sobota, 30 grudnia 2017

90. Yamazaki z naszej paki, czyli krótka opowieść o najbardziej niedocenianym członku Shinsengumi ("Hakuoki: Kyoto Winds")

Sądzę, że każda kobieta spotkała w swoim życiu przynajmniej jednego "dobrego faceta". "Dobry facet" to ten typ mężczyzny, który pod wieloma względami jest w porządku: jest wierny jak pies, uczynny, szanuje kobiety, przeprowadza staruszki przez jezdnię i marzy o domku na wsi, gromadce biegających po ogrodzie dzieci i golden retrieverze wylegującym się przed budą. Jednak poza tym nie wyróżnia się niczym: nie ma charakteru ani nie rozwija żadnych pasji, często jest też mało asertywny. Ginie w otoczeniu bardziej wyrazistych i przebojowych mężczyzn. I niby wszystko jest z nim w porządku, ale coś w nim uwiera, coś nie daje się lubić. Myślę, że wiecie już, o jakim typie mężczyzny opowiem dzisiaj.


Po rozegraniu wątku Hijikaty Yamazaki był dla mnie oczywistym wyborem. Jego wzruszająca i pełna poświęcenia śmierć sprawiła, że po prostu miałam ochotę poznać go bliżej. Właściwie od początku mojej przygody z "Hakuoki" wydawał mi się bardzo ciekawą postacią: w końcu kogo nie zainteresowałby zawsze stojący w cieniu strażnik, który bardziej przypomina ninję niż samuraja? Polubiłam również jego wygląd - na tle reszty wojowników Yamazaki odznacza się bowiem bardzo azjatyckim typem urody. Martwiło mnie to, że w zasadzie nie posiada żadnych fanek. Spotkałam na swojej drodze hordy miłośniczek Kazamy czy Hijikaty, sporo kobiet uwielbiających Haradę czy Heisuke, nawet Sananowi coś się dostało. Nigdy nie rozmawiałam jednak z żadną, która najbardziej lubiłaby Yamazakiego. Zrobiło mi się go trochę żal i postanowiłam osobiście rozwikłać tę tajemnicę.

Yamazaki na dobre pojawia się w naszej opowieści późno, bo dopiero w trzecim rozdziale. Robi to w sposób niemalże niedostrzegalny i nikogo nie powinno to dziwić, bowiem pełni w Shinsengumi rolę Obserwatora. Nie wyróżnia się z tłumu, ponieważ nie może się wyróżniać, nie posiada nawet własnego koloru (w grze każdy z mężczyzn posiada przypisaną sobie barwę, a yukata Yamazakiego jest niebieska, zupełnie jak stroje robocze reszty Shinsengumi). Zawsze stoi z boku, ale nie sprawia wrażenia gruba. Wręcz przeciwnie: jest zawsze grzeczny i uprzejmy, a przy tym bezwarunkowo posłuszny rozkazom. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że wobec tego jest to postać nudna. Mężczyzna jest bowiem jak Wielki Brat: wie wszystko o wszystkich, a jako syn akupunkturzysty zajmuje się również zdrowiem swoich kolegów. Jest to szczególnie widoczne w momencie, w którym okazuje się, że Okita cierpi na gruźlicę i - jak już wiemy - nie pozwala się sobą zaopiekować ani nawet siebie dotknąć. Yamazaki otrzymuje wtedy od Kondou polecenie sprzątania pokoju młodego charakternika pod jego nieobecność (gdyż czystość otoczenia pomaga załagodzić objawy choroby), w czym oczywiście ochoczo mu pomagamy, dowiadując się przy okazji baaardzo ciekawych rzeczy zarówno o Okicie, jak i o Hijikacie (nie będę jednak zdradzać co, żeby nie odebrać Wam przyjemności z samodzielnego dokonania odkrycia). Zdarza się nam również towarzyszyć Yamazakiemu podczas uzupełniania zapasu medykamentów w Kioto i podczas jednej z takich wypraw zostajemy nawet przez niego zaproszeni na randkę (to znaczy na zjedzenie czegoś, bo na pewno jesteśmy głodne, a w ogóle to Hijikata kazał, ale rumieniec Obserwatora zdradza, o co tak naprawdę chodzi). Jeśli trzeba, mężczyzna zajmuje się również ochranianiem nas podczas naszych własnych misji (między innymi dostarczenia listu Saito z wątku Hijikaty). Jest przy nas zawsze i udowadnia, że gotów jest bronić nas do ostatniej kropli krwi i do ostatniej kropli... Wody Życia. I mogłoby to być wstępem do naprawdę pięknej historii miłosnej, gdyby nie parę popełnionych przez twórców błędów.


