czwartek, 31 maja 2018

110. PYTANIA OD CZYTELNIKÓW - część pierwsza

Ponieważ gra, którą zdecydowałam się Wam przedstawić, okazała się zbyt długa i zwyczajnie nie wyrobiłam się z jej przejściem, postanowiłam zająć się kwestią pytań urodzinowych, o którą ostatnio zapytała jedna z Czytelniczek.Zgodnie z obietnicą, wszystkie osoby, których pytania dzisiaj zacytuję, otrzymają jedną z recenzowanych przeze mnie gier (w celu odebrania gry, proszę o kontakt mailowy: kocham.gry.otome@gmail.com).


Pytanie: Jeśli mogłabyś nie wiem zamienić na 1 dzień ciałami albo wcielić się na 1 dzień w jedną postać męską z gier otome to który z panów to by był i dlaczego?

Nigdy nie zastanawiałam się, jakby to było, gdybym była bohaterem gry otome (w ogóle bohaterem jakiejkolwiek innej gry), dlatego to pytanie już na starcie przysporzyło mi niezłej zagwozdki. Później jednak pomyślałam o wszystkich męskich bohaterach gier otome, których lubię, i odpowiedź wydała mi się wręcz oczywista. Gdybym mogła przez jeden dzień taką postacią być, byłby to na pewno Sanan z serii "Hakuoki". Wydaje mi się na tyle enigmatyczny i interesujący, że wiele oddałabym za to, żeby choć przez chwilę pobyć w jego skórze. Przekonać się, jak to być nieakceptowanym i odrzuconym przez świat, jak to jest mierzyć się ze strachem ludzi przed sobą samym. Jak to jest wychodzić na nocne spacery w obawie, żeby nikt mnie nie zobaczył. Ciekawi mnie również to, jak wygląda sprawa z Furiami i ich trenowaniem. Czy są to pozbawieni własnej woli samurajowie robiący to, co się im każe, czy też przeklęci, którzy zdają sobie sprawę z tego, że są jedynie maszynkami do zabijania, że nie mogą już kochać i mieć ludzkich pragnień? Cóż, mam nadzieję, że o wszystkim przekonam się w "Edo Blossoms"!

Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej o Sananie, zapraszam tutaj: http://tiny.pl/g8khh



Pytanie: Których bohaterów z poszczególnych gier wybrałabyś do swojej idealnej gry otome? Zmieniłabyś coś w ich kreacjach?

Myślę, że gdybym stworzyła grę otome ze swoich ulubionych bohaterów z gier, to wyszłaby z tego mieszanka wybuchowa - głównie dlatego, że większość z nich zdecydowanie nie nadaje się do romansowania. Wiele też zależy od tego, jaki charakter miałaby sama gra i o czym tak właściwie miałaby opowiadać - nie wyobrażam sobie większości przedstawionych poniżej panów w produkcji typu "szkolne życie". Ale gdyby akcja rozgrywała się w postapokaliptycznym świecie, a romans był jedynie dodatkiem do historii, to kto wie, może dałoby się to wszystko ze sobą pogodzić (chociaż samuraj w świecie postapo?).

Tak czy siak, oto lista paru moich ulubionych męskich postaci z gier. Musicie przyznać, że ciężko byłoby je upchnąć razem w grze otome:

1. Sergei Dragunov - seria "Tekken"


Mój ulubiony bohater i ideał faceta w jednym. Niewiele osób wie, że bijatyki są jednym z moich ulubionych gatunków gier, chociaż mocno przeze mnie zaniedbanym, ponieważ w ogóle nie mam na nie czasu (a wymasterowanie bohatera jednak zajmuje więcej niż tydzień). Sergei to rosyjski komandos zwany Białym Aniołem Śmierci, który specjalizuje się w mało znanej i dosyć brutalnej sztuce walki o nazwie sambo. Jego cechą szczególną jest fakt, że w przeciwieństwie do większości bohaterów serii nie strzępi języka po próżnicy i właściwie się nie odzywa, za to ponoć uwielbia śpiewać. Jest gburowaty i generalnie wredny, zdystansowany do wszystkiego i całkowicie skupiony na swojej misji.

Co zmieniłabym w jego kreacji w grze otome: to trudne pytanie, bo trzeba byłoby zmienić w nim niemalże wszystko, żeby mógł w niej w ogóle być. Widziałabym go jednak w roli podobnej do Hijikaty z "Hakuoki", czyli przywódcy organizacji, do której należy również protagonistka, ewentualnie w roli antagonisty. Na pewno nie sprawdziłby się jako króliczek pozostawiony w naszym pokoju przez Czarnoksiężnika.


