okazuje się, że w rzeczywistości jesteśmy płci piękniej i w dodatku organizacja nie zamierza posłać nas do piachu, Harada delikatnie usuwa się w cień. Od tej pory widzimy go czasami, kiedy przebywa wraz z miejscową dwójką Drombo (Heisuke i Shinpachim), co sprowadza się do wielu zabawnych sytuacji, hektolitrów sake i wizyt w dzielnicy czerwonych latarnii. Jest dowcipnisiem, typem klasowego błazna i swobodnie podchodzącym do życia lekkoduchem. Nie można jednak w żaden sposób nazwać go niewychowanym chamem, wręcz przeciwnie - kiedy Hijikata czy Souji okazują nam obojętność, Harada jest naprawdę miły. Przypomina trochę zbója, który opuścił dom, żeby plądrować, palić wioski i zabijać, ale został pouczony przez mamę, że dziewczyny trzeba szanować. Jako jedyny zauważa, że źle znosimy ciągłe zamknięcie w pokoju i bycie pod stałą obserwacją (kto by nie znosił) i postanawia zabrać nas nocą na spacer - tylko po to, żeby sprawić nam przyjemność. I chociaż pod pewnymi względami wyróżnia się na tle innych, został mistrzowsko wkomponowany w tło bardziej wyrazistych postaci. Przez większą część historii daje się poznać jako w sumie całkowicie przeciętny, chociaż miły facet, który posiada wyjątkowe zamiłowanie do alkoholu i lubi robić po nim rzeczy, o których najchętniej szybko by zapomniał.



Szybko jednak jest nam dane przekonać się, że gdzieś za tą fasadą normalności (nieco pozornej, jak widać na załączonych powyżej obrazkach) kryją się czyste intencje i oddanie przyjaciołom. Kiedy Heisuke zdradza organizację i przyłącza się do Itou i jego grupy Guardians of Ancient Tomb (chociaż ja zawsze mówię na nich Guardians of Tomb Raider), bardzo mocno to przeżywa i gorąco pragnie sprowadzić wyrostka z powrotem. Podobnie traktuje również swoich podwładnych, wobec których jest wymagającym, ale równocześnie wyrozumiałym nauczycielem. Można odnieść bardzo mocne wrażenie, że ze wszystkich sił troszczy się o tych, którzy są dla niego ważni. Pamiętam, że Souji był dla mnie nieprzewidywalny, a jego zachowanie bardzo ambiwalentne i muszę przyznać, że Harada okazał się miłą odmianą. To facet o dobrym sercu, który pomimo swojego zamiłowania do braku dyscypliny i jednoczesnej miłości do wymykania się na buteleczkę sake do Shimabary, jest osobą naprawdę godną zaufania i opiekuńczą. Kiedy gasną światła, często odwiedza nas, żeby z nami porozmawiać, troszczy się o nas podczas patrolowania ulic Kioto i zawsze staje w naszej obronie, kiedy sprawy przybierają zły obrót i na naszej drodze pojawia się demoniczny Zespół R (Kazama, Shiranui i Amagiri). Jest również świadkiem sytuacji, w której ratujemy z rąk zbuntowanych roninów tajemniczą dziewczynę o imieniu Sen. Dzierlatka jakiś czas później pojawia się w siedzibie Shinsengumi, wyznając, że jest demonem i że mogłaby zabrać nas w bezpieczne miejsce, w którym Kazama nie próbowałby uskuteczniać z nami programu 500+. My jednak decydujemy się pozostać u boku samurajów. Zaledwie kilka dni później Harada powiadamia nas, że Sen zamierza ponownie się z nami zobaczyć, tym razem na mieście. Kiedy siedzimy w karczmie, zajadając się słodkościami i urządzając sobie babskie pogaduchy, dziewczyna wyjawia nam, że zaaranżowanie spotkania było w rzeczywistości jego pomysłem i mężczyzna poprosił ją o to, by spędziła z nami trochę czasu i zabawiła rozmową, ponieważ dostrzegł, że od jakiegoś czasu chodzimy nieco bardziej przybite niż zwykle. Osobiście uważam tę scenę za niezwykle uroczą i ciepłą w swojej prostocie. Już wtedy wiadomo, że mężczyźnie na nas zależy, ale nie okazuje nam tego, kupując nam kwiatki i czekoladki, a będąc z nami w codziennych sytuacjach, wspierając nas i pokazując, że zawsze możemy na niego liczyć.