Podstawowym minusem nie jest jednak wcale to, że Yamazaki pojawia się późno. Tak samo jest przecież z Kazamą, a mimo to cieszy się on rzeszą oddanych wielbicielek. Problemem jest to, że zanim wątek Yamazakiego zacznie się rozwijać, łapiemy już kilka "serduszek" z resztą bohaterów. Oczywiście zdarza się to również w innych wątkach, ale w tym jest to aż nadto widoczne i sprawia, że możemy odczuć większą sympatię do supportu niż do wchodzącej na scenę gwiazdy. Drugą sprawą jest fakt, że Yamazaki jako postać nie nadaje się do takiego wprowadzenia go w historię. Kazama jest wrednym bucem, który nie bawi się w zabieranie dziewczyny na randkę, tylko od razu wskazuje jej drzwi swojej sypialni. Jest nieziemsko upartym, zaborczym badassem, którego nie interesują uczucia heroiny, bo ona musi być jego i koniec. Yamazaki jako jego dokładne przeciwieństwo potrzebuje czasu. To niedoświadczony, wstydliwy i nieśmiały chłopak o nieskomplikowanej osobowości, a tacy bohaterowie w grach otome potrzebują jednak pewnego wsparcia, żeby móc robić to, do czego zostali przez twórców stworzeni - sprzedawać emocje. Gdyby Yamazaki otrzymał parę mocniejszych i najlepiej nie do końca oczywistych scen, mógłby wejść w tak genialny kontrast, że zdetronizowałby w moich oczach Haradę i Hijikatę razem wziętych. Tymczasem on jest po prostu... nudny. Niby miły, niby fajny, ale nie ma do opowiedzenia żadnej konkretnej historii (a nawet jeśli ma i wyjdzie to na jaw dopiero w drugiej części, to pozostawienie jego wątku w obecnym kształcie jest dla mnie karygodnym błędem). W języku twórców gier nazywa się to złym pacingiem i w momencie, w którym większa dawka emocji w grze się pojawia (końcowa walka z Kazamą), nie wywołuje ona już u gracza pożądanej reakcji. Jeżeli spojrzeć na problem pod takim kątem, wcale nie dziwię się małej popularności Yamazakiego, co w sumie trochę mnie smuci, bo widzę w tej postaci ogromny, ale koszmarnie niewykorzystany potencjał.

I jest to chyba ten moment, w którym po raz pierwszy przyznaję, że w nowej wersji "Hakuoki" nie wszystko bangla tak, jak należy. Z tego, co kojarzę, Yamazaki w pierwotnej wersji nie był postacią, z którą można było wejść w romans (albo nawet w ogóle nie istniał - nie grałam, więc nie wiem; będę wdzięczna za ewentualne wyprowadzenie z błędu), i jego wątek został dopisany przez zupełnie inny zespół. Jak widać, chyba nie do końca się to udało, aczkolwiek  nie zamierzam również wieszać na naszym uroczym Obserwatorze psów. To nadal jest fajna postać z ciekawym wątkiem (który polecam przejść chociażby dlatego, żeby dowiedzieć się nieco o innych bohaterach), to nadal jest "dobry facet". Tylko szkoda, że pozostawia po sobie tak duży niedosyt.


niedziela, 24 grudnia 2017

89. Wesołych Świąt! To już dwa lata!


Musiałam aż dzisiaj sprawdzić, czy dodałam na bloga wpis w poprzednie święta, bo nie mogłam uwierzyć, że to kolejne, które spędzamy we wspólnym gronie. Cieszę się, że jesteście ze mną już tak długo, że lubicie moje recenzje i nieraz wspieracie mnie w trudniejszych chwilach. Bardzo Wam dziękuję!

