niedziela, 21 maja 2017

71. Poznajcie (prawdopodobnie) najlepszą grę otome tego roku - "Nightshade".

Tak, jak obiecałam, pozwolimy teraz panom z "Dandelion..." przez jakiś czas odpocząć (Jisoo, zostaw moją lodówkę! Są w niej tylko pierożki dim sum!) i zapoznamy się dzisiaj z grupą niezwykle obiecujących młodzieńców, chociaż należy przyznać, że panowie wchodzą na scenę gier otome z pewną dozą nieśmiałości. Należy dodać, że nieśmiałości zupełnie niepotrzebnej, bo schodzą z niej jako królowie gatunku. Poznajcie Gekkamaru, Kuroyukiego, Chojiro, Hanzo i Goemona.


Jeśli kiedykolwiek marzyłyście o tym, żeby żyć jak księżniczka, to po zagraniu w "Nighshade" zweryfikujecie swoje niedoszłe plany. Ta gra dobitnie pokazuje, że życie upragnionej córki pogodzonych ze sobą rodów to nie kaszka z mleczkiem, a egzystencja pełna konwenansów i intryg. Nasza bohaterka mieszka w niewielkiej wiosce Koga, gdzie wraz z rodziną i przyjaciółmi pobiera nauki jako shinobi. W przeciwieństwie do nich jest jednak ciągle trzymana pod kloszem i nikt nie wysyła jej na żadne misje. Dziewczyna czuje się z tym źle, ponieważ nie chce być traktowana w wyjątkowy sposób, ale jednocześnie nie potrafi przeciwstawić się despotycznemu ojcu. W końcu jednak upragniony dzień nadchodzi i otrzymuje swoje pierwsze zadanie: musi udać się razem z przyjaciółmi do stolicy, żeby zebrać informacje na temat pewnego tajemniczego i nieuchwytnego złodzieja. Misja wydaje się być prosta i grupa przyjaciół świetnie się bawi, nie wiedząc, że cała historia wkrótce zakończy się tragedią. Grupie shinobi udaje się pochwycić złodzieja i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości. Ponieważ osobą, która go pojmała, jest nasza heroina, zostaje ona przedstawiona władcy, który pragnie osobiście jej podziękować. Mężczyzna nie zdąży jednak przekazać jej nagrody - zostaje zaszlachtowany tuż po opuszczeniu swojej komnaty. Podejrzenia padają na naszą postać i zostaje ona wtrącona do lochu. Jeżeli oczekujecie, że zaraz napiszę: "Jednak dzięki pomocy przyjaciół udaje jej się...", to grubo się mylicie. Grupa shinobi otrzymuje bowiem polecenie, by nie mieszać się do konfliktu, a sam ojciec dziewczyny wyrzeka się swojej jedynej córki w imię ratowania imienia swojego klanu. Heroinie udaje się uciec, ale to tak naprawdę dopiero początek jej problemów. I początek polowania na jej życie.

Nie chcę zdradzać więcej, żeby nie odbierać Wam przyjemności obcowania z tym tytułem. "Nightshade" jest bowiem jedną z niewielu gier, po które po prostu TRZEBA sięgnąć. Przyznam szczerze, że podchodziłam do tego tytułu z pewnymi obawami. Bałam się, że otrzymam rozgrywkę na poziomie "The Amazing Shinsengumi", czyli ładnie wyglądającą wydmuszkę z kolekcją przystojnych męskich postaci, które niczego sobą nie reprezentują i nie mają do opowiedzenia własnej historii. Na szczęście było mi dane bardzo przyjemnie się rozczarować, bowiem mamy tu do czynienia z grą dopracowaną w każdym szczególe. Na pierwszy ogień wysuwa się intrygująca fabuła pełna sensownych zwrotów akcji i wewnętrznej spójności. Otrzymujemy opowieść, którą świetnie się czyta i aż korci, żeby poznawać dalsze losy bohaterów. Sam wstęp jest dosyć długi i pomaga wszystkim elementom dobrze osiąść w wymyślonej przez twórców historii. Akcja rozwija się powoli i nabiera tempa, po czym ponownie zwalnia tylko po to, żeby po jakimś czasie przyspieszyć. To sprawia, że gracz nie popada w znużenie i nie czuje się przytłoczony ilością wydarzeń. Ma czas, żeby wszystko przemyśleć (a będziecie podczas obcowania z tą produkcją myśleć, mogę Wam to obiecać) i nacieszyć się rozwojem relacji z wybranym przez siebie mężczyzną. To gra, którą czyta się jak dobrą książkę i gdyby wyszła w wersji papierowej, na pewno zarwałabym przy niej niejedną noc.


