sobota, 18 listopada 2017

85. Na szlak moich blizn poprowadź palec, czyli opowieść o Sanosuke Haradzie i demonach przeszłości. ("Hakuoki: Kyoto Winds")

Powracam po kolejnym miesiącu nieobecności, ale nie jestem sama. Towarzyszy mi bowiem wyjątkowy mężczyzna o miodowych oczach. Wysoki, smukły, silny i piękny, ale przepełniony bólem, którego nie jest w stanie z siebie wyciągnąć. Podobnie jak ostrza samurajskiego miecza.


Przyznam szczerze, że o wyborze Harady jako bohatera drugiej ogrywanej przeze mnie ścieżki zadecydowała opinia jednej z innych fanek otome, która stwierdziła, że mężczyzna jest bardzo podobny do Goemona z "Nightshade" (kto tego pana nie zna, niech zerknie tutaj: http://kocham-gry-otome.blogspot.com/2017/07/77-jaki-ten-facet-jest-fajny-czyli.html). Nie jest to opinia, z którą mogę się zgodzić, bowiem dla mnie to mężczyźni o zupełnie różnych charakterach, ale nie zmienia to faktu, że obaj są warci poznania. Poznania i pokochania.

Nasze pierwsze spotkanie z Haradą nie należy do najprzyjemniejszych. Kiedy zostajemy odeskortowane do siedziby Shinsengumi, jest jednym z mężczyzn, którzy pilnują naszego pokoju, uniemożliwiając nam ucieczkę. Zostajemy więc skazane na jego łaskę i niełaskę, wyczekując wyroku, który pozwoli nam żyć albo zakończy się naszą śmiercią - w końcu poprzedniej nocy widziałyśmy wystarczająco wiele, żeby można było nas zgładzić dla dobra całej organizacji. W niczym nie pomaga również fakt, że wszyscy zdają się sądzić, że ze względu na męski ubiór jesteśmy chłopcem. Harada jest jednym z tych, którzy uczą nas, że jako mężczyzna musimy być zawsze gotowe na śmierć i umieć ponosić konsekwencje swoich czynów. Kiedy okazuje się, że w rzeczywistości jesteśmy płci piękniej i w dodatku organizacja nie zamierza posłać nas do piachu, Harada delikatnie usuwa się w cień. Od tej pory widzimy go czasami, kiedy przebywa wraz z miejscową dwójką Drombo (Heisuke i Shinpachim), co sprowadza się do wielu zabawnych sytuacji, hektolitrów sake i wizyt w dzielnicy czerwonych latarnii. Jest dowcipnisiem, typem klasowego błazna i swobodnie podchodzącym do życia lekkoduchem. Nie można jednak w żaden sposób nazwać go niewychowanym chamem, wręcz przeciwnie - kiedy Hijikata czy Souji okazują nam obojętność, Harada jest naprawdę miły. Przypomina trochę zbója, który opuścił dom, żeby plądrować, palić wioski i zabijać, ale został pouczony przez mamę, że dziewczyny trzeba szanować. Jako jedyny zauważa, że źle znosimy ciągłe zamknięcie w pokoju i bycie pod stałą obserwacją (kto by nie znosił) i postanawia zabrać nas nocą na spacer - tylko po to, żeby sprawić nam przyjemność. I chociaż pod pewnymi względami wyróżnia się na tle innych, został mistrzowsko wkomponowany w tło bardziej wyrazistych postaci. Przez większą część historii daje się poznać jako w sumie całkowicie przeciętny, chociaż miły facet, który posiada wyjątkowe zamiłowanie do alkoholu i lubi robić po nim rzeczy, o których najchętniej szybko by zapomniał.



