sobota, 29 kwietnia 2017

68. Pierwsze urodziny bloga!

Świętowanie wprawdzie nieco opóźnione, ponieważ równy rok stuknął w marcu, ale chciałam bez przeszkód skończyć recenzować "The Amazing Shinsengumi: Heroes in Love". A skoro już zakończyliśmy przygodę z przystojnymi samurajami, nadszedł czas na małą imprezę.

Kiedy zakładałam tego bloga, myślałam jedynie o tym, żeby mieć swój własny internetowy kawałek podłogi. Moi znajomi generalnie nie gustują w tego typu grach, więc zależało mi na tym, żeby znaleźć kogoś, kto będzie podzielał moją pasję. Sądziłam, że jeśli będę mieć pięciu stałych czytelników, to już będzie dużo. Nie miałam wielkich oczekiwań i nie myślałam o nawiązywaniu współpracy z wydawcami. Po prostu pisałam, przede wszystkim dla siebie. I nawet nie zauważyłam, kiedy mój blog stał się najpopularniejszym blogiem o otome w Polsce. Nagle zaczęłam otrzymywać wiadomości typu: "Ciekawi mnie, co sądzisz na temat tej gry" i "Twój blog jest świetny, uwielbiam go!". Przewinęło się również parę krytycznych komentarzy, które motywowały mnie do dalszej pracy nad tym, by ta moja "podłoga" była jeszcze lepsza, mocniejsza i lśniła jak świeżo wypastowana. Poznałam też paru naprawdę wspaniałych ludzi, którzy z początku byli moimi czytelnikami, a potem zakumplowałam się z nimi na stopie prywatnej. W międzyczasie miałam przyjemność poznać twórcę "Without Within", zrecenzować parę mang i opowiedzieć swoim Czytelnikom o bardzo ciekawej książce o Japonii. Jednak największym wyróżnieniem było dla mnie nawiązanie współpracy partnerskiej ze studiem Idea Factory. To był moment, w którym uświadomiłam sobie, że kiedy 23 marca 2016 roku wklepałam na klawiaturze swoją pierwszą notkę, podjęłam dobrą decyzję, chociaż jeszcze nie wiedziałam, jak dalekie będą jej skutki.

Niczego jednak nie dałabym rady osiągnąć bez Was. To Wy sprawiliście, że miałam ochotę pisać dalej i ogrywać kolejne tytuły. To Wy wspieraliście mnie w trudnych chwilach i byliście przy mnie, kiedy tego potrzebowałam. To Wy pozwalaliście mi poczuć, że jestem ważna i moja opinia może coś znaczyć. Dziękuję Wam z całego serca. 

Przemowa za nami, więc czas na treść właściwą wpisu. Dwoje moich cudownych Czytelników (a obecnie znajomych) postanowiło zrobić mi nie lada niespodziankę.


Od Ranalcusa z bloga fejwsi.blogspot.com otrzymałam edycję kolekcjonerską gry "Amnesia: Crowd", grę "Diabolik Lovers: Haunted Dark Bridal" i konsolę PSP, żebym mogła oba te tytuły odpalić. ;) W paczce znalazła się również zawieszka do telefonu z Kanato i podkładka pod myszkę z postaciami z "Diabolik Lovers".




Natomiast od cudownej Ivymore z bloga otomeexplorer.blogspot.com (tak, Ivy też pisze o grach otome, w dodatku publikuje nie tylko recenzje, ale również ciekawostki i informacje o zbliżających się premierach) otrzymałam grę, którą od dawna chciałam mieć i nigdy nie sądziłam, że będzie mi dane postawić ją na półce - "Toki no Kizuna".


Oczywiście na blogu pojawią się recenzje wszystkich zamieszczonych powyżej tytułów, więc stay stuned! Jeszcze raz dziękuję Wam za wyjątkowo udany rok i za to, że teraz, w tej właśnie chwili, czytacie moje słowa. Uśmiechnijcie się, ponieważ kolejna zamieszczona przeze mnie recenzja będzie dotyczyć najlepszej gry otome, w jaką kiedykolwiek grałam. Jesteście na nią gotowi?

czwartek, 27 kwietnia 2017

67. Wisienka na torcie, czyli Harada Sanosuke i jego wątek. ("The Amazing Shinsengumi: Heroes in Love").

Dzisiejsze spotkanie będzie już ostatnim związanym z tą grą. Mam nadzieję, że mimo wszystko dobrze się bawiłyście i miło będziecie wspominać czas spędzony w towarzystwie nieco nieokrzesanych i mało zdyscyplinowanych samurajów-strażaków. Ja ich siedzibę opuszczam z ulgą, chociaż nie powiem, żeby nie było niczego, za czym nie można byłoby tęsknić. Bo jest. I nazywa się Harada Sanosuke.