Z okazji zbliżających się świąt chciałabym życzyć Wam:
 - radosnego czasu spędzonego w gronie najbliższych (nic nie może pobić wspólnego śpiewania kolęd, szczególnie po paru "głębszych");
 - udanego odpoczynku, który nie polega tylko na sprzątaniu i siedzeniu w kuchni;
 - żeby uszka z farszem nie rozwalały się przy gotowaniu;
 - miłości i przyjaźni, ale takiej prawdziwej i na zawsze;
 - sukcesów w szkole, na studiach i w pracy zawodowej;
 - żeby więcej fajnych gier otome otrzymało angielską lokalizację ("Reine des Fleurs", o tobie mówię!);
 - otrzymania wymarzonych prezentów, chociaż to, najpiękniejsze, nie zawsze ma wartość materialną.

Sobie życzę wytrwałości w spełnianiu pewnego marzenia, nad którym pracuję już od sierpnia. Mam nadzieję, że styczeń przyniesie ze sobą dobre wieści.

Jeszcze raz wszystkiego dobrego! Merii Kurosimasu!


sobota, 16 grudnia 2017

88. Jak kocha serce samuraja, czyli Toshizo Hijikata i jego wielki świat małych gestów ("Hakuoki: Kyoto Winds")

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że kupiłam grę "Hakuoki: Kyoto Winds" na Steamie i od tego czasu będę zamieszczać tutaj screeny właśnie z wersji na PC, a nie na PS Vitę. Granie na komputerze jest dla mnie zwyczajnie bardziej wygodne, a w dodatku będę mogła opowiedzieć Wam o tym, jak wygląda wersja PC w Complete Deluxe Set i czym różni się od tej fizycznej.

Mam również dobrą wiadomość dla wszystkich, którzy nie mogli się doczekać na możliwość zakupienia gry w polskiej walucie - opcja pojawiła się już na początku grudnia: http://store.steampowered.com/app/589530/Hakuoki_Kyoto_Winds/ 

Zapraszam również do zajrzenia do mojego ostatniego posta, w którym możecie zakupić gry otome, książki i parę innych drobiazgów w bardzo atrakcyjnej cenie: http://kocham-gry-otome.blogspot.com/2017/12/87-wielka-wyprzedaz-fajnych-rzeczy.html

Żeby już nie przedłużać - dzisiaj przedstawiam Wam prawdziwego rodzynka w samurajskim cieście - samego Toshizo Hijikatę, zwanego również Demonem Shinsengumi.


Przyznam szczerze, że bałam się wątku Hijikaty. Zdołałam już wyrobić sobie jego obraz przy przechodzeniu innych ścieżek i martwiłam się, że rzeczywiste spotkanie z Demonem Shinsengumi ten wizerunek zatrze. Wszyscy, którzy bliżej mnie znają, wiedzą, że mam ogromną słabość do wątków miłosnych opartych na schemacie mistrz-uczennica i chociaż w realnym życiu uważam takie relacje za niezdrowe i nieprofesjonalne, uwielbiam całą gamę uczuć, jakie budzi we mnie oparta na nich fikcja, szczególnie że w przypadku Yukimury i Hijikaty (i właściwie każdego innego kapitana Shinsengumi) jest to historia całkowicie wyjątkowa.