Jednam tym, co tak naprawdę tworzy tę historię, są bohaterowie. Przede wszystkim świetnie nakreślona heroina. Zwykle twórcy gier otome wybierają na swoje bohaterki nijakie dziewczyny o wręcz przezroczystych charakterach, sądząc najwidoczniej, że z takimi postaciami graczki szybciej się utożsamią. Zachwyty nad heroiną z "Nightshade" pokazują natomiast, że potrzebujemy silnych, dobrze napisanych bohaterek. Ta dziewczyna jest wprawdzie nieśmiała i przeżywa wiele towarzyszących i nam wątpliwości, ale jednocześnie charakteryzuje się głęboką samoświadomością i kiedy trzeba, potrafi wziąć sprawy we własne ręce, zadziwiając wszystkich swoją odwagą. To postać, którą naprawdę da się lubić. Nie inaczej jest z resztą - można odnieść wrażenie, że tutaj każdy bohater posiada swoją opowieść. To nie jest zbiór płaskich postaci robiących za tło i uosabiających sobą całą plejadę stereotypów. Tutaj nikogo nie można ocenić jednoznacznie: nie ma postaci, która mogłaby być postrzegana jako jednoznacznie zła czy jednoznacznie dobra, każda posiada swoje zalety i wady. Jest po prostu jak żyjący człowiek, a nie manekin, który nie może wyjść poza pewne ramy, bo go wydawca zdzieli jabłkiem po głowie.

Również sam romans zdaje się być dobrze osadzony w fabule - to nie jest coś przyklejonego do historii, a integralna jej część, która na szczęście nie próbuje jej przyćmić. Relacja z wybranym mężczyzną rozwija się w sposób naturalny i powolny, chociaż każdy z nich posiada zupełnie inny charakter (należy jednak brać pod uwagę fakt, że pierwsze wrażenie może być mylne). Do tego należy dodać naprawdę mistrzowsko napisane kwestie, które potrafią chwycić za serce, ale jednocześnie nie zioną tandetą. W mojej opinii "Nighshade" może się pod tym względem równać z "Dandelionem".


Nie mogłabym też nie wspomnieć o bardzo ładnej oprawie audiowizualnej. Jedyną rzeczą, która średnio mi odpowiadała, była animacja ruchów ust postaci, która aż prosi się o większą liczbę klatek, ale nie wygląda to źle. Przez całą rozgrywkę towarzyszy nam wyjątkowo piękna muzyka uwieńczona w mojej opinii najpiękniejszym endingiem w grach otome ever. Jak wiecie, zwykle nie kupuję soundtracków z gier, ale tutaj chyba się skuszę, bo utworów jest sporo, są dopasowane do poszczególnych scen i świetnie budują klimat, podobnie jak genialnie podłożone głosy (to wcale nie tak, że ja w tej chwili słucham kwestii dialogowych Hanzo!).

Mimo to "Nightshade" nie jest grą dla każdego. Raczej odradzałabym ją graczom zbyt młodym i takim, którzy lubią przede wszystkim proste, komediowe historie - ta produkcja jest dosyć poważna, mroczna i podejmuje ważne tematy, nie stroniąc nawet od tych wyjątkowo trudnych. To tytuł, którego główną zaletą jest moc przekazywanej opowieści, a nie płomienny i intensywny romans. Chociaż mogę obiecać, że jeśli to właśnie od "Nighshade" rozpoczniecie swoją przygodę z otome, to pokochacie ten gatunek bez reszty.

Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak podziękować D3 za ofiarowanie mi gry do recenzji i jednocześnie zaprosić Was do lektury kolejnego wpisu, w którym poznacie bliżej Gekkamaru.