* Zdaję sobie sprawę z tego, że po zakończeniu każdego z wątków odblokowuje się jeszcze krótki dodatkowy scenariusz i randkę (tak samo, jak w "My Secret Pets!"), ale tym razem postanowiłam sobie to odpuścić, bo gra jako całość nie jest na tyle dobra, żeby doszukiwać się w niej smaczków i czerpać przyjemność z przechodzenia dodatków.


Przyznam szczerze, że wcześniej zawsze pomijałam Haradę, ponieważ nie przepadam za facetami w typie bawidamków, a takie sprawia on na początku wrażenie. Zawsze mnie dziwi, że wielu mężczyzn uważa umiejętność flirtowania za jakąś nieprawdopodobną zaletę, która ma świadczyć o ich męskości i łatwości w obchodzeniu się z kobietami. Dla mnie gość, który już na starcie podrywa kobietę, nie wiedząc jeszcze nawet o tym, czy w sumie chciałby ją bliżej poznać, jest spalony - szczególnie jeśli potem mówi jej, że sobie głupia narobiła nadziei, a on nie jest nią tak naprawdę zainteresowany, po prostu miło mu było ją bałamucić. Nic zatem dziwnego, że Harada szedł dla mnie w odstawkę. I w sumie żałuję, bo jego wątek okazał się być najnormalniejszym ze wszystkich, a wierzcie mi - w przypadku tej gry to jest komplement.

Harada jest jedynym Shinsengumi, który zdaje się nie mieć problemu z wzięciem nas pod swój dach. Wręcz przeciwnie, podchodzi do tego z dużym entuzjazmem. Postanawia odprowadzić nas do nowego domu jak najszybciej, nawet kosztem własnych obowiązków (co zostaje oczywiście zauważone przez przełożonych). W siedzibie natomiast już od początku pokazuje nam, że nie zamierza traktować nas jak służące ani ignorować naszej obecności. Garnie się do tego, by pomagać nam podczas gotowania, sprzątania i prania, i jednocześnie starać się bliżej nas poznać. Nieustannie też z nami flirtuje, ale należy przyznać, że robi to ze sporym wyczuciem i nie przekracza w swoich zapędach granicy, która dla Heisuke była jedynie rozgrzewką. Wręcz przeciwnie - sprawia wrażenie naprawdę bardzo poukładanego faceta, którego jedyną wadą jest zaniedbywanie obowiązków (a przypominam, że to samuraj. Na służbie!). Należy tutaj również dodać, że to kolejny wątek, w którym nie ma zbyt wiele akcji, a Kioto nie płonie co pięć minut - oczywiście nadal szukamy guza, ładując się do miasta i pomagając rannym samurajom, ale większość opowieści skupia się na zacieśnianiu więzi między heroiną i tru loverem. Jest tutaj całkiem fajny motyw związany ze ścinaniem nam przez Haradę spalonych włosów i gdyby nie zakończył się on stwierdzeniem: "Kobiety zawsze muszą wyglądać słodko", to uznałabym go za wyjątkowo udany. Zapytacie pewnie zatem: "No dobrze, więc gdzie tu jest haczyk?". Cóż, haczyk jest - pod postacią gejszy. Okazuje się bowiem, że Harada jest wielkim miłośnikiem korzystania z cielesnych uciech. Oczywiście nasza bohaterka reaguje na tę wieść (a raczej przyłapanie mężczyzny na gorącym uczynku) wielkim oburzeniem, co jego nieco dziwne, bo w tamtych czasach kobiety nie miały zbyt wiele do gadania, nie mówiąc już o stawianiu wymagań, a i dzisiaj w Azji popularne jest chodzenie z kolegami z pracy "na masaże" i panowie nie uważają tego za zdradę, a za podtrzymywanie dobrych relacji ze współpracownikami. Heroina chodzi jednak zła jak osa i nie daje Haradzie dojść do słowa, więc ostatnie piętnaście minut rozgrywki to tak naprawdę "ciche dni". Oczywiście całość kończy się pożarem, ratowaniem dziecka z płomieni i romantycznym pocałunkiem w płonącym domu.