Hijikata jest dowódcą Shinsengumi. To stanowisko jest dużym wyróżnieniem i gwarantuje mu powszechne poważanie, ale jednocześnie niesie ze sobą ogromną odpowiedzialność. Ten milczący i poważny mężczyzna dźwiga na swoich barkach problemy i obowiązki całej organizacji, zajmując się również tak oczywistymi i na pozór trywialnymi sprawami, jak zaopatrzenie i zakwaterowanie. Nic zatem dziwnego, że w innych wątkach spotykamy go jedynie przelotem czy podczas misji. To typ, który nie odzywa się bez potrzeby, ale kiedy już to robi, zyskuje posłuch wszystkich swoich podwładnych. Nie boi się używać mocnego języka, ale też nie nadużywa władzy i nie próbuje nikomu niczego udowadniać. Można odnieść wrażenie, że jedną z niewielu chwil jego słabości jest sam początek historii, kiedy po ujawnieniu naszej płci, przeszukaniu naszych rzeczy i stwierdzeniu, że jednak nie wolno nas zabić, daje się wrobić w uczynienie nas swoją służącą. I przyznam szczerze, że trochę zawiódł mnie fakt, że ten wątek nie został jakoś szczególnie wykorzystany. Oczywiście rozumiem, że wiąże się to z określonym zamysłem odnośnie postaci, ale jednak chętnie byłabym świadkiem paru sytuacji, w których Hijikata prosi Yukimurę o pomoc lub przydziela jej obowiązki. Są to jednak tylko i wyłącznie moje odczucia, które nie wpływają na moją ogólną ocenę wątku, który generalnie jest napisany bardzo dobrze. Chociaż może to odstraszyć graczy, którzy są przyzwyczajeni do szybkiej eskalacji uczuć (tak jak np. w "The Amazing Shinsengumi: Heroes in Love").

Hijikata jest bowiem facetem dla cierpliwych. On wie, jaką pozycję w organizacji zajmuje, jest ciągle zajęty i zwyczajnie nie ma czasu na zastanawianie się, z czym się wiąże posiadanie w siedzibie Shinsengumi młodej dziewczyny. Nie może sobie na to pozwolić, kiedy w powietrzu wisi wojna, w organizacji zdrada, a po okolicy radośnie hasa sobie napalony demon. W dodatku ktoś musi dbać o tych kilkadziesiąt (a z czasem kilkaset) gęb do wyżywienia. Nic zatem dziwnego, że Hijikata ma do nas stosunek zaledwie uprzejmy, wynikający z zajmowanego przez niego stanowiska, a nie osobistej sympatii. Jest gotów zawsze nas wysłuchać i dba o nasze podstawowe potrzeby, ale jego wyraźny dystans sprawia, że jakoś instynktownie nie chcemy mu zawracać głowy bez powodu. Tym bardziej że nie boi się dać nam do zrozumienia, że mu w czymś przeszkadzamy czy kręcimy się po obejściu jak smród po gaciach. Mimo pozornego chłodu ani przez chwilę nie sprawia jednak wrażenia niegodnego zaufania. Wręcz przeciwnie - stawiając wyraźnie granice, buduje poczucie bezpieczeństwa i stałości, i to w całej organizacji, a nie tylko w naszym sercu.


W przeciwieństwie do Okity czy Harady, Hijikata nie jest dobry w słowach. To człowiek przyzwyczajony do wydawania rozkazów, który nie lubi strzępić języka po próżnicy. Mówi, kiedy trzeba, i kiedy trzeba, milczy, a milczy praktycznie przez cały czas. To typ mężczyzny, który ukrywa emocje, ale jednocześnie okazuje je przez czyny. Kiedy zostajemy napadnięte w naszej sypialni przez Furię, pozwala nam spędzić resztę nocy w swoim pokoju, a kiedy burczy nam w brzuchu, dzieli się swoim posiłkiem. Z czasem uchyla nieco kurtynę swojego chłodu i możemy ujrzeć jego wnętrze, które jest przepełnione jedynym w swoim rodzaju ciepłem. Jeśli jednak oczekujecie mężczyzny, który jest w rzeczywistości osobą bardzo emocjonalną i lubiącą rozmawiać o uczuciach, to możecie się srodze zawieść - Hijikacie daleko do Troskliwego Misia, sprawdziłby się co najwyżej jako Troskliwy Grizzly. Bardzo podoba mi się jednak fakt, że nie jest postacią papierową i wsadzoną w sztywne ramy miejscowego badassa - to bohater, który ma do opowiedzenia własną historię, ma wątpliwości, ma swoją garść wad i potrafi zapłakać, kiedy potrzeba. I jeśli mam być z Wami szczera, jest to typ mężczyzny, do którego osobiście mam ogromną słabość. W dzisiejszych czasach zewsząd trąbi się o tym, że mężczyźni mają prawo do łez i okazywania uczuć, ale z drugiej strony nie wymaga się od nich wyrabiania sobie charakteru, siły, jakiegoś poczucia obowiązku i chęci zapewnienia najbliższym poczucia bezpieczeństwa (oczywiście nie zamierzam tutaj wrzucać wszystkich do jednego wora, bo osobiście znam naprawdę wspaniałych facetów - piszę jedynie o pewnej tendencji, którą narzucają nam media i style wychowawcze). Nie sądziłam, że kiedykolwiek jakiś wątek w grze otome skłoni mnie do osobistych wyznań, ale mój ostatni związek polegał dla mnie na noszeniu spodni i podejrzewam, że to właśnie sprawiło, że pomimo braku motylków w brzuchu i miłosnych fajerwerków, tak bardzo spodobała mi się postać Hijikaty. Sto razy bardziej wolę faceta, który w dowód miłości zrobi mi ulubiona herbatę, niż takiego, który będzie mi deklarował wiersze i śpiewał ballady. W przypadku naszego demonicznego samuraja aż do samego końca pierwszej części gry nie mamy zresztą żadnego wyznania ani pocałunku, a mimo to możemy wyraźnie zauważyć zmianę zachowania Hijikaty względem nas. Wiąże się to z momentem, w którym udowadniamy mu, że nasza obecność może przydać się samej organizacji. Mężczyzna przekonuje się, że jesteśmy wdzięczne, odważne i można na nas polegać. Zaczyna nam ufać. Nie traktuje nas już jak dziecko, ale jak żołnierza. Jak jego ucznia.