Szybko jednak jest nam dane przekonać się, że gdzieś za tą fasadą normalności (nieco pozornej, jak widać na załączonych powyżej obrazkach) kryją się czyste intencje i oddanie przyjaciołom. Kiedy Heisuke zdradza organizację i przyłącza się do Itou i jego grupy Guardians of Ancient Tomb (chociaż ja zawsze mówię na nich Guardians of Tomb Raider), bardzo mocno to przeżywa i gorąco pragnie sprowadzić wyrostka z powrotem. Podobnie traktuje również swoich podwładnych, wobec których jest wymagającym, ale równocześnie wyrozumiałym nauczycielem. Można odnieść bardzo mocne wrażenie, że ze wszystkich sił troszczy się o tych, którzy są dla niego ważni. Pamiętam, że Souji był dla mnie nieprzewidywalny, a jego zachowanie bardzo ambiwalentne i muszę przyznać, że Harada okazał się miłą odmianą. To facet o dobrym sercu, który pomimo swojego zamiłowania do braku dyscypliny i jednoczesnej miłości do wymykania się na buteleczkę sake do Shimabary, jest osobą naprawdę godną zaufania i opiekuńczą. Kiedy gasną światła, często odwiedza nas, żeby z nami porozmawiać, troszczy się o nas podczas patrolowania ulic Kioto i zawsze staje w naszej obronie, kiedy sprawy przybierają zły obrót i na naszej drodze pojawia się demoniczny Zespół R (Kazama, Shiranui i Amagiri). Jest również świadkiem sytuacji, w której ratujemy z rąk zbuntowanych roninów tajemniczą dziewczynę o imieniu Sen. Dzierlatka jakiś czas później pojawia się w siedzibie Shinsengumi, wyznając, że jest demonem i że mogłaby zabrać nas w bezpieczne miejsce, w którym Kazama nie próbowałby uskuteczniać z nami programu 500+. My jednak decydujemy się pozostać u boku samurajów. Zaledwie kilka dni później Harada powiadamia nas, że Sen zamierza ponownie się z nami zobaczyć, tym razem na mieście. Kiedy siedzimy w karczmie, zajadając się słodkościami i urządzając sobie babskie pogaduchy, dziewczyna wyjawia nam, że zaaranżowanie spotkania było w rzeczywistości jego pomysłem i mężczyzna poprosił ją o to, by spędziła z nami trochę czasu i zabawiła rozmową, ponieważ dostrzegł, że od jakiegoś czasu chodzimy nieco bardziej przybite niż zwykle. Osobiście uważam tę scenę za niezwykle uroczą i ciepłą w swojej prostocie. Już wtedy wiadomo, że mężczyźnie na nas zależy, ale nie okazuje nam tego, kupując nam kwiatki i czekoladki, a będąc z nami w codziennych sytuacjach, wspierając nas i pokazując, że zawsze możemy na niego liczyć.

Wątek miłosny w opowieści Harady przypomina trochę dobrego złodzieja, który zakrada się do posiadłości pod obecność domowników i niemalże na ich oczach wynosi najdroższe sprzęty. Rodzi się w sposób tak naturalny, że ciężko właściwie powiedzieć, w którym momencie stajemy się dla Harady kimś więcej. Jego działania są delikatne i pełne wyczucia, a jego stosunek do nas bardzo dojrzały. Kiedy dochodzi do wyznania, w jego słowach czai się zdecydowanie - on jest pewny tego, że chce uczynić nas paniami swojego serca, wybrał nas już dawno temu i pokazał nam, że nadaje się na to, by być dla nas kimś więcej. Zauważyłam również, że chociaż Harada uchodzi wśród druhów za zbereźnika i naczelnego zboczeńca Shinsengumi, nie sili się wobec nas na dwuznaczność (w przeciwieństwie do Soujiego). Dla niego jesteśmy uroczym podlotkiem, który wyrośnie w przyszłości na wspaniałą kobietę i nie widzi powodu, dla którego miałby wprawiać nas w zakłopotanie już teraz (zresztą ewidentnie widać, że to gość, którego kręcą niewinne i niedoświadczone dziewczyny - sam się do tego przyznaje). I jest mu wszystko jedno, czy jesteśmy człowiekiem, demonem, Furią czy przyjacielem Kubusia Puchatka. Jest mu wszystko jedno, co powiedzą inni. Chce być z nami mimo wszystko. Bezwarunkowo. Na zawsze.


Nie zawsze jednak mężczyzna taki był. Przeszłość Harady nie została wyraźnie nakreślona w pierwszej części gry, ale już teraz wyraźnie widać, że została osnuta ciemnymi chmurami. Blizna na jego brzuchu nie jest bowiem pamiątką po wyjątkowo bohaterskiej walce, a po sseppuku (honorowym samobójstwie, w tym przypadku jako kara po obrażeniu samuraja), do którego popełnienia został zmuszony jako jeszcze chłopiec. Nie było mu jednak dane spotkać się z Kostuchą, co osnuło całą jego rodzinę hańbą. Został wyrzucony, czemu sam specjalnie się nie dziwi, bo był okropnym dzieciakiem nie zważającym na żadne świętości. Błąkał się więc po Japonii, nierzadko wchodząc na drogę występku, aż spotkał Kandou, który przygarnął go i uczynił jednego z Shinsengumi. Teraz, kiedy mężczyzna jest już dorosły, zrozumiał swoje błędy i nie chce nigdy już powracać do tego, co było dawniej. To częściowo tłumaczy jego troszczenie się o innych, czystość intencji wobec kobiet i dbanie o tych, którzy są dla niego ważni. Można odnieść wrażenie, że traktuje samurajów jak rodzinę, którą z własnej głupoty stracił.