Tutaj chciałabym poruszyć dwie kwestie. Pierwsza dotyczy właśnie powyższego tematu prostytucji. Podoba mi się to, że został on przedstawiony konkretnie i nie okazało się na końcu, że felerna gejsza to siostra Harady, do której ten przychodzi naprawiać radio. Martwi mnie tylko to, jak jest punktowana reakcja heroiny. Jeśli powiemy mężczyźnie, że nas skrzywdził i zawiódł nasze zaufanie, to będzie to zła odpowiedź. Dobrą jest potulne stwierdzenie, że nic się nie stało i wcale nie boli nas fakt, że facet sobie jakieś obraca na boku i że żyjemy tylko po to, żeby go uszczęśliwiać. Noż kurna. Przecież to jest zdrada, najzwyczajniejsza w świecie zdrada. Coś, co definitywnie przekreśla związek bez możliwości jego ponownego odbudowania, bo nawet jeśli ludzie zdecydują się nadal ze sobą być, to już nigdy nie będzie tak samo. Ja wiem, że Azjaci podchodzą do tego inaczej, ale moim zdaniem warto uczyć młode dziewczyny (bo to do nich skierowana jest gra) dobrych nawyków, a dobrym nawykiem jest możliwość wyrażenia własnych uczuć i prawo do sprzeciwu, kiedy jest się źle traktowanym. Trochę boli mnie fakt, że kobieta w oczach wielu musi być wiecznie słodka, uśmiechnięta, śliczna i uległa, i na tym kończy się jej rola. Dla mnie wydźwięk sytuacji w grze jest niesamowicie smutny. Gdyby całość skończyła się tym, że Harada będzie stała się naprawić wyrządzoną szkodę, nie miałabym nic przeciwko. Ale to wyglądało tak, jakby to jeszcze heroina musiała go przepraszać za to, że była zła, bo ją zdradził.

Druga sprawa dotyczy erotyki. W praktycznie każdym wątku w grze (o ile nie w każdym - nie wiem, nie sprawdzałam) w pewnym momencie pada z ust mężczyzny zdanie: "Nawet gdybyś teraz zaoponowała, nie cofnąłbym się przed tym, co zamierzam zrobić". Nie wiem, kto był na tyle mądry i doszedł do wniosku, że jest w tym coś pociągającego, ale mi osobiście zalatuje to niezbyt zdrowym podejściem.

Podsumowując, muszę z ciężkim sercem napisać, że nie polecam tej gry, chociaż wygląda naprawdę cudnie i od samego patrzenia można byłoby się w niej zakochać. W mojej opinii nie jest warta swojej ceny. Wiem, że Dogenzaka potrafi tworzyć lepsze produkcje i naprawdę żałuję, że w tym przypadku było mi dane się na tym studiu zawieść.

sobota, 22 kwietnia 2017

66. Heisuke Todo: czy łobuz kocha najbardziej? ("The Amazing Shinsengumi: Heroes in Love")

Nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, żeby wyrazić, jak duży mam z tą grą problem. Po rozegraniu trzech mocno przeciętnych wątków nie nastawiałam się na nic dobrego, chociaż nadal żywiłam nadzieję, że romans z kolejną postacią przywróci mi wiarę w osobę, która pisała scenariusz. Uroczy, słodki i niewinnie wyglądający Heisuke nie budził moich podejrzeń, chociaż moje doświadczenie wskazuje na to, że takie właśnie postacie są zwykle najbardziej przerażające. I tu też tak jest. Niestety.