2. Big Boss - "Metal Gear Solid 5: The Phantom Pain"


Nie będę rozpisywać się na temat historii tego bohatera, bo postacie z gier Kojimy mają historie życia tak bogate, że ich streszczenie zajęłoby ogrom miejsca. Napiszę jedynie, że po raz kolejny mamy do czynienia z żołnierzem, ale o bardziej przysiadalnym charakterze niż Dragunov. Big Boss to gość z krwi i kości, obdarzony bardzo zbliżonym do mojego poczuciem humoru Definitywnie ktoś, u kogo boku można byłoby spędzić całe życie, o ile ktoś w ogóle rozpatrywałby tę postać w podobnych kategoriach.

Co zmieniłabym w jego kreacji w grze otome: zamierzam zrecenzować dla Was tę grę, więc żeby nie spoilerować, napiszę jedynie, że usunęłabym te wszystkie Kojimowe "co tu się, to ja nawet nie".


3. Główny antagonista - "Death Stranding"


Gra jeszcze nie wyszła, a ja już wiem, że będę kochać tego bohatera. Po pierwsze dlatego, że to kolejna produkcja spod pióra Kojimy, w dodatku tym razem nieograniczonego przez Konami, więc możemy spodziewać się arcydzieła (i jestem pewna, że tak właśnie ta produkcja skończy). Po drugie dlatego, że gra go Mads Mikkelsen, a Mads Mikkelsen to od czasu śmierci Alana Rickmana mój ulubiony aktor. Po trzecie dlatego, że to kolejny żołnierz... Wychodzi więc na to, że mam słabość do wojskowych.

Co zmieniłabym w jego kreacji w grze otome: jeszcze nie wiem, ponieważ nie miałam przyjemności zagrać.


4. Haurchefant Greystone - "Final Fantasy XIV"



Syn jednego z najbogatszych rodów w Ishgardzie, niestety bękart, więc w ramach życiowej nagrody pocieszenia piastujący urząd dowódcy wojska (znowu wojsko...) w położonym na mroźnych peryferiach Coerthas. Mimo że nie miał wpływu na swoje pochodzenie, z pokorą przyjmuje to, co zesłał mu los, chroniąc okolicznych mieszkańców przez potworami i heretykami, a także z dumą stawiając się na każde wezwanie Ishgardu. Jest niezwykle ciepły i opiekuńczy, wierny do samego końca i bezwarunkowo oddany bliskim sobie osobom, a przy tym wiedziony bardzo prostą mądrością życiową oscylującą wokół rycerskiej powinności czynienia dobra. Jednocześnie nie jest to bohater jednowymiarowy i sztuczny ani wyidealizowany do granic możliwości. Najbardziej kochana postać całej serii, nieoficjalnie zwana Władcą Kakałka.

Co zmieniłabym w jego kreacji w grze otome: nic. Ludzie robią z niego bohatera otome na co dzień.


5. Keisuke Sanan - seria "Hakuoki"


O tym panu wspomniałam już powyżej, więc nie widzę sensu się powtarzać. To moja najulubieńsza i najukochańsza męska postać z gier otome - nie dlatego, że jest moim ideałem (bo nie jest), ale dlatego, że jest tak niesamowicie dobrze skonstruowaną postacią, że czapki z głów przed ekipą, która pracowała nad starym scenariuszem. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego jest najmniej popularną postacią "Hakuoki" - przecież ten gość jest rewelacyjny!

Co zmieniłabym w jego kreacji: ten pan już jest w grze otome. W swojej dodałabym mu więcej cieplejszych momentów, chociaż słyszałam też, że jest ich sporo w "Edo Blossoms", więc może nie byłoby to konieczne.


6. Hachiro Iba - seria "Hakuoki"


Przyjaciel z przeszłości, na którego zawsze możemy liczyć, a przy tym jest mężczyzną tak odważnym, zdeterminowanym i ciepłym, że można grzać się w jego obecności. Uwielbiam Ibę za jego skromność, świadomość własnych wad i miłość do słodyczy. To ktoś, kto się nie poddaje i kto nie pozostawia przyjaciół w potrzebie. Twórcy nowej wersji "Hakuoki" odrobili swoją lekcję, od początku do końca wymyślając jego postać.