***
Chcecie poznać panów osobiście? Jeśli tak, możecie zakupić grę na Steamie (kosztuje ok. 130 złotych):

http://store.steampowered.com/app/512180/Nightshade/

piątek, 5 maja 2017

70. "I will watch everything until the very end", czyli jedyne w swoim rodzaju spotkanie z Jisoo. ("Dandelion: Wishes brought yo you")

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Nigdy, przenigdy nie kochałam się w postaci z gry otome. Podejrzewam, że to z jednej strony dlatego, że jestem już na to zwyczajnie za stara, a z drugiej strony powodem jest fakt, że bohaterowie tego typu gier niewiele mają w sobie z normalnych facetów. Mam wrażenie, że są tworzeni po to, żeby wzbudzać jak największą ilość emocji, stąd tak wielka popularność yandere czy tsundere. To nie jest to, czego szukam, chociaż oczywiście podobne historie zapewniają mi odpowiednią ilość rozrywki. Jestem typem stosunkowo nudnej kobiety, która chce mężczyzny miłego, troskliwego, czułego i wiedzącego, czego od życia chce, a przy tym posiadającego charakternego pazura.

Czy taki mężczyzna w grach otome istnieje?

Odpowiedź brzmi: tak. Poznajcie Jisoo.



Jisoo to niepokorny czarny kociak, który przez Heejung postrzegany był jako najbardziej pospolity zwierzak, który nie wyróżnia się niczym poza noszonym przez siebie naszyjnikiem. Jego zachowanie również jest bardzo kocie: Jisoo lubi jeść (i musi to być koniecznie "Yum-Yum Snack" za 30 dolców, a nie jakieś puszki z kocim żarciem dla plebsu) i wylegiwać się na słońcu, a najbardziej na świecie nienawidzi wody. Jego przemiana następuje podczas snu bohaterki, a że chłopak uwielbiał w kociej postaci spać na jej brzuchu, to... ;) Z początku zdaje się być dziewczyną średnio zainteresowany, pokazując poziom swojej kultury osobistej poprzez powiedzenie jej, że jest zbyt brzydka, żeby chciał się z nią seksić. W jego postępowaniu nie widać jednak niechęci, wręcz przeciwnie - chłopak szybko przemienia się w kumpla, który zawsze gotów jest obronić Heejung przed chcącym urządzać przez nią striptiz Jiyeonem czy pomagać jej w gotowaniu, chociaż jego talent kulinarny jest jak latający różowy słoń = po prostu nie istnieje. Jisoo jednak zdaje się tym nie przejmować i niczym typowy kot zajmuje w domu naczelne mu miejsce lenia i łasucha, który lubi Heejung głównie dlatego, że ta daje mu jeść (nazywa ją zreszą "Foodgiver").

Z początku jego miłosne podchody są raczej nieporadne. Jisoo zdaje się mieć duże problemy z ubieraniem swoich uczuć w słowa. Z jednej strony jest bardzo bezpośredni, a z drugiej boi się odrzucenia i krąży wokół tematu jak stado sępów nad padliną, a kiedy w końcu decyduje się coś powiedzieć, to źle dobiera słowa i wychodzi kaszanka. Zdaje się wyznawać również zasadę "Co wiem, to wiem. Czego nie wiem, to sobie dopowiem". Ma to jednak swoje dobre strony, bo chłopak nie lubi siedzieć cicho i pod wpływem emocji jest w stanie wyciągnąć z Heejung to, czego normalnie by mu nie powiedziała. Punktem zwrotnym w ich relacji jest scena, w której krzyczy na płaczącą dziewczynę, sądząc, że została skrzywdzona przez swojego chłopaka (a więc na pewno kłamała, kiedy wcześniej mówiła mu, że jest wolna), podczas gdy biedaczkę nawiedziły po prostu demony przeszłości. Oczywiście Jisoo szybko się reflektuje i wypowiada bardzo ważne zdanie: "Wiem, że nie możesz powiedzieć mi, co cię trapi. Nadejdzie jednak dzień, w którym to zrobisz".