Wiecie, sądziłam, że to wątek Assama z "My Secret Pets!" jest obrzydliwy, ale opowieść Heisuke bije go na głowę. Już jego zachowanie podczas trwania prologu powinno sprawić, że zapali nam się czerwona lampka, bo facet co chwilę powtarza nam, że jesteśmy śliczne i słodkie, w dodatku jego koledzy dają nam do zrozumienia, że gość ma wyjątkowo ciężki charakter. Szybko zresztą się o tym przekonujemy, kiedy Heisuke postanawia spędzać z nami każdą wolną chwilę, zaniedbując przy tym swoje obowiązki. W końcu Sojiemu udaje się zawlec go na trening (pod warunkiem, że my też tam będziemy, żebyśmy mogły zobaczyć, jaki Heisuke jest cool). Młody okazuje się wyjątkowo wprawnym wojownikiem, który kładzie pokotem pięciu przeciwników i pławi się w blasku swojej chwały. Jest trochę jak taki gimnazjalista, który zrobi wszystko, żeby popisać się przed dziewczyną. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że gość jest samurajem, a dla samurajów  kodeks i posłuszeństwo wobec rozkazów były świętością. Heisuke tymczasem zachowuje się jak przerośnięty dzieciak, który przechodzi opóźniony bunt dwulatka. Musi dostać to, czego chce, i musi to dostać natychmiast. Widać to niedługo później, kiedy mamy okazję pomóc Shinsengumi podczas kolejnego pożaru Kioto. To jest ten moment, w którym osobowość Heisuke przestaje być tylko wkurzająca, ale robi się wręcz przerażająca. Okazuje się bowiem, że mężczyzna w obliczu niebezpieczeństwa doświadcza jakiegoś dziwacznego podniecenia i ma ochotę się seksić, w dodatku uczucie to wzmaga świadomość, że w każdej chwili może zginąć. Zmusza nas więc do czegoś, co odpowiedni paragraf określa innymi czynnościami seksualnymi. W końcu tracimy przytomność i budzimy się w bazie Shinsengumi, oczywiście z naszym oprawcą u boku. Gość usilnie próbuje nas przelecieć, ale mu na to nie pozwalamy. Próbujemy poruszyć temat z innymi samurajami, którzy uważają, że powinnyśmy zaakceptować zachowanie młodego i wszystko mu wybaczyć. Zrozumienie przychodzi, kiedy podczas kolejnego pożaru miasta ratujemy wespół z Heisuke małą dziewczynkę, która została uwięziona w płonącym domu. Uderzamy w ślinę i uświadamiamy sobie, że w sumie to wszystko jest fajne i w sumie to nic złego, że facet, którego kochamy, jest skończonym kutafonem. Oczywiście cała historia kończy się szczęśliwie, a my spełniamy się życiowo w roli niańki wyjątkowo obrzydliwego hedonisty. Koniec.


Ten wątek jest OKROPNY. Naprawdę okropny. Wszystko jest w nim nie tak. Najgorsze jest to, że ta gra jest skierowana do młodych dziewczyn, które mogą dzięki niemu nabrać przeświadczenia, że przemoc seksualna ze strony mężczyzny to przejaw zainteresowania i uczucia. I to nie jest tak, że ja jestem na tym punkcie przewrażliwiona i w imię bycia wojującą feministką (którą na szczęście nie jestem i nie zamierzam być) widzę opresję wobec kobiet we wszystkim, w co zagram. Wręcz przeciwnie - jestem zadeklarowaną miłośniczką yandere (chociaż w realnym życiu nigdy nie związałabym się z takim facetem) i naprawdę lubię, jak dany wątek jest mocny, kontrowersyjny i niejednoznaczny. Taki Toma z "Amnesii" był królem odpałów i sytuacji typu "Ty chory pojebie", ale nie można było odmówić mu troski i ciepła. Przy nim Heisuke jest jakąś karykaturą. Ba! wypada słabo nawet przy pochodzącym z tej samej gry Sojim. W mojej opinii jego wątek jest najgorszym, w jaki było mi dane zagrać, i to nie tylko w "The Amazing Shinsengumi", ale również we wszystkich innych grach otome. Jest słabo. Bardzo słabo.

Ten wpis jest krótki, bo do tej pory mną trzęsie ze złości na tego okropnego hedonistę. Nie polecam i nie pozdrawiam.

sobota, 15 kwietnia 2017

65. Czy Saito Hajime jest lepszą wersją tsundere ("The Amazing Shinsengumi: Heroes in Love")?

Na wstępie chciałabym życzyć Wam radosnych, spokojnych i spędzonych w rodzinnym gronie świąt Wielkiej Nocy. Niech to będzie dla Was czas spędzony w ciepłej atmosferze i przepełniony zapachem pieczonych mazurków. Niech będzie prawdziwie wyjątkowy, nie tylko ze względu na pyszne wielkanocne śniadanie, pisanki i czekoladowe zajączki, ale również dzięki unoszącej się w powietrzu obecności cudu. Bądźcie szczęśliwe i pozwólcie, by w Waszych sercach już na dobre zagościła wiosna.