Więcej o Ibie przeczytacie tutaj: http://tiny.pl/g8kqj

Co zmieniłabym w jego kreacji: nic. Jest idealny.


7. Jisoo - "Dandelion: Wishes brought to you"


Jeden z nieszczęśników podrzuconych nam przez Czarnoksiężnika. Typ niegrzecznego chłopca z niewyparzoną gębą, który z początku jest wręcz odpychający, ale z czasem zmienia się nie do poznania. To w mojej opinii najsilniejsza osobowość "Dandeliona" i facet, który jako jedyny naprawdę pomógł protagonistce ujarzmić wewnętrzne demony. Bywa wredny i nieobliczalny (w końcu to yandere), ale twórcy nie przekroczyli pewnej granicy i jedynie w złym zakończeniu kończy jako psychopata. Przez długi czas był moim ulubionym bohaterem gier otome.

Więcej o Jisoo przeczytacie tutaj: http://tiny.pl/g8kq4

Co zmieniłabym w jego kreacji: w mojej grze na pewno nie byłby takim zazdrośnikiem i damskim bokserem. I wolałby czytać książki niż oglądać telewizję.


8. Goemon Ishikawa - "Nightshade"


BOŻE, JAK JA UWIELBIAM TĘ POSTAĆ! Goemon to taki typ mężczyzny, za którym się tęskni, i kolejny badass w mojej kolekcji, chociaż nie jest ani antagonistą, ani złym facetem zabierającym dzieciom cukierki. Kocham w Goemonie wszystko: od jego morskich oczu i zawodu ninjy-włamywacza po konieczność ciągłego umykania przed prawem. Uwielbiam jego rubaszne poczucie humoru połączone z bardzo wysoką kulturą osobistą - to mieszanka, którą niestety rzadko można spotkać.

Więcej o Goemonie przeczytacie tutaj: http://tiny.pl/g8kxq

Co zmieniłabym w jego kreacji: nic. Jest idealny.


9. Hanzo Hattori - "Nightshade"



Hanzo to taki trochę Sergei Dragunov gier otome, tylko z umiejętnościami komunikacyjnymi na poziomie trochę wyższym niż zepsute radio. Najsilniejszy ninja na świecie, żywa legenda i mężczyzna całkowicie oddany swojej misji, ale też skrywający w sobie wrażliwe wnętrze. Niewiele mówi, dużo robi, jest w tym wszystkim troskliwy i ma totalnie NAJPIĘKNIEJSZY głos na świecie.

Więcej o Hanzo przeczytacie tutaj: http://tiny.pl/g8kxx

Co zmieniłabym w jego kreacji: Nic. Nigdy.


10. Ash Crimson - seria "King of Fighters"



Dobra. Ten koleżka właściwie nie powinien się tu znaleźć, bo jest dla za młody, za głupi i zbyt źle ubrany, ale cenię go jako postać z innego powodu - za to, że twórcy serii mieli odwagę wymyślić protagonistę, który jest zblazowany, egoistyczny i ma paskudny charakter. Którego gracze nie cierpią i nie trawią, a mimo to tęsknią za nim, jak go nie ma. Który pomimo bycia główną postacią kampanii fabularnej jest jedną z najtrudniejszych do opanowania postaci w grze. Dla mnie to dowód na to, że można łamać utarte schematy i dobrze na tym wyjść. Samą bijatykę gorąco polecam.


Uff, ten post wyszedł niesamowicie długi, ale cieszę się, że mogłam podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami. O każdej z tych postaci mogłabym napisać dużo, dużo więcej, ale kiedy uświadomiłam sobie rozmiary wpisu, postanowiłam ograniczyć się do niezbędnego minimum. Jeśli chcecie wiedzieć więcej lub wypowiedzieć swoje własne zdanie, to zapraszam do dyskusji. Chętnie je poznam.

Pod koniec tygodnia powinien pojawić się u mnie jeszcze jeden post - nie wiem, czy wyrobię się ze wspomnianą przeze mnie na początku gracz, ale dopilnuję, żeby dotyczył czegoś fajnego.

piątek, 25 maja 2018

109. DARMOWA GRA PO POLSKU, czyli "One Manga Day" i dzień z życia korektora

Poszłam do szpitala, przeżyłam i wróciłam, a ponieważ nie miałam czasu, żeby zabrać się za ogrywanie dłuższego tytułu, postanowiłam sięgnąć po coś , czego przejście nie zajmie mi dłużej niż dwa dni. I przyznam szczerze, że nie sądziłam, że natknę się na taką perełkę. A jednak! Bardzo często pytacie mnie o gry visual novel po polsku, więc nie sposób mi napisać o "One Manga Day".