Wątek Hijikaty to również niezwykle piękna opowieść o drodze samuraja. Samurajem oczywiście nikt tak naprawdę się nie rodził i mężczyzna w rzeczywistości był synem ulicznego sprzedawcy lekarstw (Kusuri-uri, kiedy żeś się syna dorobił?), który przyłączył się do Kondou i wraz z nim poprowadził organizację do rozkwitu. Nie było to łatwe - wieczny brak wystarczającej ilości żywności czy przeciekający dach bardzo obniżają morale, ale dzięki wytrwałości i ciężkiej pracy udało się. Hijikata udowadnia, że samuraj posiadający pana to coś więcej niż wędrowny ronin - to osoba, której słowo wiele znaczy. Jeśli obiecał chronić nas i dbać o nasze bezpieczeństwo, to nie zastanawia się nad tym, czy ma to sens i czy warto poświęcać życie najlepszych wojowników w organizacji tylko po to, by chronić nasze własne. Widać to szczególnie w jego potyczkach z Kazamą. Jak dobrze wiecie, Kazama nie ma na celu nas zabić, a "jedynie" posiąść za żonę, a mimo to zaciekłość, z jaką Hijikata nas przed nim broni, jest wręcz zadziwiająca. Widać to szczególnie w ostatniej walce z pierwszej części gry, w której mężczyzna - widząc, że jako człowiek nie może mierzyć się z potężnym demonem - wypija Wodę Życia, poświęcając dla nas swoje człowieczeństwo. Poświęca zresztą o wiele więcej, bowiem w obronie ukochanego przywódcy ginie nie tylko jego dusza, ale również Yamazaki - jeden z Shinsengumi pełniący rolę szpiega. Przyznam szczerze, że dla mnie również był to cios, bo bardzo polubiłam tego cichego i niemalże niewidzialnego (bo zawsze stojącego w cieniu), ale jednocześnie niesamowicie miłego i oddanego sprawie mężczyznę. Chciało mi się płakać, kiedy jako Yukimura towarzyszyłam mu w jego ostatnich chwilach w czasie podróży do Edo, a potem wzięłam udział w jego pogrzebie. Yamazaki był samurajem i odszedł jak samuraj, a Hijikata jako dobry przywódca towarzyszył mu aż do samego końca.

Im więcej gram w "Hakuoki: Kyoto Winds", tym bardziej uświadamiam sobie, jak tę produkcję kocham. To idealnie wyważona i bogata opowieść, która jest zaprzeczeniem przekonania, że otome to głupiutkie historyjki dla nastolatek. Już nie mogę się doczekać, kiedy powrócę na ulice Kioto.