Ostatnio moje życie nabrało wręcz niewiarygodnego tempa, więc dzisiejszy wpis będzie krótki. Rozegrałam jakiś czas temu wątek w grze "The Amazing Shinsengumi: Heroes in Love", ale przyznam szczerze, że nie pamiętam już w ogóle, o co w nim tak właściwie chodziło (jeśli ktoś nie wierzy, że jest to możliwe, niech spróbuje sięgnąć po gry od Dogenzaki i na koniec próbować streścić ich fabułę); pamiętam jedynie, że jego akcja niemalże w całości rozgrywała się w siedzibie samurajów i niemalże w całości skupiała na rozwijaniu relacji między Hajime i heroiną. I jeśli już teraz myślicie sobie: "To musiało być koszmarnie słabe", to czytajcie dalej.

Z oceną gier od Dogenzaki mam pewien szczególny problem - generalnie nie tworzą zbyt ambitnych tytułów, a wymyślani przez nich bohaterowie są infantylni i płytcy, ale zawsze musi zdarzyć się wśród nich jakaś perełka, która sprawi, że moje serce mimo wszystko zabije szybciej. Pamiętam, że w "My Secret Pets!" niesamowicie podobał mi się wątek Lize'a, więc liczyłam na to, że podobny skarb odkopię również w "Shinsengumi". Tak też się stało, bowiem Hajime okazał się być typem mężczyzny, który niemalże idealnie trafia w mój gust.

Musicie wiedzieć, że nie przepadam za postaciami w typie tsundere. Kiedy byłam młodsza (kiedy to było...) uważałam, że to niesamowicie fajne, jak facet jest tajemniczym i niedostępnym outsiderem, ale z czasem mi przeszło, bo przekonałam się, że - w przeciwieństwie do scenariuszy gier otome - nie zawsze za tą maską kryje się ciepły i odpowiedzialny mężczyzna. Ja zresztą muszę dobrze czuć się w czyimś towarzystwie, żeby mieć szansę go polubić, a ciężko czuć się swobodnie przy kimś, kto sprawia wrażenie chłodnego i aroganckiego dupka. Dlatego też bałam się, że Hajime będzie właśnie taką osobą, ale na szczęście było mi dane przyjemnie się rozczarować. 


Mężczyzna niemalże od razu przypadł mi do gustu. Był spokojny, opanowany i cichy - sprawiał wrażenie kogoś, kto nie odzywa się bez potrzeby i po prostu robi swoje. Wyróżniało go jednak coś, co pokochałam od pierwszego wejrzenia, a była to jego niesamowita uprzejmość. Wiecie, zwykle osoby małomówne są szalenie nieśmiałe i przez to brakuje im pewności siebie niezbędnej do tego, żeby zapewnić komuś poczucie bezpieczeństwa. Sprawiają wrażenie niestabilnych, trochę jak dom, którego fundamenty mogą zawieść i przy byle podmuchu obrócić wniwecz to, co budowano latami. Hajime tymczasem jest jak twierdza - czymś absolutnie nie do ruszenia, silnym, trwałym i dającym niesamowite poczucie oparcia. Nie narzuca się ze swoją osobą, jest godny zaufania, delikatny i taktowny. Przyjmuje nas do swojego domu ze spokojem, traktując jak gościa, a nie jak służącą (Soji) czy lalkę (Shinpachi). Nie narzuca się ze swoim towarzystwem, ale kiedy widzi, że ktoś nas niepokoi, reaguje od razu. Cholera, ja naprawdę w pewnym momencie omal się w nim nie zakochałam!

Niestety, nie ma róży bez kolców i tak jest również w tym przypadku. Twórcy postanowili bowiem zaimplementować w grze wyjątkowo koślawy i przepełniony sugestywnymi opisami wątek erotyczny, potrzebny tej produkcji jak dziura w moście. Nie to jest jednak najgorsze, a to, że Hajime po przespaniu się z heroiną dochodzi do wniosku, że w sumie to na nią nie zasługuje i na pewno bardzo ją uszczęśliwi, jak się do niej wypnie dupą i zacznie ją olewać. Jeśli jesteś facetem i przez przypadek czytasz mojego bloga, to wiedz jedno - TAK SIĘ NIE ROBI. To jedna z tych rzeczy, które przekreślają nawet najwspanialszego mężczyznę i sprawiają, że cała relacja ląduje w koszu, który nie posiada opcji "Przywróć". To również sprawiło, że lubiłam Hajime jedynie do połowy jego wątku - pod koniec stał mi się już całkowicie obojętny. A szkoda, bardzo szkoda. 