Od tego momentu Jisoo wkłada mnóstwo wysiłku w to, żebyśmy go polubiły i mu zaufały. Nie są to oczywiście do końca udane próby, ale nie da się nie zauważyć jego troski (i póki co tylko troski, bo na czułość przyjdzie jeszcze czas). Zadania nie ułatwiają mu jednak jego wady, a więc gwałtowność (wkurzony Jisoo to creepy Jisoo) i patologiczna wręcz zazdrość. Heejung nie wolno przyjaźnić się z innymi mężczyznami ani nawet pójść po zajęciach na spotkanie z kolegą. Chłopak zaczyna zauważać, że ta "zbyt brzydka" dziewczyna jednak ma w sobie coś, co może podobać się innym. Sam zresztą w końcu przyznaje, że jest słodziutka. Heejung również zaczyna uświadamiać sobie, że zaczyna coś do Jisoo czuć, ale nie potrafi tego nazwać ani tym bardziej okazać. Jest to etap, który w ich znajomości ogromnie lubię - o ile chłopak doskonale wie, czego chce, ale nie umie po to sięgnąć, o tyle dziewczyna odczuwa sympatię na poziomie podświadomym. Można odnieść wrażenie, że oboje podchodzą siebie trochę jak pies do jeża. Widać wyraźnie, że Jisoo nie chce niczego zepsuć, po trosze ze względu na reguły gry, a po trosze dlatego, że zaczyna kiełkować w nim uczucie. Jak zwykle jednak z pomocą przychodzą mu emocje i podczas wyjątkowo burzliwego i wymuszonego spaceru (bo przecież trzeba odstawić ukochaną do domu po tym, jak widziało się ją w towarzystwie kolegi z kółka plastycznego. Nu, nu, nu, nie rób tak więcej) w końcu wyznaje, co mu na sercu leży, a leży sporo, skoro ubrał to w słowa: "Lubię cię". Nie śmiejcie się. Pamiętajcie, że akcja gry dzieję się w Busan, a w Korei Południowej słowa "Kocham cię" uważa się za zbyt bezpośrednie. Jeśli więc kiedyś pójdziecie na randkę z Koreańczykiem, który pomiędzy jednym i drugim kęsem kimchi powie Wam, że Was lubi, to już Wam niosą suknię z welonem. Jisoo oczywiście zdaje się być zaskoczony własnym wyznaniem i szybko dodaje: "Wiem, że tego nie odwzajemniasz, ale ja sprawię, że będziesz mnie lubić". Jednak Heejung również wyznaje chłopakowi, że nie jest jej obojętny. Tak właśnie rozpoczyna się w mojej opinii jedna z najpiękniejszych opowieści o miłości w historii gier otome.

Uwielbiam ten wątek właśnie dlatego, że relacja rozwija się powoli. Nie ma tutaj miejsca na miłość od pierwszego wejrzenia ani eskalację namiętności typu "Nikt nie patrzy? To uderzamy w ślinę". Jisoo jest bohaterem, który autentycznie stara się udowodnić, że jest idealnym kandydatem na partnera. Pragnie również lepiej ją poznać i wiedzieć o niej jak najwięcej. Heejung z czasem odkrywa, że naprawdę może mu zaufać i powiedzieć o wszystkim, a chłopak akceptuje ją taką, jaką jest, i nie szuka nieistniejącego ideału. Pomaga jej również w zajmowaniu się domem, chociaż z początku nie wykazał zbytniego zainteresowania sprzątaniem. Kiedy odkrywa smutną historię ukochanej, porusza niebo i ziemię, żeby pokazać jej, że nie jest zerem, wręcz przeciwnie - że jest dziewczyną, która ma kogoś, kto zawsze będzie po jej stronie, niezależnie od wszystkiego i całkowicie bezwarunkowo. Dba również o to, żeby podskoczyła jej samoocena - mówi jej, że jest nie tylko piękna, ale również mądra i bardzo utalentowana. Lubi patrzeć, kiedy dziewczyna rysuje, i gdy jedynie dowiaduje się, że to jej największa pasja, namawia ją do obrania ścieżki zawodowej związanej ze sztuką. Pomaga jej również przezwyciężyć lęk przed krytyką, zabierając Heejung na wystawę jej własnych prac. A jeśli dodamy do tego szczyptę erotyzmu (dialog w kuchni uważam za jeden z najfajniejszych w grach otome ever), to mamy przepis na wątek idealny. Podchody Jisoo nie są nachalne ani obrzydliwe. Tu nie ma przemocy - jest facet, który wie, czego chce, i wie, jak pochwycić dziewczynę za rękę i poprowadzić ją za sobą. Pod koniec gry wręcza Heejung dokument zawarcia małżeństwa - ma to wydźwięk humorystyczny, ale z drugiej strony to jedyny bohater w grze, który w ogóle o tym pomyślał (no dobra, jest jeszcze pewien uroczy książę ;).