Wątek miłosny w opowieści Harady przypomina trochę dobrego złodzieja, który zakrada się do posiadłości pod obecność domowników i niemalże na ich oczach wynosi najdroższe sprzęty. Rodzi się w sposób tak naturalny, że ciężko właściwie powiedzieć, w którym momencie stajemy się dla Harady kimś więcej. Jego działania są delikatne i pełne wyczucia, a jego stosunek do nas bardzo dojrzały. Kiedy dochodzi do wyznania, w jego słowach czai się zdecydowanie - on jest pewny tego, że chce uczynić nas paniami swojego serca, wybrał nas już dawno temu i pokazał nam, że nadaje się na to, by być dla nas kimś więcej. Zauważyłam również, że chociaż Harada uchodzi wśród druhów za zbereźnika i naczelnego zboczeńca Shinsengumi, nie sili się wobec nas na dwuznaczność (w przeciwieństwie do Soujiego). Dla niego jesteśmy uroczym podlotkiem, który wyrośnie w przyszłości na wspaniałą kobietę i nie widzi powodu, dla którego miałby wprawiać nas w zakłopotanie już teraz (zresztą ewidentnie widać, że to gość, którego kręcą niewinne i niedoświadczone dziewczyny - sam się do tego przyznaje). I jest mu wszystko jedno, czy jesteśmy człowiekiem, demonem, Furią czy przyjacielem Kubusia Puchatka. Jest mu wszystko jedno, co powiedzą inni. Chce być z nami mimo wszystko. Bezwarunkowo. Na zawsze.


Nie zawsze jednak mężczyzna taki był. Przeszłość Harady nie została wyraźnie nakreślona w pierwszej części gry, ale już teraz wyraźnie widać, że została osnuta ciemnymi chmurami. Blizna na jego brzuchu nie jest bowiem pamiątką po wyjątkowo bohaterskiej walce, a po sseppuku (honorowym samobójstwie, w tym przypadku jako kara po obrażeniu samuraja), do którego popełnienia został zmuszony jako jeszcze chłopiec. Nie było mu jednak dane spotkać się z Kostuchą, co osnuło całą jego rodzinę hańbą. Został wyrzucony, czemu sam specjalnie się nie dziwi, bo był okropnym dzieciakiem nie zważającym na żadne świętości. Błąkał się więc po Japonii, nierzadko wchodząc na drogę występku, aż spotkał Kandou, który przygarnął go i uczynił jednego z Shinsengumi. Teraz, kiedy mężczyzna jest już dorosły, zrozumiał swoje błędy i nie chce nigdy już powracać do tego, co było dawniej. To częściowo tłumaczy jego troszczenie się o innych, czystość intencji wobec kobiet i dbanie o tych, którzy są dla niego ważni. Można odnieść wrażenie, że traktuje samurajów jak rodzinę, którą z własnej głupoty stracił.

Przyznam szczerze, że z początku byłam nastawiona do wątku Harady nieco sceptycznie. Starałam się na siłę znaleźć w nim Goemona, który był rajskim ptakiem "Nightshade", ale gra jak na złość serwowała mi miłego faceta, który nie próbuje mnie przy byle okazji poderwać. Z czasem zrozumiałam, że to po prostu zupełnie inny bohater, i zaczęłam zwyczajnie być ciekawa, do czego mnie on zaprowadzi. Gdybym miała podsumować go jako mężczyznę, widziałabym w nim typowego "miłego gościa" - jednego z grupy tych porządnych, szanujących kobiety i poważnie myślących o przyszłości nieszczęśników, którzy z jakiegoś powodu są traktowani przez płeć piękną jak powietrze. Harada nie jest yandere, nie jest tsundere i nie posiada tak wyrazistego charakteru jak Hijikata, Souji czy nawet reszta trójki Drombo. Jest praktycznie niedostrzegalny, nie wzbudza większych emocji, nie jest bohaterem dram jak Sanan... ale jest. I to jest jego największą zaletą. Jego opowieść prezentuje jedną ze zdecydowanie najbardziej dojrzałych relacji, jakie widziałam w grach otome ever. Mam nadzieję, że w kolejnej części opowie mi o sobie więcej, bo jest jak wygrzebany z popiołu diament.