Gdyby sam wątek był dobry, mogłabym w tym momencie z czystym sumieniem polecić Wam grę na przecenie. W takiej sytuacji mogę natomiast jedynie stwierdzić, że było blisko, ale się nie udało. Wygląda więc na to, że nadal muszę szukać w tej grze pereł. Pytanie tylko, czy je znajdę. 

piątek, 7 kwietnia 2017

64. 50 twarzy Shinpachiego, czyli jak zepsuć dobry wątek ("The Amazing Shinsengumi: Heroes in Love").

Na początek dwie ważne informacje.

Po pierwsze, ze strony zniknęły tagi. Zajmowały bardzo dużo miejsca i ze względu na ciągle powiększającą się bazę tytułów ich ilość ciągle rosła, przez co zwyczajnie zasłaniały sporą część menu. Niestety nie wiem, czy jest możliwość umieszczenia ich na osobnej podstronie (jeśli ktoś wie, to niech da znać), dlatego jeśli szukacie informacji o recenzowanych przeze mnie grach, zerknijcie na podstronę "Spis tytułów".

Druga sprawa odnosi się bezpośrednio do niej. Zapytaliście mnie parokrotnie, jakie tytuły polecam, dlatego postanowiłam w spisie zaznaczyć, które produkcje są w mojej opinii warte zagrania. Jeśli chodzi o gry dobre dla początkujących, to z otome polecam "Eldaryę", "Underlove" "Pyrite Heart" i "X-note", a z klasycznych visual novelek "Shan Gui" i "Without Within". Wszystkie te tytuły są albo darmowe, albo bardzo tanie, i można je znaleźć na Steamie (za wyjątkiem "Eldaryi" i "Underlove", które są grami przeglądarkowymi).

Po tym przydługim wstępie nadszedł czas na spotkanie z kolejnym uroczym samurajem z Shinsengumi. Mój drugi wybór padł na Nakagurę Shinpachiego. Czy jego wątek spodobał mi się bardziej niż wątek Sojiego? Dowiecie się tego, czytając dalej.