A jak wygląda ten wątek od strony fabularnej? Cóż, jak nietrudno się domyślić, historia Jisoo kręci się wokół jego tajemniczego naszyjnika. Okazuje się, że jest to podarunek od jego młodszej siostry, bo to właśnie ona jest powodem wzięcia przez chłopaka udziału w grze. Dziewczynka pewnego dnia zachorowała i niemalże całkowicie utraciła wzrok. Żadni lekarze nie byli w stanie jej pomóc i kazali Jisoo pogodzić się z najgorszym. Jak nietrudno się domyślić, robił on wszystko, żeby pomóc małej, starając się zbierać pieniądze na najdroższe lekarstwa (co nie było łatwe, bo jego rodzina pochodziła z niskich warstw społecznych). W końcu jego pragnienie stało się tak silne, że nawiedził go tajemniczy czarnoksiężnik, który. Jisoo zgodził się wziąć udział w jego grze. Jednak z czasem uświadamia sobie, że wcale nie chce wracać do swojego świata i pragnie pozostać z Heejung, oczywiście zabierając ze sobą siostrę. Prosi czarnoksiężnika o jeszcze jedną przysługę, ale okazuje się, że ma ona swoją własną, bardzo wysoką cenę. Jisoo zaczyna zachowywać się dziwnie, często jest smutny i chociaż stara się niczego po sobie nie pokazywać, to widać wyraźnie, że cierpi. Ofiarowuje Heejung swój naszyjnik, po czym spędza z nią ostatnią noc, mówiąc jej, że jest wspaniała, że ma w siebie wierzyć i nie wolno jej przestać marzyć. Obiecuje jej również, że niezależnie od tego, gdzie w przyszłości będzie, kim będzie i z kim się zwiąże, przyjdzie po nią i zabierze ją ze sobą. Kiedy Heejung zasypia, chłopak odchodzi na spotkanie z czarnoksiężnikiem. Odchodzi i... znika. Więcej nie zdradzę, bo koniec tej opowieści musicie poznać sami. Ja za pierwszym podejściem ryczałam jak bóbr i długo nie mogłam dojść do siebie. I chociaż za drugim razem ta opowieść nie zrobiła na mnie aż tak dużego wrażenia (bo ją zwyczajnie znałam), to i tak uważam, że jest tak niesamowicie piękna, że najchętniej ogrywałabym ją bez końca.

Na koniec należy wspomnieć, że Jisoo jest yandere, ale w mojej opinii najlepiej napisanym yandere, jakiego kiedykolwiek w grach widziałam. Jego "zła" strona ujawnia się dopiero w nieszczęśliwym zakończeniu. To sprawia, że chociaż jest niesamowitym zazdrośnikiem, ciężko określić go jako psychola. Na pierwszy ogień wysuwają się zdecydowanie pozytywne cechy jego charakteru.

Tak, Jisoo jest postacią, którą uwielbiam do tego stopnia, że mogłabym się w niej zakochać. Nie wstydzę się tego. Dzięki niemu wiem, jakich naprawdę mężczyzn sobie cenię. To jest niesamowite, co Cheritz zrobiło z tego charakternego kocura.

"No matter what you do, I will watch everything until the very end. I promise."