"One Manga Day" to debiutancka gra niezależnego rosyjskiego studia DeXP. Wcielamy się w niej w nowego członka zespołu tłumaczącego mangi, który właśnie rozpoczyna pracę w wymarzonym (czy aby na pewno?) zawodzie. Po pobieżnym zapoznaniu się z zakresem obowiązków i zadecydowaniu, co tak właściwie chcemy robić (ja zostałam korektorem!), wkraczamy w świat, w którym prawa logiki i sensu nie mają bytu, za to ogromna dawka poczucia humoru wygrzewa się w nim jak kot na słońcu. Romanse kolegów z pracy, powiązania z mafią, tajemnicze przekręty i walka z wrogiem (innym zespołem, który podebrał nam projekt) jest tu na porządku dziennym. Jest też stołówka, a stołówka w każdym miejscu pracy jest jak świętość.

Gra pełnymi garściami czerpie ze stereotypów dotyczących "chińskich bajek" i ich fanów, ale podaje to wszystko w wyjątkowo lekkostrawnym sosie. Tutaj nic nie jest na poważnie, akcja pędzi do przodu jak Pendolino na sterydach, a wydarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie. Znacie komedie w stylu "tak głupie, że śmieszne"? Jeśli tak i jeśli sami posiadacie nieco absurdalne poczucie humoru, to na pewno odnajdziecie się w świecie "One Manga Day".

Co do samej gry, to widać wyraźnie, że mamy do czynienia z projektem całkowicie amatorskim. Oprawa audiowizualna pozostawia wiele do życzenia, szczególnie kiedy nasi bohaterowie zmieniają ubrania (chociaż na plus należy zaliczyć fakt, że w ogóle to robią), i kiedy w tle przygrywa nam wyjątkowo denerwująca muzyczka typu umc-umc. Muszę natomiast pochwalić samo tłumaczenie - wprawdzie w paru miejscach brakuje mu odpowiedniego przeredagowania, ale daje radę i widać przynajmniej, że twórcy nie poszli po najcieńszej linii oporu. Fajnie!

Gra jest króciutka (przejście jej zajęło mi niecałą godzinę), ale można siadać do niej kilka razy, ponieważ mamy dostępnych parę zakończeń - w moim cała historia zakończyła się szczęśliwie i udało się przekabacić "wroga" na stronę mojego zespołu. Szczególnie że sam wstęp całkiem nieźle pokazuje, jak ciężką - wbrew pozorom - pracą jest tłumaczenie komiksów i jak wiele osób musi pochylać się nad jednym projektem. I chociaż zwykle zespoły nie są tak liczne (nawet w wydawnictwach mangowych jedna osoba posiada znacznie większy zakres obowiązków), ale tak czy siak, możemy być wdzięczni. Zabrakło mi w grze jedynie wyszczególnienia stanowiska redaktora, którego zapewne wchłonął korektor - szkoda, bo to dwie odmienne profesje, chociaż bywa, że idące ze sobą w parze (i piszę to jako osoba, która i jednym, i drugim zajmowała się zawodowo).

Jeżeli chcecie spędzić wieczór w towarzystwie przezabawnej grupy tłumaczeniowej, możecie bezpłatnie pobrać grę z dwóch bezpiecznych źródeł:

Steam: https://store.steampowered.com/app/365070/One_Manga_Day/

Oficjalna strona gry: http://onemangaday.dexp.in/pl/

Jestem bardzo ciekawa, co sami sądzicie na temat "One Manga Day", a także obiecuję, że w kolejna recenzja będzie dotyczyć gry ze wszech miar wyjątkowej.

Na koniec krótka opowieść o ciężkiej pracy korektora ;)



niedziela, 13 maja 2018

108. Pod szczęśliwą króliczą gwiazdą, czyli opowieść o rycerzu z Krainy Traw ("Dandelion: Wishes brought to you")

Na początek ważna informacja: w przyszłym tygodniu prawdopodobnie nie będzie żadnej żadnej recenzji, ponieważ czeka mnie kolejna wizyta w szpitalu. Mam nadzieję, że nie potrwa ona długo i będę mogła szybko powrócić i opowiedzieć Wam o kolejnych cudach ze świata otome i nie tylko.