Przyznam szczerze, że z początku byłam nastawiona do wątku Harady nieco sceptycznie. Starałam się na siłę znaleźć w nim Goemona, który był rajskim ptakiem "Nightshade", ale gra jak na złość serwowała mi miłego faceta, który nie próbuje mnie przy byle okazji poderwać. Z czasem zrozumiałam, że to po prostu zupełnie inny bohater, i zaczęłam zwyczajnie być ciekawa, do czego mnie on zaprowadzi. Gdybym miała podsumować go jako mężczyznę, widziałabym w nim typowego "miłego gościa" - jednego z grupy tych porządnych, szanujących kobiety i poważnie myślących o przyszłości nieszczęśników, którzy z jakiegoś powodu są traktowani przez płeć piękną jak powietrze. Harada nie jest yandere, nie jest tsundere i nie posiada tak wyrazistego charakteru jak Hijikata, Souji czy nawet reszta trójki Drombo. Jest praktycznie niedostrzegalny, nie wzbudza większych emocji, nie jest bohaterem dram jak Sanan... ale jest. I to jest jego największą zaletą. Jego opowieść prezentuje jedną ze zdecydowanie najbardziej dojrzałych relacji, jakie widziałam w grach otome ever. Mam nadzieję, że w kolejnej części opowie mi o sobie więcej, bo jest jak wygrzebany z popiołu diament.


4 komentarze:

  1. Wiem, że to będzie straszne co napiszę, ale męczę tę grę od jakiegoś czasu. Męczę, męczę i zmęczyć nie mogę, wynajduję milion ciekawszych zajęć. Nie wiem czemu, ale zwyczajnie ten tytuł mnie nudzi. Chociaż lubię historie poważne, z politycznymi smaczkami, ale to przerzucanie się nazwami jednostek, milion nazwisk do zapamiętania mnie przerasta. Sądzę, że dla kogoś obeznanego z historią Japonii tytuł nie zrobiłby wrażenia. Ja w którymś momencie odpaliłam Wikipedię. Sam początek mnie zraził też absolutnym brakiem akcji (jakoś bohaterka mnie nie zauroczyła, a jej dylemat, jak poprosić o możliwość prania skarpetek swoich gospodarzy rozłożyła mnie na łopatki). Możliwe, że początek zraził mnie tak, że ledwo ciągnę "Hakuoki". A może to po prostu styl narracji, który akurat mi nie podszedł, a jak wiadomo, husta są różne. Ale szkoda trochę. Strasznie się napaliłam na tę grę na początku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest chyba ten moment, w którym wychodzi na jaw prawdziwość przekonania, że różni ludzie mają różne gusta. Może w tym przypadku ma to związek z upodobaniami czytelniczymi? Osobiście nie przepadam za powieściami, które reklamowane są hasłem "wartka akcja" - wolę takie, w których akcja rozgrywa się powoli, a "Hakuoki" siłą rzeczy wymusza na graczu spore pokłady cierpliwości. Osobiście zapoznaję się ze wszystkimi nazwiskami i terminami z wbudowanego do gry słowniczka, a reszcie nie poświęcam zbytniej uwagi, bo nie jestem pasjonatką historii i ciężko byłoby mi się do czegokolwiek odnieść. Zdziwiłam się też Twoim stwierdzeniem, że w grze jest mało akcji, bo posiada mocny prolog i później wielokrotnie bierzemy udział w walkach (może akurat ogrywasz wątek, w którym tego nie ma? Wiem, że w wątku Soujiego częściej siedzimy w siedzibie niż gdziekolwiek idziemy, co może wydawać się nudne). Tak czy siak gorąco zachęcam do tego, byś dała "Hakuoki" jeszcze jedną szansę. Będę również czekać na recenzję na Twoim blogu i będę wdzięczna, jeśli dasz mi znać, kiedy się ona pojawi.

      Usuń
  2. Och, nie poddaję się jeszcze :) Ale masz rację, na mnie działa właśnie hasło "wartka akcja". Lubię, jak wszystko jest "bardzo". Na szczęście w zalewie gier każdy znajdzie coś dla siebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możesz wobec tego spróbować jakichś gier od studia Dogenzaka Lab, ale ostrzegam, że tam czasami jest aż za "bardzo". ;)

      Usuń