Na koniec mała informacja odnośnie recenzji gry "Dandelion: Wishes brought to you" - dostałam od innego studia grę do w miarę szybkiego zrecenzowania, dlatego chciałabym się nią teraz zająć. Dlatego też zarządzam małą przerwę - to idealny czas na to, żeby spokojnie ograć sobie demo, do którego link podałam w poprzednim poście. Koniecznie napiszcie mi o swoich wrażeniach, a po powrocie do serii przedstawię Was natomiast pewnemu uroczemu, małemu królikowi. ;)

wtorek, 2 maja 2017

69. Zamknij oczy, pomyśl życzenie... ("Dandelion: Wishes brought to you")

Są studia, które robią słabe gry, mieszając je w betoniarce naiwnych pomysłów i taniego romansu, a następnie oklejając etykietą z napisem: "Robimy to tylko dla pieniędzy".
Są studia, które tworzą przeciętne tytuły, w które można zagrać, ale niekoniecznie trzeba.
Są studia, które robią dobre gry, znane i lubiane na wszystkich szerokościach geograficznych i będące jak ciekawie napisana książka.
Ale są też studia, które tworzenie gier otome podniosły do rangi sztuki. I o takiej właśnie produkcji będzie dzisiaj.


Gra "Dandelion: Wishes brought to you" ujrzała światło dzienne 27 sierpnia 2012 roku i została wyprodukowana przez nikomu nieznane koreańskie studio Cheritz. Produkcja ta była jedną z pierwszych gier otome, która ukazała się na platformie Steam i szczęśliwie przetarła szlaki dla wielu tych, którzy jeszcze zastanawiali się, czy opłaca się tym gatunkiem podbijać Zachód. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy ujrzałam "Dandelion", doszłam do wniosku, że będzie to miła, lekka i przyjemna historyjka na odstresowanie się po pracy. O tym, co ta gra ze mną zrobiła, wiedzą wszyscy moi ówcześni znajomi, którzy nie mogli zrozumieć, że na świecie istnieje tytuł, który potrafił przyciągnąć mnie przed toughbooka na kilkanaście godzin pod rząd.

W produkcji wcielamy się postać Heejung - studentki ekonomii, która wyjechała z rodzinnego Seulu do Busan, pozostawiając za sobą wyjątkowo bolesną przeszłość. Dziewczyna jest typową szarą myszką: nieśmiałą i nieco zalęknioną, o bardzo niskim poczuciu własnej wartości. Kompletnie nie interesuje jej wybrany przez nią kierunek studiów, za to uwielbia rysować i po zajęciach uczęszcza na kółko plastyczne. Jej życie jest bardzo rutynowe, poukładane i całkowicie pozbawione spontaniczności, a przy tym naznaczone demonami przeszłości w postaci wyjątkowo apodyktycznej matki, która wychowała Heejung w przekonaniu, że jest zerem.

Wszystko zmienia się, kiedy pewnego dnia dziewczyna odkrywa pozostawiony w swoim pokoju kosz z pięcioma zwierzakami: dwoma kotami i trzema królikami. Pewna, że ktoś włamał się do jej mieszkania, zgłasza sprawę na policji, ale nikt nie traktuje jej poważnie, chociaż zaofiarowano jej możliwość odebrania zwierząt przez schronisko, na co dziewczyna ochoczo przystaje. Zmienia jednak zdanie, kiedy kolega z kółka plastycznego uświadamia ją, że futrzaki mogą zostać uśpione. Heejung dochodzi do wniosku, że nie ma prawa decydować o ich losie i bycie niechcianym nie powinno być zbrodnią, za którą należy się kara śmierci. Postanawia zatem zatrzymać zwierzaki, nie wiedząc jeszcze, że podejmuje najlepszą decyzję swojego życia.


Urocza ferajna sprawia, że Heejung po raz pierwszy od dawna zaczyna szczerze się uśmiechać. Dziewczyna przeżywa w towarzystwie swoich przyjaciół mnóstwo zabawnych przygód i coraz bardziej się z nimi zżywa. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że zwierzaki to w rzeczywistości mężczyźni, którzy biorą udział w nietypowej grze, której stawką jest spełnienie kryjącego się na dnie ich serca największego marzenia. Dni płyną i lato powoli przechodzi w jesień. Po około trzech miesiącach panowie ujawniają swoją prawdziwą postać, oczywiście omal nie doprowadzając biednej Heejung do zawału. Dziewczyna nie jest pewna, czy nadal powinna pozwalać im u siebie mieszkać, ale z drugiej strony nie ma serca ich porzucać. Po ustaleniu więc pewnych panujących w mieszkaniu zasad (między innymi konieczności zamiany w zwierzęta, gdyby sąsiedzi zaczęli coś podejrzewać) postanawia dać im szansę. Tym kończy się długi (trwający około trzech godzin) prolog i rozpoczyna się właściwa rozgrywka.

Gra odrzuca znane z większości gier otome drzewko dialogowe i stawia na maksymalną interakcję między postaciami. Na życie Heejung ma wpływ pięć cech, które rozwijamy w zależności od wykonywanych w domu czynności: Feminity, Beauty, Art Skill, Stress i Pressure, z czego dwa ostatnie są czynnikami negatywnymi i nie możemy pozwolić im za bardzo się rozwinąć. Każdy dzień naszej bohaterki dzieli się na dwa etapy: pierwszy to wykonanie czynności narzuconej automatycznie (a więc np. pójście na zajęcia czy do szkoły języka angielskiego), drugi to nasz własny wybór: możemy rysować, wziąć kąpiel, oglądać telewizję i robić mnóstwo innych rzeczy, które posiadają na nasze cechy wpływ. Po lewej znajduje się wskaźnik serca - po jego wypełnieniu możemy albo odblokować dodatkową czynność, albo zmniejszyć efekty Stress i Pressure (dzięki czemu z czasem nie będzie trzeba zwracać na te paski aż tak dużej uwagi). Możecie zapytać tutaj: "No tak, fajnie, ale do czego są nam potrzebne te cechy?". Mają one odzwierciedlenie w upodobaniach każdego z panów - nie możemy więc liczyć na szczęśliwe zakończenie historii, jeśli to całkowicie zaniedbamy. Od siebie dodam jednak, że rozwijanie cech nie jest stresujące i nic się nie stanie, jeśli nie spędzicie każdej wolnej chwili nad podnoszeniem Art Skill czy Beauty.



To jednak nie wszystko. Kiedy wejdziemy do pomieszczenia, w którym znajduje się dany "zwierzak", możemy wejść z nim w dialog i wykonać jakąś czynność - opcje odblokowują się w miarę postępu w grze. Możemy z nim porozmawiać, pogłaskać go, przytulić czy pocałować, a potem obserwować jego reakcję. Co ciekawe, nie bez znaczenia jest to, na jaką część ciała naszego wybranka patrzymy lub gdzie go dotykamy, i wartości te zmieniają się wraz z rozwojem naszej relacji. Z początku na przykład Jisoo unika kontaktu wzrokowego, potem wręcz o niego zabiega.


To jednak nie koniec naszych interakcji. W każdy weekend możemy wyjść z wybranym przez siebie mężczyzną na randkę, a opcji mamy dużo: uczelnia, park, galeria sztuki, plaża, księgarnia, restauracja, kawiarnia i kino. Na randce odgrywamy specjalny dialog i możemy użyć opcji "Look around", dzięki której zbieramy znaczki, które odblokowują dodatkowe ilustracje (nie jest to konieczne do uzyskania szczęśliwego zakończenia, ale stanowi gratkę dla wszelkiej maści kolekcjonerów, którzy lubią mieć ukończone wszystko na 100%). Do tego otrzymujemy również masę dialogów, które odblokowują się w miarę dokonywania przez nas postępów w grze.

Kolejną rzeczą, która wyróżnia "Dandelion", jest duża tolerancja gry na błędy. W przeciętnej produkcji otome mamy drzewko dialogowe i udzielenie jednej złej odpowiedzi potrafi błyskawicznie oddalić od nas szczęśliwe zakończenie danej historii. Tutaj tego nie ma. Ważna jest uzyskana przez nas końcowa pula punktów, więc nic się nie stanie, jeśli wskutek naszych działań postać się na nas wkurzy. W dialogach odbywających się podczas randek również nie ma dobrych i złych odpowiedzi. To wszystko sprawia, że pod względem mechaniki gra jest naprawdę relaksującym doświadczeniem - jeżeli będziecie używać głowy i słuchać, co dany mężczyzna do Was mówi, to nie będziecie musiały zaglądać do solucji.

Powiecie: "No dobrze, a co z fabułą?". Cóż, jest dobrze, nawet bardzo. "Dandelion" posiada wielowątkową i wyjątkowo spójną fabułę - każdy wątek opowiada nieco inną historię, ale w każdym chodzi o to samo: odkrycie tajemnicy zwierzaków, odnalezienie sensu życia i poradzenie sobie z nieszczęśliwą przeszłością. Jest to opowieść, która kładzie bardzo duży nacisk na przeżycia wewnętrzne Heejung. W mojej opinii jest to zresztą najlepiej skonstruowana protagonistka ze wszystkich gier otome, w jakie grałam: jest całkowicie naturalna, przejawia całą gamę emocji i jeśli trzeba, potrafi walczyć o swoje. Jest cicha i nieśmiała, ale zdecydowanie nie bierna, o czym świadczy chociażby moment, w którym siłą zmusza Jisoo do wykąpania się.


Co się zaś tyczy panów, są oni skonstruowani tak samo dobrze, jak Heejung. Oczywiście przejawiają różne charaktery, które mogą przypadać nam do gustu w większym lub mniejszym stopniu, ale nie zmienia to faktu, że twórcy postarali się o to, by każdy z nich miał do opowiedzenia ciekawą historię i zrobił to w sposób, który rzeczywiście będzie w stanie nas poruszyć. Szczególnie świetnie wypada tutaj zmiana, jaka dokonuje się w każdym z bohaterów w miarę zacieśniania się naszej relacji. Mamy tutaj wszystko: i sympatię, i przyjaźń, i miłość, i pożądanie (chociaż to ostatnie w wyjątkowo grzecznej formie). Uczucie rozwija się powoli, ale można dostrzec w nim tak duże ciepło, że aż ma się ochotę ogrzać sobie przy nim dłonie. Budujemy piękne wspomnienia, które możemy później w każdej chwili odegrać ponownie, ponieważ gra zapisuje poszczególne sceny i nie trzeba przechodzić jej ponownie, by do nich powrócić. Jej siłę stanowią kapitalnie napisane dialogi i piszę to jako osoba, która tworzeniem dialogów do gier zajmuje się zawodowo. Duży wpływ ma na to bardzo dobre tłumaczenie, chociaż widać po drodze parę potknięć w zakresie redakcji i korekty. Nie ma to jednak wpływu na czerpanie przyjemności z gry, a przynajmniej ja potrafiłam przymknąć na tę kwestię oko.

Natomiast rzeczą, która nie do końca przypadła mi do gustu, okazała się być muzyka - o ile piosenka z openingu i sam motyw w menu głównym są naprawdę świetne, o tyle reszta nie wpada w ucho i po kilku godzinach rozgrywki może wręcz denerwować. Nie ukrywam, że był to główny powód, dla którego nie kupiłam na Steamie sprzedawanej osobno ścieżki dźwiękowej - wiem zwyczajnie, że bym jej po prostu nie słuchała.

Ostatnią kwestią, którą osobiście chciałabym poruszyć, jest target odbiorców gry. Należy wziąć tutaj pod uwagę fakt, że "Dandelion" jest produkcją koreańską i nie posiada jako takiego ograniczenia wiekowego. To wszystko sprawia, że jest stosunkowo grzeczny: nie zawiera scen seksu (chociaż pojawiają się w nim aluzje erotyczne) ani patologicznych scen typu zamykanie protagonistki w klatce dla psa, a Dandelionowy yandere uwidacznia się jedynie w złym zakończeniu swojego wątku. Nadal jest to historia mocna, dobra i zdecydowanie warta poznania, ale jeśli oczekujcie czegoś w stylu "Diabolik Lovers", to mocno się zawiedziecie.

Czy grę polecam? Tak - każdemu, bez wyjątku. Niech za rekomendację posłuży fakt, że wielką miłością darzy ją na przykład... mój kolega, który jest 25-letnim facetem i na co dzień słucha metalu.

Gra kosztuje około 120 zł i możecie zakupić ją na platformie Steam:
http://store.steampowered.com/app/321290/Dandelion__Wishes_brought_to_you/?l=polish 

Możecie również wypróbować bezpłatne demo:
http://store.steampowered.com/app/323760/Dandelion__Wishes_brought_to_you__Demo/ (wersja na Steam)

http://dl.cheritz.com/en/download (wersja non-Steam pochodzaca z oficjalnej strony gry)