Dzisiaj powracamy do gry "Dandelion: Wishes brought to you". Przechodzę ją po raz drugi i przerabiam wszystkie wątki w tej samej kolejności, w której robiłam to wcześniej, więc po trudnej i obfitującej w dramatyczne wydarzenia historii Jiyeona nadszedł czas na opowieść Jihae. Przyznam szczerze, że kiedy zakupiłam grę, mężczyzna był moim faworytem. Wysoki, długowłosy, o dworskich manierach - która z nas nie marzyła kiedyś o księciu z bajki? Jednak im bliżej go poznawałam, tym dobitniej uświadamiałam sobie, że życie to nie bajka. Zacznijmy jednak od początku.

Jihae trafia do nas jako wyjątkowo piękny i wręcz egzotyczny królik o srebrnym długim futrze. Wyróżnia się na tle nieco pospolitego Jiwoo i przypominającego laboratoryjnego szkraba Jieuna. Nieustannie spędza czas z najmłodszym z króliczej rodziny, przez co Heejung z początku sądzi, że jest jego mamą. O płci królika przekonuje się dopiero później, kiedy dostaje od pewnego fotografa propozycję zorganizowania zwierzakowi profesjonalnej sesji zdjęciowej. Kiedy przybywamy na miejsce, ekipa wpada w zachwyt i próbuje wyswatać biednego Jihae, do czego na szczęście nie dopuszczamy. Sława związana z niezwykłym wyglądem naszego pupila będzie zresztą iść z nim w parze już zawsze, nawet po przemianie w człowieka.

Jihae okazuje się bowiem w rzeczywistości bardzo pięknym mężczyzną. Heejung jego prezencja kojarzy się ze średniowiecznym rycerzem (co mnie trochę bawiło, bo ubiór Jihae zdecydowanie średniowieczny nie jest). Za takim skojarzeniem przemawiają również jego maniery. Mężczyzna jest niezwykle opanowany, spokojny, kulturalny i uprzejmy. W dodatku chętnie pomaga nam w domowych obowiązkach. Normalnie facet-ideał. Okazuje się również, że Jihae jest opiekunem będącego księciem Królestwa Traw Jieuna i że sam pochodzi z nieprawego łoża, a w jego świecie jego srebrne włosy (tak bardzo przez wszystkich wychwalane!) są uważane za przeklęte i przynoszące pecha. Mimo to Jihae zakochał się ze wzajemnością w pewnej dziewczynie z dobrego domu, którą ojciec zamierzał wydać za szlachcica. Zrozpaczona popełniła samobójstwo, a równie zrozpaczony z tego powodu Jihae przystąpił do gry Czarnoksiężnika, prosząc o przywrócenie ukochanej życia.


I wszystko byłoby dobrze, gdyby Jihae nie był taką bułą. W sensie... gość jest najstarszy ze wszystkich facetów w domu i pełni w swoim świecie naprawdę odpowiedzialną funkcję, a mimo to jego inteligencja emocjonalna jest na zerowym poziomie. Rozpoczyna karierę jako model i w ogóle nie wie, dlaczego migrują za nim stada zakochanych w nim fanek ze wszystkich szkół średnich w Busanie.  Miał babę, z którą kochał i z którą pewnie chciał się ożenić, ale mimo to w tematach damsko-męskich błądzi jak dziecko we mgle i nie potrafi przejąć inicjatywy. Jest zwyczajnie nijaki, nie wie, czego chce i nie wie nawet, co lubi. "Nie wiem" to najgorszy tym faceta, jaki można spotkać i Jihae jest niestety jego sztandarowym przykładem. Należy tutaj dodać, że jest jednocześnie odwiecznym nemezis Jisoo, który - jak to Jisoo - usilnie próbuje przekabacić nas na swoją stronę i przestrzega przed wchodzeniem w bliższą relację z króliczym rycerzem (i po poznaniu jego historii wcale mu się nie dziwię, bo jeśli Jisoo nie wygra w specyficznej grze Czarnoksiężnika, to jego chora siostra umrze). Generalnie panowie lubią się ze sobą żreć grożąc sobie, że jak któryś za bardzo się do nas zbliży, to drugi przyfasoli mu tak, że mu się odbije oranżadą z Komunii. I miałam wtedy podobne uczucie jak w przypadku Sanana z "Hakuoki" - chciałam zostawić Jihae i pobieg do Jisoo, bo czarny kot jest fajny, odpowiedzialny i mu zależy. Jihae natomiast to ciepłe kluchy w ładnym opakowaniu.