O ile Soji wpadł mi w oko z powodu wyglądu, o tyle Shinpachi zrobił to przy pomocy charakteru. Uwielbiam facetów w typie starszego brata: opiekuńczych, troskliwych i o wielkim sercu. To cechy, które poznajemy już w prologu, w którym mężczyzna troszczy się nie tylko o nas, ale również o oddział i losy ofiar pożaru Kioto (za to ogromny plus, bo Soji miał ich gdzieś). Podobało mi się również to, że Shinpachi nie leci na nas z wywieszonym ozorem, a poświęca się obowiązkom (wyznając zasadę, że rozkazy przede wszystkim, czyli w sumie jak prawdziwy samuraj) i odprowadzenie nas do siedziby Shinsengumi powierza jednemu ze swoich ludzi. Następnego dnia mamy okazję obserwować, jak mężczyzna szkoli swoich ludzi. Podczas treningu zostaje niestety ranny w ramię, co budzi w nas ogromną chęć ulżenia mu w cierpieniu (i przy okazji powzdychania do jego przystojnej fizys). Kilka dni później udajemy się w jego towarzystwie do miasta, żeby kupić przekąski na spotkanie samurajów (serio, brzmi to jak opowieść o piżama party, a nie o posiedzeniu ludzi uważanych za zabójców). W pewnym momencie w naszym sandale (drodzy panowie z Dogenzaka Lab, zmieńcie tłumacza) urywa się pasek i lądujemy w ramionach ukochanego, który wpada po chwili na ciekawy pomysł i postanawia dorobić nam pasek ze swojej chustki. Potem chwyta nas mocno za rękę, co wywołuje u nas ból, ponieważ nadal nosimy na dłoni ślady po oparzeniach. Shinpachi oczywiście rozpływa się w przeprosinach i postanawia ulżyć nam, stosując metodę, której używała na nim jego babcia, gdy był jeszcze małym chłopcem, a więc liżąc bolące miejsce (rozumiem jeszcze całowanie "kuku", ale lizanie jego obleśne). Rzecz jasna o tym, że jest to bez sensu, uświadamia sobie dopiero po fakcie, co chyba miało być zabawne, ale do końca nie pykło. Jakiś czas później panowie z Shinsengumi zostają wezwani do jakiejś ważnej bitwy z Tymi Złymi i upraszamy jednego z nich, żeby zabrał nas ze sobą, bo martwimy się o naszego tru lovera (czyli krótka opowieść o tym, jak zrobić siarę swojemu facetowi). Po krótkich namowach gość zabiera nas w roli sanitariuszki. Na miejscu oczywiście zastajemy Shinpachiego, który mówi koledze, że jest idiotą, ale my staramy się mimo wszystko jak najlepiej pomagać rannym. Ranny zostaje zresztą z czasem również i nasz wybranek, więc osiągamy poczucie spełnienia. Kilka dni później jesteśmy ofiarami pożaru w mieście, bo postanawiamy uratować z płomieni drogocenne kimono córki jakiejś baby (bardzo mądre) - z tarapatów ratuje nas rzecz jasna Shinpachi. Potem akcja gry nieco zwalnia i dowiadujemy się od Okity, że w sumie to lipa, że się bujamy w jednym z Shinsengumi, bo im nie wolno jest mieć kobiet.  Jednocześnie nasz wybranek opowiada nam o tym nieco szerzej, tłumacząc swój stosunek do obowiązków i wyjaśniając, dlaczego bycie samurajem jest dla niego na pierwszym miejscu - i przyznam szczerze, że to jest najlepsza część tego wątku. To, co następuje później, to niestety szczyt żenady. Otóż okazuje się, że jesteśmy podejrzewane o bycie szpiegiem. Dlaczego? A kogo to obchodzi? Ważne, że jest to okazją do wyznania swoich win, co musimy oczywiście zrobić nago (tak, ja też mam mindfuck, jak jedynie sobie to wspominam), a ponieważ jesteśmy babą bez jaj (w negatywnym tego wyrażenia znaczeniu), to się na to zgadzamy. Shinpachi rozbiera nas i przeszukuje na wszelki wypadek, gdybyśmy coś ukrywały (tylko co? Ukrytą kamerę? Czołg? Lodówkę Mińsk?). Oczywiście nie udało mu się niczego znaleźć, więc magicznie stajemy się niewinne i kapitan Shinsengumi osobiście przychodzi nas przeprosić. Na koniec uciekamy z siedziby i znowu lądujemy w płomieniach (to się już robi nudne...), z których ratuje nas wybranek naszego serca. Wątek kończy się miziankami w łóżku. Koniec.




I wiecie co? Nawet nie byłby on zły, gdyby nie to, że twórcy postanowili go zepsuć. Same założenia są naprawdę w porządku i gdzieś tam po drodze przewija się nawet filozofia Shinsengumi. Wprawdzie wszystko jest tutaj płytkie, naiwne i infantylne, ale gdyby nie końcówka, która w mojej opinii całkowicie pogrzebała ten wątek, byłoby grywalne i mogłoby sprawiać jakąś przyjemność. To "przeszukanie" jest dla mnie jeszcze bardziej obrzydliwe niż macanki w wątki Sojiego. Szkoda, bo generalnie Shinpachi jest postacią, którą da się lubić. Troszczy się o innych, jest obowiązkowy i wymagający wobec siebie, a przy tym bardzo ciepły i sympatyczny. Podejrzewam, że według twórców wspomniana wyżej scena miała być wypełniona erotyką, ale nope, w realnym życiu to nie działa w ten sposób. U mnie wywołała ona jedynie niesmak, a naprawdę jestem w stanie znieść i przeczytać wiele. Najbardziej żenujące jest to, że pod koniec to nasza postać usilnie prosi mężczyznę o przebaczenie, a tak naprawdę powinna dać mu w łeb tym koślawo przetłumaczonym sandałem. Gdyby nie ta scena, oceniłabym ten wątek na trzy z dwoma, ale w takiej sytuacji mogę jedynie postawić niedostateczny i to w takiej ilości, żeby nie było szansy na komis.

I przyznam szczerze, że aż boję się tykać kolejny wątek tej wspaniałej produkcji, która uczy młode dziewczyny, jak powinna wyglądać zdrowa relacja między ludźmi (tak, to jest sarkazm. I to taki jak stąd do Częstochowy). Szkoda, bo mogło być pięknie. Wyszło jak zawsze.