Najbardziej nie podoba mi się to, jak została załatwiona sprawa życzenia naszego króliczego rycerza. Mężczyzna z czasem się w nas zakochuje - co chyba oczywiste - i postanawia zmienić treść swojej prośby, pragnąc po prostu pozostać w naszym świecie. Przyznam szczerze, że miałam w związku z tym podobne odczucia jak w przypadku gry "Always Remember Me" (recenzję możecie przeczytać tutaj: http://tnij.at/alwaysremember) i w kulminacyjnym momencie stanęłam po stronie Czarnoksiężnika, który stwierdził, że współczuje ukochanej Jihae z przeszłości, która dzięki decyzji królika na zawsze już pozostanie w niebie... albo w piekle. To jest tak złe na tak wielu płaszczyznach, że nawet nie jestem w stanie tego skomentować. Wstydź się, Jihae.

Widać rycerze to nie moja bajka. Nawet jeśli wyglądają jak milion dolarów.


czwartek, 3 maja 2018

107. "Sen o Japonii", czyli czy polska manga ma światu coś do pokazania?

Jak mija majówka? Ładujecie akumulatory na kolejny tydzień? Jest ciepło, słonecznie i aż chciałoby się przeżyć jakąś miłą przygodę? Mam więc dla Was coś, co możecie spokojnie pochłonąć między jedną kiełbaską z grilla a drugą.

Z góry przepraszam za kiepską jakość zdjęć. Słońce było rano wyjątkowo bezlitosne.


Kiedy zaczynałam wchodzić w świat azjatyckiej popkultury, uczęszczałam jeszcze do podstawówki. Dostawałam nieduże kieszonkowe i prawie całe wydawałam na ukazujący się co dwa miesiące magazyn "Kawaii". Pochodziłam z niedużego miasta i nie miałam dostępu do Internetu. Nie było mnie też stać na ukazujące się wtedy sporadycznie książki o Japonii, więc całą swoją wiedzę czerpałam z tego magazynu. Fascynowała mnie ta tak bardzo odrębna od naszej kultura, chociaż nigdy też nie miałam na jej punkcie jakiegoś niewyobrażalnego bzika. Była dla mnie po prostu ciekawa, podobnie jak ciekawe są dla mnie opowieści Indian czy książki podróżnicze. Teraz, kiedy wiem już trochę więcej, jestem pewna, że raczej nie chciałabym mieszkać w Japonii na stałe, ale nie zmienia to faktu, że bardzo chętnie bym tam poleciała, szczególnie gdybym miała nieograniczony budżet i mogła na tydzień przepaść w Shibuyi.

Shibuya jest miejscem, które odwiedza również bohaterka "Snu o Japonii". Dziewczyna zasypia w autobusie, otoczona szarą rzeczywistością polskiego miasta, po czym budzi się w nasyconym barwami Kraju Kwitnącej Wiśni. Początkowe niedowierzanie szybko przemienia się w ekscytację i nasza bohaterka rozpoczyna surrealistyczną podróż, podczas której odwiedza wszystkie te miejsca, o których do tej pory zapewne jedynie czytała w książkach, szybko również nabierając barw otaczającego ją świata. Jakiś czas później budzi się, uświadamiając sobie, że wszystko było jedynie snem, ale kiedy wychodzi z autobusu, dostrzega, że świat wokół również nabrał nieznanych jej zapewne dotąd barw.

"Sen o Japonii" to króciutki komiks, w którym pojawia się niewiele tekstu. Całą historię opowiada nam obraz i chociaż miejscami rysunki autorki nieco trącą myszką, to jestem wielką miłośniczką jej niezwykle miękkiej, dynamicznej i - co tu dużo mówić - uroczej kreski. Wszystko tu jest śliczne, radosne i bardzo optymistyczne.

Najważniejsze jest jednak to, że autorka - Patrycja Kicyła - zajęła dzięki swojemu komiksowi trzecie miejsce w prestiżowym konkursie International Manga Award, co czyni ją pierwszą osobą z Polski, której udało się zachwycić swoją mangą jury z Kraju Kwitnącej Wiśni. Moim zdaniem jest to wyróżnienie w pełni zasłużone.

Jeśli chcecie przeczytać "Sen o Japonii", możecie za niewielkie pieniążki zamówić komiks tutaj:

Ja Patrycji gratuluję i mam nadzieję, że zaszczyci nas jeszcze kiedyś jakąś swoją opowieścią!

Na koniec parę kadrów: