niedziela, 30 września 2018

128. W poszukiwaniu zaginionego wacka, czyli powrót po latach i inne opowieści (The House in Fata Morgana: A Requiem for Innocence)


Po niezbyt udanej pierwszej randce z poprzednim tytułem, postanowiłam powrócić do swojego stałego partnera w świecie gier visual novel. The House in Fata Morgana to chyba jedyny tytuł, którego uruchomienie zawsze wywołuje u mnie przyjemny dreszcz, zupełnie jak podczas spotkania z dawno niewidzianym przyjacielem. Zawsze jestem ciekawa, co bohaterowie mają mi do opowiedzenia i zwykle z ciekawością wysłuchuję ich aż do ostatniego słowa.

Jeżeli nie wiecie, kim jest para hipków na powyższej ilustracji, ale bardzo chcielibyście wiedzieć, zerknijcie tutaj: http://tiny.pl/gskg2.

Po przeczytaniu powyższego nie można zatem dziwić się, że po ukończeniu wątku głównego postanowiłam sięgnąć po te epizodyczne. Jeden z nich jest szczególnie warty uwagi, ponieważ opowiada o dalszych losach Michela i Giselle. Jak pamiętamy, na samym końcu The House in Fata Morgana ta para zeszła się ponownie po upływie prawie tysiąca lat, ale dopiero teraz otrzymujemy możliwość zajrzenia za kulisy tej historii. Michel pracuje w dobrze prosperującej firmie i myśli o założeniu własnego biznesu, a Giselle studiuje w tym samym mieście. Oboje przyszli na świat w normalnych rodzinach, więc ich obecne postrzeganie świata nie jest zaburzone ciężką przeszłością, mimo że pamiętają wydarzenia z nawiedzonej posiadłości. Dodatkowo Michel nie musi już tak bardzo kryć się w cieniu, ponieważ jego organizm przystosował się do funkcjonowania w promieniach słońca, chociaż to akurat nie powinno mieć miejsca, ponieważ w takiej sytuacji nabrałby cech przystosowawczych, a więc posiadał odpowiednią pigmentację. A ponieważ nasz bohater cierpi na bielactwo całkowite (jestem dyplomowaną specjalistką od tego typu zaburzeń, więc mam okazję się popisać), to w pakiecie otrzymuje jeszcze wadę refrakcji, więc funkcjonowanie bez odpowiednich okularów byłoby dla niego dosyć trudne, szczególnie że dużo czyta. Ale nie wymagajmy realizmu w grze, której bohaterowie ciągle odradzają się na nowo i powracają do nawiedzonej posiadłości pod różnymi postaciami.

Tak czy siak, po ponownym zjednoczeniu Michel postanawia w końcu zachować się jak mężczyzna (khe khem... wybaczcie, kłaczek...) i zaprasza Giselle na randkę. Na miejscu boleśnie uświadmia sobie jednak, że za zaproszeniem powinien kryć się jakiś pomysł na to, gdzie zabrać swoją ukochaną i co z nią robić. Na szczęście Giselle dobrze pamięta, że w przeszłości jej ukochany przejawiał uczuciowość grabii ogrodowych i postanawia częściowo wziąć sprawę w swoje ręce. Nasza para udaje się więc do kina i to od nas, graczy, zależy to, jaki film obejrzą. Każda odpowiedź jest dobra, a repertuar szeroki, więc warto zapisać sobie w tym momencie grę i sprawdzić każdą z opcji. Dla mnie najzabawniejszy był zdecydowanie "film animowany", który okazał się South Parkiem - reakcja Michela i Giselle bezcenna! Niestety potem jest nudniej, bo udajemy się na spacer, żeby porozmawiać o życiu i śmierci, ale wieczorem gra znowu nabiera rumieńców i Giselle postanawia zostać u ukochanego na noc. Oczywiście Michel nie byłby sobą, gdyby tego nie spieprzył.

Kibel Michela. Papier toaletowy mu się kończy.
Bo wiecie, on wcześniej chciał zachować się jak prawdziwy dżentelmen i odprowadzić dziewczynę do domu. I nie byłoby w tym absolutnie niczego złego, tylko Giselle bardzo dosadnie daje mu do zrozumienia, że chce spać u niego, w dodatku wtrącając parę aluzji dotyczących tego, co chciałaby z nim robić. I co? I nic. Chłop zabrał ją na chatę, wypili lampkę wina (tutaj jeszcze myślałam, że coś się wydarzy), po czym poszli spać, trzymając się za ręce.

Trzymając. Się. Za. Ręce. CHOLERA, MICHEL, MIAŁEŚ JEDNĄ ROBOTĘ DO WYKONANIA. Oczywiście pamiętam, że nasz bohater cierpi na pewien dosyć szczególny ornitologiczny problem, ale w dzisiejszych czasach to nie jest przeszkodą, szczególnie że w międzyczasie okazuje się, że ogląda pornuchy, więc libido jakieś tam ma. I to wcale nie jest tak, że to ja jestem zboczona i chcę "scenek" w grze, która nie jest przeznaczona jedynie dla dorosłych - jestem po prostu zawiedziona, bo postawiłam się w sytuacji Giselle, która bardzo chciała czegoś więcej i dostała ochłapy z pańskiego stołu. Do tego wiem, jak bardzo chciała zjednoczyć się z Michelem we właściwej grze i jak bardzo chciała blisko z nim być (oczywiście ze wzajemnością). Wystarczyłby jeden dialog, jedno zdanie - cokolwiek, co bez żadnych dodatkowych opisów domknęłoby tę kwestię albo nawet przestawiło ją na zupełnie inne tory, ale zrobiło to dobrze. I jeśli uważacie, że przesadzam i za bardzo się emocjonuję, to zagrajcie w The House in Fata Morgana, a przekonacie się, dlaczego mi zależy i o co tak właściwie mi chodzi.

Generalnie nie wiem, czy wymyślanie dalszych losów Michela i Giselle było odpowiednim pomysłem. Ta para miała swoje pięć minut (a tak naprawdę to ponad osiemdziesiąt godzin) we właściwej grze i sądzę, że każdy miłośnik serii zdążył już samodzielnie dopowiedzieć sobie ich losy. Sprowadzanie wszystkiego do ponownego zaczynania praktycznie od początku nie niesie dla mnie już tak pozytywnego ładunku emocjonalnego. Oczywiście rozumiem zamysł, ale ja osobiście napisałabym to zupełnie inaczej.


Na szczęście kolejna zaprezentowana przez twórców opowieść - Assento Dele- to już czasy starej, dobrej nawiedzonej posiadłości. Przybywa do niej pewien tajemniczy, dotknięty ciężką chorobą i okutany w bandaże młodzieniec o imieniu Imeon. Morgana radzi Michelowi pozostawić go na pastwę losu, ale ten mimo wszystko decyduje się zabrać nieszczęśnika do środka. Nie robi tego jednak po to, żeby mu pomóc, ale z ciekawości, pragnąc być świadkiem uciekającego z człowieka życia. Stan Imeona poprawia się jednak na tyle, żeby mógł mówić i chodzić, i wyznaje Michelowi, że słyszał o tym, że w posiadłości przebywa wiedźma, która być może byłaby w stanie wyleczyć go z choroby. Przypomina ona nieco trąd, przez co twarz młodzieńca jest niemalże przez cały czas skryta za maską. W dodatku jest zaraźliwa, więc chorych wypędza się z miast i nakazuje nosić przy sobie dzwonek, którego dźwięk ostrzega zdrowych. Michel początkowo próbuje wygnać swojego cudacznego gościa i solennie zapewnia go, że w posiadłości nie ma wiedźmy, ale ten uparcie postanawia w niej zamieszkać. Tego stanu rzeczy nie zmienia nawet fakt, że panowie z czasem się zaprzyjaźniają - aż do ostatnich chwil Imeon pozostaje ze swoim problemem sam, a przed śmiercią opuszcza posiadłość, żeby nie robić gospodarzowi problemów. Oczywiście cała opowieść posiada swoje drugie dno i ukrytą za kulisami prawdę, ale nie będę o tym pisać, żeby nie odbierać przyjemności z gry komuś, kto chciałby poznać ją bliżej.


Kolejnym dodatkiem jest Tales Wasted Away in Obscurity - zbiór króciutkich opowieści zapisanych na kartach starej księgi. Pierwsza z nich opowiada o dalszych tragicznych losach Mella i Nellie z opowieści za pierwszymi drzwiami w The House in Fata Morgana. Dziewczynę ogarnia szaleństwo i jej narzeczeństwo z Arthurem Baldwinem zostaje unieważnione. I chociaż we właściwej grze młodzieniec i tak był z Nellie jedynie na pokaz, tutaj postanawia mimo wszystko ukradkiem ją odwiedzić. Niestety, nie jest ona w stanie odpowiedzieć na nurtujące go pytania, podjąć z nim dialogu ani nawet zdobyć się ną wymuszony uśmiech. Jest jej wszystko jedno - szaleństwo zdążyło pożreć ją od środka.
Nell tymczasem wyjechał, żeby się kształcić, i po jakimś czasie przywdział sutannę. Niestety, nie uchroniło go to przed równie tragicznym losem - cztery lata po opuszczeniu nawiedzonej posiadłości rzuca się z kościelnej wieży i ginie na miejscu.

Druga historia opowiada o Yukimasie, Bestii z piwnicy, i rozgrywa się w czasach jego żeglugi, kiedy mordercza natura dała mu już o sobie znać. Cała załoga postanawia wypocząć przez tydzień w nadmorskim miasteczku i to właśnie wtedy zaczynają ginąć w nim ludzie. Kapitan i reszta marynarzy niczego nie podejrzewają i zapraszają Yukimasę - wtedy już zaręczonego z Pauline - na wizytę w przybytku rozkoszy, zapewniając, że narzeona się nie dowie. Mężczyzna przystaje na ich ofertę i otrzymuje wyjątkowo kościstą i niedożywioną dziewczynę, która mocno średnio spełnia jego oczekiwania wizualne, ale mimo to postanawia z nią zostać. Z czasem nawiązuje z nią nieco bliższą relację, ale to nie przeszkadza mu zabić jej ostatniej nocy, tuż przed opuszczeniem miasta.

Trzecia opowieść to historia duszy Georgesa zaklętej w namalowanym przez niego i umieszczonym w posiadłości obrazie. Przedstawia historię swojego życia po śmierci Michela i Didera, kiedy dorobił się dwóch dorodnych synów i mógł w pełni oddać pasji malowania, pozostawiając wszystko na głowie swojej żony Aimee, która wcale nie zamierzała z tego powodu narzekać. Jak pamiętamy, prześliczna i urocza Aimee jest sadystyczną i perwersyjną suką, która znęcała się nad młodym Michelem, i również teraz jej natura dała o sobie znać - powoli otruwała własnego męża, który widząc, co się święci, postanowił namalować swój ostatni obraz, również dodając do farb śmiercionośne substancje. Ostatecznie jego dusza i zeznała spokoju i sama została w tym obrazie uwięziona.


Na koniec dodam, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie z twórczością Novectacle, chociaż już teraz żałuję, że pewnego dnia przyjdzie się nam pożegnać. Dzisiaj jednak ciągle jeszcze tu jesteśmy, razem z Michelem, Giselle, Yukimasą, wiedźmą Morganą i opowiadanymi przez tajemniczą posiadłość historiami.

czwartek, 27 września 2018

127. Transwestyta w natarciu, czyli Karma i jego klątwa

Powracam dzisiaj z recenzją pierwszego ogranego przedz siebie wątku z gry Cinderella Phenomenon. Postać Karmy od początku wydawała mi się ciekawa i już po rozegraniu prologu chciałam dowiedzieć się, co kryje się za jego przebierankami. Nic zatem dziwnego, że padł moją pierwszą ofiarą.


Karmę poznajemy, kiedy jeszcze jako księżniczka wybieramy się z przybranym rodzeństwem do sklepu z zabawkami w celu powiększenia kolekcji swoich lalek. Mężczyzna pojawia się wtedy pod postacią przepięknej, eleganckiej kobiety, która swoją urodą przyćmiewa wszystkie ciała niebieskie i aniołów razem wziętych. Niestety nie mamy okazji ucięcia sobie z nim pogawędki, ale nic straconego, bo nasze drogi ponownie schodzą się, kiedy zostajemy dotknięte klątwą. Okazuje się bowiem, że Karma to regularny bywalec The March. Dosyć szybko na jaw wychodzi fakt, że nie tylko nie jest kobietą, ale jest tak naprawdę bardzo utalentowanym szermierzem, któremu rady nie dają nawet przebywający w zajeździe byli rycerze pałacowi. Młodzieniec z przyjemnością szkoli ich w walce, a nam stara się pomagać w spełnieniu wymaganej ilości dobrych uczynków. Sam nie chce mówić o swojej klątwie, zdradzając nam tylko, że musi przebierać się za kobietę, ponieważ pod męską postacią przedstawicielki płci pięknej zakochują się w nim na zabój. Koniec końców okazuje się, że jeśli to on z kolei się zakocha, przemienia się w potwora. O czasie potrzebnym do przemiany informuje posiadany przez niego na piersi tatuaż w kształcie róży - im więcej wokół niej cierni, tym bliżej do stania się bestią. Nietrudno zatem domyślić się, że jego klątwa to klątwa Pięknej i Bestii.

I brzmi to wszystko naprawdę nieźle, gdyby nie fakt, że twórcy tej gry mają talent do zaprzepaszczania stworzonego przez siebie potencjału. Karma ma zadatki na bycie genialną postacią zmagającą się z własną tożsamością (i nie mam tutaj na myśl jedynie jego płci), która musi ukrywać pod piękną powłowką swoje prawdziwe "Ja", ale w rzeczywistości okazuje się bohaterem całkowicie bezpłciowym, nudnym i strzelającym fochy jak stereotypowa baba. Jednego dnia jest słodki do porzygu, a następnego nas albo popycha, albo odpycha, nierzadko posuwając się wręcz do przemocy. To nie sprzyja budowaniu relacji i można odnieść wrażenie, że ona jest tworzona gdzieś poza naszą zgodą. W pewnym momencie po prostu znikąd uświadamiamy sobie, że przecież Karma (chociaż już pod zmienionym imieniem) jest tym jedynym i w sumie to możemy nawet się w nim zakochać. Tylko że nie.


Mam też w stosunku do tego wątku swój osobisty bias, ponieważ nie cierpię zakończenia disneyowskiej wersji "Pięknej i Bestii", w którym Bestia przemienia się w przystojnego (oczywiście!) i czarującego księcia, więc Bella może się z nim ochajtać i żyć długo i szczęśliwie. Cholera, dlaczego jak już ktoś tworzy własną interpretację baśni, to musi robić to po najcieńszej linii oporu? Gdyby ostateczną postacią Karmy była postać Bestii, to jego zachowanie miałoby chociaż odrobinę sensu, a my jako gracze otrzymalibyśmy coś, co nie było wałkowane tysiąc pięćset razy. Z drugiej strony wiem też, że jestem być może za bardzo rozpieszczona przez dobre gry, które nie boją się łamać ustalonych schematów. Być może to właśnie dlatego wątek Karmy nijak nie mógł przypaść mi do gustu.

A może to po prostu pierwsze śliwki-robaczywki i miałam pecha, ogrywając jego opowieść jako pierwszą? Może inne są lepsze? Mam nadzieję, że będzie mi niebawem dane się o tym przekonać.

niedziela, 23 września 2018

126. Udzieliłam pierwszego wywiadu! + zapowiedzi najbliższych recenzji


Zapalenie płuc dopiero zaczyna mi powoli przechodzić, ale mimo to udało mi się znaleźć chwilę, żeby opowiedzieć o grach otome dla Leniwej Popkultury. Treść wywiadu znajdziecie poniżej:

http://www.leniwapopkultura.pl/gry-dla-kobiet-sa-glupie-czyli-dlaczego-tak-bardzo-kochamy-otome-wywiad-z-autorka-bloga-kocham-gry-otome/

Jeśli natomiast chodzi o zapowiedzi recenzji, to sprawa prezentuje się następująco:
1) poszczególne wątki z gry Cinderella Phenomenon;
2) historie poboczne z The House in Fata Morgana: A Requiem for Innocence;
3) mała niespodzianka, czyli gra, którą parę osób mi polecało, ale nikt pewnie nie sądził, że odważę się ją zrecenzować.

Idę kurować się dalej. Miłej niedzieli!

czwartek, 13 września 2018

125. Cinderella Phenomenon - NAJLEPSZA DARMOWA GRA OTOME?

Zapalenie zatok przerodziło się w zapelenie płuc i nadal siedzę chora w domu. Ponieważ nadal nie czuję się najlepiej, postanowiłam sięgnąć po coś miłego, przyjemnego i niezbyt wymagającego, i mój wybór padł na grę Cinderella Phenomenon. To produkcja, którą polecało mi już wiele osób, więc stwierdziłam, że może nadszedł odpowiedni czas, szczególnie że jest darmowa.

Zanurzmy się więc w świecie baśni.


Gra została stworzona przez niezależne studio Dicesuki i wydana na Steamie 5 kwietnia 2017 roku, szybko zyskując grono oddanych fanów. Wcielamy się w niej w postać Lucette, która charakterem przypomina trochę Chloe z Life is Strange, ale jest nieco łatwiejsza do zniesienia, bo nie tylko księżniczkuje, ale naprawdę jest księżniczką fantastycznej krainy Agielle. Jej ojciec ponownie się ożenił i dziewczyna nie może znieść ani swojej nowej matki, ani jej dzieci, mimo że wszyscy są dla niej mili. Generalnie uważa, że wszyscy robią jej na złość i przyjaźni się tylko z kolekcjowanymi przez siebie lalkami. I to właśnie jedna z lalek, Delora, rzuca na nią urok.

Lucette otrzymuje odwróconą wersję klątwy Kopciuszka, która pozbawia ją życia w pałacu (wszyscy nagle zapominają, że jest córką króla) i ma za zadanie stopić jej okute mrozem serce poprzez spełnienie trzech dobrych uczynków. Jak się zapewne domyślacie, nie jest to łatwe dla kogoś, komu przez całe życie usługiwano i kto osiągnął mistrzostwo w rozstawianiu ludzi po kątach i kręceniu na nich nosem. Na szczęście, nie jest w swoim zadaniu osamotniona. Z pomocą przychodzi jej Delora (która okazuje się wiedźmą), wróżka Parfait i inni dotknięci klątwami, przebywający w sekretnym miejscu spotkań, tawernie The March. Lucette napotyka wiele okazji nie tylko do zmiany swojego postrzegania świata, ale również poznania smaku prawdziwej miłości. Jeśli się jednak nie pospieszy, nie uda się jej uratować królestwa z czyhającego do przejęcia tronu okrutengo Alcastera.

Przyznam szczerze, że sam pomysł mnie zachwycił, i Cinderella Phenomenon to jeden z niewielu tytułów, które wciągnęły mnie praktycznie od razu. Byłam pod wrażeniem jej zgrabnego zaplecza fabularnego, przepięknych teł i faktu, że protagonistka posiada rozwiniętą osobowość. Przez pierwszą połowę bawiłam się więc przednio. Jednak im dalej w las, tym było gorzej.


Gdzieś mniej więcej w połowie gra zaczyna skupiać się przede wszystkim na romansie i jest to nudne jak flaki z olejem. Lucette zaczyna idiotycznie się zachowywać - tylko po to, żeby ostatecznie wylądować w ramionach wybranego przez nas pana. Same wątki romantyczne natomiast są płytkie i pozbawione głębi. Bohaterowie zachowują się nienaturalnie i bardzo pasuje tutaj jakichś cementujących relację iskier - wszystko jest jak zupa mleczna z mlekiem: niby da się zjeść, ale jest mdłe i bez polotu. W połowie również zaczyna psuć się sama fabuła i staje się całkowicie przewidywalna, od tajemnicy matki Lucette począwszy, na scenie finałowej w zamku skończywszy. Po drodze twórcy usilnie próbują nas jeszcze czymś zaskoczyć, ale jest to operowanie kliszami i brakuje jakiegoś naprawdę konkretnego zwrotu akcji. A szkoda, bo gra posiada bardzo duży potencjał i gdzieś z tyłu głowy cały czas kołatało mi się przekonanie, że można coś było napisać lepiej, inaczej. Nie nazwałabym Cinderella Phenomenon grą słabą, raczej do bólu przeciętną, która może spodobać się raczej tylko tym, którzy dopiero stawiają swoje pierwsze kroki w świecie otome.

Wspomniałam wcześniej o przepięknych tłach. Pod względem audiowizualnym gra naprawdę nie ma czego się wstydzić i pozostawia w tyle nawet wiele płatnych tytułów. Jedyną rzeczą, która nie przypadła mi do gustu, są ilustracje, które wyglądają dużo gorzej niż wizerunki postaci w samej grze. Ale nie zamierzam też narzekać i poczytywać sobie tego jako wadę nie do przeskoczenia, ponieważ dla mnie historia ma o wiele większe znaczenie niż jej oprawa, co w przeszłości uświadomiło mi naprawdę wiele tytułów.

Podsumowując: Cinderella Phenomenon to tytuł na pewno powyżej przeciętnej i bardzo udany debiut Dicesuki, ale w wielu miejscach potrzebujący jeszcze dodatkowych szlifów. Wiem, że posiada sporą ilość fanów, dlatego mimo wszystko przejdę poszczególne wątki - może któryś z nich mnie zachwyci i sprawi, że zmienię swoją opinię? Nie ukrywam, że bardzo chciałabym się w ten sposób przyjemnie rozczarować i kto wie, może opowieść o Kopciuszku znajdzie swój happy end również na moim blogu.


***
Na koniec tradycyjnie garść informacji:
Tytuł: Cinderella Phenomenon
Producent: Dicesuki
Wydawca: Dicesuki
Data wydania: 5 kwietnia 2017
Przybliżony czas rozgryki: 7 godzin (na jeden wątek)
Ograniczenia wiekowe: brak

Cena: gra jest darmowa
Grę można bezpłatnie pobrać na Steamie: https://store.steampowered.com/app/568770/Cinderella_Phenomenon__OtomeVisual_Novel/

Bądź na itch.io: https://dicesuki.itch.io/cinderella-phenomenon

Gra działa na wszystkich głównych systemach operacyjnych (Windows, Linux, macOS i Android).

czwartek, 6 września 2018

124. ABJD - porady dla przyszłych kolekcjonerów + Pytania od Czytelników #2

Nadal siedzę chora w domu i chociaż powoli powracam do stanu używalności, nie miałam wystarczającej ilości siły na granie w otome. Dlatego też przychodzę do Was dzisiaj z Zippem i garścią moich przemyśleń na temat ABJD. Jak już kiedyś wspomniałam, dla mnie okres od decyzji o zakupie lalki do jej posiadania był czasem, w którym błądziłam po omacku i siłą rzeczy musiałam samodzielnie zdobywać wiedzę na temat tego hobby. Mam więc nadzieję, że mój wpis pomoże wszystkim, którzy są zainteresowani posiadaniem własnego żywicznego cuda.

Zippete umila mi pisanie recezji. Bardzo mu do twarzy w yukacie uszytej ze sprowadzonego z Japonii jedwabiu (nie pytajcie, ile to kosztowało).
Na początek małe wyjaśnienie: parę osób zapytało mnie, dlaczego używam skrótu ABJD, a nie BJD, i czy jest między nimi jakaś różnica. Jest, ale niewielka - w przypadku pierwszego A oznacza Asian, i paradoksalnie nie chodzi tutaj o Azję jako o miejsce produkcji lalki (bo są one tworzone również na innych kontynentach, a nawet w Polsce), a o styl, w jakim została wyprodukowana. Każdy jest w stanie odróżnić ABJD od Barbie z kulistymi stawami, zatem BJD to skrót dla ogółu takich lalek, natomiast ABJD odnosi się do tworzonych w azjatyckiej estetyce lalek żywicznych. Oczywiście w hobby przyjęło się, że nawet na naszych "Azjatów" mówimy BJD i nie jest to błędne, ale w przeszłości byłam świadkiem paru niesnasek, kiedy ktoś próbował wejść w hobby z lalkami BJD, ale nie ABJD, więc postanowiłam rozróżniać to w swoich wpisach.


Skoro wstęp mamy już za sobą, nadszedł czas na poparte moim doświadczeniem przemyślenia:

1. Kolekcjonowanie lalek ABJD nie jest hobby dla wybranych. Otrzymałam dużo wiadomości typu "Od zawsze kochałam te lalki i chciałabym jakąś posiadać, ale nie jestem bogata, więc to nigdy się nie spełni". Przyznam szczerze, że stereotyp kolekcjonera-snoba jest w tym hobby bardzo mocno zakorzeniony i kiedy sama zaczęłam się nim interesować, sądziłam, że społeczność wyśmieje fakt, że posiadam tylko jedną lalkę, że będę czuć się obco pośród wszystkich tych ludzi, których stać na kupowanie kilku nowych żywic rocznie. Było mi jednak dane bardzo przyjemnie się rozczarować. Oczywiście, w hobby są bogaci ludzie i nie ma w tym niczego złego, ale większość to przeciętnie zarabiające osoby, które na lalki oszczędzają i wzajemnie się w tym oszczędzaniu wspierają. Są nawet takie, które z różnych względów nie mogą podjąć pracy, a mimo to wiążą lalkowy koniec z końcem. Znam historię dziewczyny, która oszczędzała przez kilka lat i wiem, że kiedy otrzymała długo wyczekiwaną i upragnioną lalkę, to był to dla niej najukochańszy kawałek żywicy na świecie. Dlatego osobiście jestem zdania, że lalkę może posiadać każdy - może niekoniecznie takiego kloca jak mój Zipp (62 centymetry) i niekoniecznie od Loong Soul, ale pięknie wykonaną i wzbudzającą ogromne pokłady miłości na pewno. Sposobów na zdobycie pieniędzy jest natomiast mnóstwo: prace wakacyjne i sezonowe, rękodzieło czy nawet tak trywialna rzecz jak przepisywanie tekstów. To może brzmieć zabawnie, ale sama miałam okazję przekonać się, że "ziarnko do ziarnka" to w temacie oszczędzania na lalkę nie tylko pusty frazes, i znam osoby, które zarabiają na lalki na przykład poprzez szycie ubranek.
Ważne jednak, żeby nie przesadzić też w drugą stronę. Na początku swojej przygody spotkałam dziewczynę, która wręcz chwaliła się tym, że je śmieciowe jedzenie i zaciąga coraz to większe kredyty, żeby mieć na lalki. Żadne hobby nie jest warte szkodzenia sobie na taką skalę.


2. Jeśli wpadła Wam w oko jakaś lalka, sprawdźcie najpierw, czy możecie ją kupić. Brzmi dziwnie, ale chodzi tutaj o upewnienie się, że nie będziecie oszczędzać na limitowany model, który wyszedł parę lat temu i jest już niemożliwy do zamówienia.


3. Jeżeli to możliwe, zamawiajcie przez pośrednika. Problem wielu firm produkujących lalki polega na tym, że nie posiadają one nikogo, kto znałby język angielski na tyle dobrze, żeby zajmować się obsługą klientów z innych kontynentów. Oznacza to, że możecie złożyć zamówienie i to zamówienie otrzymacie, ale kontakt może być bardzo trudny i zdawkowy. Jeśli więc macie taką możliwość, składajcie zamówienie przez pośrednika, który zna język pracowników danej firmy. W moim przypadku było to o tyle ułatwione, że zarówno firma (Loong Soul), jak i pośrednik (Alice's Collections) byli z Chin, więc jeśli miałam jakieś pytania, nie było żadnego problemu z przekazaniem ich do LS i otrzymaniem wyczerpującej odpowiedzi. Nie musicie tutaj martwić się też o wyższą cenę lalki - jest taka sama jak w sklepie producenta, ponieważ pośrednikowi (o ile jest oficjalny - możecie sprawdzić to na stronie firmy) płaci firma, a nie Wy.

Zippete posiada firmowy makijaż od Loong Soul i szklane oczy firmy Salafina. Wig wykonała natomiast firma MSireDoll.
4. Lalka to zaledwie początek Waszych wydatków. Pamiętam, że kiedy zamówiłam Zippa, pomyślałam sobie: "No, to najdroższe już za mną". Nic bardziej mylnego. Lalkę przecież trzeba pomalować i zakupić jej potrzebne akcesoria. Zazwyczaj ceny w sklepach i u pośredników dotyczą ceny nagiej lalki bez face-upu, body blushingu, włosów i ubrań, mimo że na zdjęciach lalka je posiada. Często też malowanie można zamówić za dodatkową opłatą bezpośrednio u producenta (ja tak zrobiłam), ale można też wysłać lalkę do pomalowania specjalizującemu się w tym artyście, tylko trzeba wziąć pod uwagę fakt, że taka usługa raczej nie będzie tańsza i wiąże się z dosyć ryzykownym wysyłaniem lalki w świat, nierzadko za granicę. Trzeba też mieć na uwadze fakt, że wskutek przebierania lalki i ocierania się blushingu o różne materiały, prędzej czy później dojdzie do jego łuszczenia się; na pewno będzie ono widoczne również przy stawach i ruchomych elementach. Na szczęście nie oznacza to uszkodzenia samej lalki, z której blushing można w każdej chwili zmyć, ale jest to jeden z powodów, dla których część kolekcjonerów w ogóle blushingu nie zamawia.
Przy zakupie ubrań trzeba wziąć pod uwagę fakt, że lalki różnych firm mają różne wymiary i spodnie, które byłyby za szerokie na lalkę od Doll Zone, mogą być za wąskie dla lalki od Loong Soul. Niektóre firmy szyjące ubrania dla lalek posiadają opcję uszycia danego modelu na zamówienie i jest to chyba najbardziej ekonomiczna opcja. Jeśli natomiast zamierzacie zamówić szycie od osoby prywatnej, róbcie to jedynie na rozliczeniu zaliczkowym (na początek kasa na materiały + reszta po uszyciu zamówienia). Sama niestety dosyć boleśnie przekonałam się o tym, że nie każdy w tym hobby jest uczciwy i dziewczyna wzięła ode mnie pieniądze, a potem przestała się odzywać. Dopiero po mojej interwencji postanowiła zrealizować zamówienie i to, co otrzymałam, było tak krzywo i niechlujnie uszyte, że nie nadawało się nawet jako szmata do podłogi. Na szczęście całą sprawę udało się pozytywnie zakończyć, ale mimo to zalecam naprawdę bardzo daleko idącą ostrożność, bo zdarza się, że ludzie tracą nie tylko pieniądze wydane na wigi czy ubrania, ale również głowy limitowanych lalek wysyłane do nieuczciwych artystów - dlatego ZAWSZE sprawdzajcie feedback i opinie krążące o danym sprzedawcy w sieci. Ja tego nie zrobiłam i pożałowałam.
Co do reszty akcesoriów, zaoszczędzić można na włosach (wigach). Tańszą opcją są te wykonane z moheru lub alpaki, droższą - z włosów syntentycznych. Osobiście jestem zwolenniczką tych z droższej grupy, bo wyglądają bardzo naturalnie i cudownie się "sypią", ale też potrafią być prawdziwym bólem w rzyci, bo ciągle się elektryzują i często trzeba je czesać. Bywa też niestety, że wigi mają dokładnie ten sam problem co ubrania i choć teoretycznie powinny pasować na obwód głowy naszej lalki, to są na nią zbyt małe lub zbyt duże. Ja mam dodatkowo ten problem, że wig mojej lalki musi kończyć się przed uszami, co potrafi być zmorą przy jego stylizowaniu.

Shinpachi w tle pozdrawia. ;)
Jeśli chodzi o inne przydatne akcesoria, to na pewno przyda się tak zwana "magiczna gąbka" do usuwania nieco bardziej uporczywych plam (można ją dostać chociażby w Rossmannie), grzebyczek do czesania (chociaż dobrze powinien sprawdzić się też nieco trwalszy grzebień higieniczny) i head cap, czyli silikonowa nakładka na głowę, dzięki której peruka nie będzie się zsuwać. To wszystko jednak kosztuje grosze i często jest oferowane w sklepach producentów i pośredników, więc można sobie je po prostu dorzucić do zamówienia.

Ostatnim, ale ważnym wydatkiem są opłaty celne, jeśli sprowadzamy lalkę z Azji. I to jest temat, który spędza sen z powiek każdemu kolekcjonerowi. Nie ma praktycznie szans, żeby paczka o takich gabarytach nie trafiła w ręce celników i nie była przez nich przejrzana - oczywiście zdarza się, że nawet po sprawdzeniu przesyłka jest od razu przekazywana do dostarczenia, ale zwykle oznacza to list miłosny od Urzędu Celnego. W odpowiedzi należy przesłać potwierdzenie zakupu lalki (przelew + screen zamówienia na stronie internetowej), a następnie od całości kwoty naliczane są opłaty, średnio w wysokości 1/3 ceny lalki i akcesoriów wraz z wysyłką.


5. Żywica to nie porcelana. Bardzo często spotykam się z sytuacją, w której moi znajomi boją się brać Zippa na ręce, bo są pewni, że jak tylko gdzieś go mocniej ścisną, to biedny chłopak pęknie na pół. Tymczasem żywica to bardzo mocny i solidny materiał - czytałam kiedyś, że pewnej dziewczynie lalka spadła z wysokości drugiego piętra i wskutek upadku ułamała sobie jedynie dwa palce, i chociaż nie polecam testować w ten sposób wytrzymałości swoich lalek, możecie być pewni, że nie umrą od trzymania ich na kolanach, przytulania i ubierania ich. Na początku sama podchodziłam do Zippa bardzo ostrożnie, bojąc się, że jak tylko wygnę mu ramiona do tyłu, to coś mu się złamie, ale po ponad miesiącu pracy z lalką jestem w stanie stwierdzić, że żywica wiele wybacza i coraz śmielej poczynam sobie z pozowaniem. Jest to też dobry sposób na rozluźnienie mocnego wiązania lalki, z jakim zwykle ona do nas przychodzi, dzięki czemu lepiej pozuje i nie próbuje nas przy tym zabić niekontrolowanymi kopnięciami. ;) Dodam też, że Zipp przeżył na moich kolanach przeprowadzkę do innego miasta - mina kierowcy była bezcenna, ale dotarliśmy na miejsce cali i zdrowi. Bardzo często ludzi zadziwia też jego waga, który wygląda słodko i uroczo, a mimo to ciężko trzymać go w jednej ręce.

Przyznam szczerze, że zanim otrzymałam Zippa, naczytałam się mnóstwa poradników dotyczących dbania o żywicę i wiele z nich ocierało się niemalże o obsesję na tym punkcie, głównie w temacie jej żółknięcia. Tak, żywica żółknie z czasem i nie, nie da się tego żadnym sposobem uniknąć. Nie oznacza to jednak, że któregoś dnia obudzicie się i odkryjecie, że Wasza lalka nabrała barwy dorodnego banana. Jeżeli zachowacie minimum środków ostrożności, to żółknięcie będzie niezauważalne i może nawet podarować lalce ładniejszy odcień skóry. Pamiętam historię dziewczyny, która tak bardzo bała się żółknięcia, że miesiącami trzymała lalkę w pudle w szafie. Któregoś dnia wyjęła pudło i zorientowała się, że lalka i tak zżółkła, a ona nie miała nawet szansy się nią nacieszyć. Nie tak to chyba powinno wyglądać.

Jak więc dbać o żywicę? To bardzo proste:
1) unikamy trzymania lalki bezpośrednio na słońcu. Oczywiście nic się jej nie stanie, jeśli w trakcie słonecznego dnia zechcemy jej zrobić sesję w plenerze, ale w pokoju lepiej znaleźć jej zacienione miejsce;
2) żywica potrafi łapać plamy od ciemnych ubrań lub powierzchni. Z tego powodu dobrze jest wyprać ubrania w płynie do ciemnych tkanin i włożyć coś jasnego na lalkę przed ubraniem czegoś ciemnego (np. długie skarperki lub koszulkę). Jeśli mimo to plama się zdarzy, to nie panikujemy - bez problemu schodzi przy przetarciu danego miejsca wilgotną chusteczką;
3) o ile żywica zwykle dobrze toleruje plamy od ubrań, o tyle źle toleruje plamy z tłuszczu. Dlatego przed wzięciem lalki do rąk dobrze jest umyć je i osuszyć, nawet jeśli wydaje nam się, że są czyste;
4) jeśli lalka wpadła do wody, należy ją rozłożyć, żeby wyjąć i wysuszyć gumki w środku. W przeciwnym razie mogą zacząć korodować.

Jak sami widzicie, nie są to wymagania z kosmosu i ręczę, że szybko oswoicie sie ze swoją lalką na tyle, żeby bez obaw trzymać ją na kolanach, nosić na rękach czy stylizować w wymyślnych pozach.

Yukata została uszyta przez niezwykle utalentowaną Kingę Stregę ze Strega Gallery.
6. To hobby dla cierpliwych. Firmy tworzące lalki mają więcej zamówień niż pracowników, więc po złożeniu naszego musimy cierpliwie czekać na swoją kolej. Ja Zippa zamówiłam w lutym i otrzymałam go na początku sierpnia, ale wiem też, że w przypadku niektórych firm na wykonanie lalki czeka się ponad rok. To jest rzecz, której nie da się ominąć. W zamian otrzymujemy jednak przedmiot, który nie jest produkowany taśmowo i stanowi małe dzieło sztuki. Lalki ABJD nie bez powodu nazywa się lalkami artystycznymi.

7. Są ludzie, którzy boją się lalek ABJD. Miałam jeszcze do niedawna znajomą, która wyznała mi, że nie mogłaby spać w tym samym pokoju co Zipp i że przerażają ją jego oczy. Takich osób nie przekonujemy na siłę do pokochania naszej lalki, nawet jeśli uznajemy ją za ósmy cud świata. Przyjaźń i szacunek wobec drugiej osoby są jednak ważniejsze od kawałka żywicy, któremu nic się nie stanie, jeśli pobędzie przez parę godzin w pudle.
Są też ludzie, którzy czuję się nieswojo, wiedząc, że te lalki mają wyrzeźbione genitalia. Bywa, że uczucie to dotyka samych kolekcjonerów - na szczęście wstydliwe części ciała lalki można bez problemu usunąć poprzez sandowanie. Czasami nawet jest to zabieg niezbędny, kiedy lalkę zamawiają osoby z krajów arabskich, w których lalki ABJD traktowane są jak zabawki erotyczne


Mam nadzieję, że moje przemyślenia pomogą tym, którzy przymierzają się do zakupu lalki. Ten cały proces jedynie wygląda strasznie, a tak naprawdę jest pełnym przyjemnego napięcia czasem oczekiwania. Pamiętam, że na dzień przed otrzymaniem Zippete'a zwierzyłam się znajomej, że czuję się jak matka czekająca na powrót swojego dziecka z kolonii i coś w tym było. Myszek nadal rozczula mnie, ilekroć na niego patrzę, i czasami po prostu nie jestem w stanie nie wziąć go w ramiona. Nadal żałuję, że mój stary aparat i brak umiejętności robienia zdjęć nie oddaje całego jego piękna.

Jeśli macie jakieś pytania odnośnie ABJD lub potrzebowalibyście pomocy z wyborem lub zakupem lalki, możecie do mnie napisać na adres: kocham.gry.otome@gmail.com. Nie jestem ekspertem, ale coś tam wiem i chętnie się tą wiedzą podzielę.


Nadszedł zatem czas na drugą część wpisu, a więc drugą część pytań od Czytelników z notki urodzinowej. Zgodnie z tradycją każda osoba, która zadała pytanie, otrzymuje jedną z recenzowanych przeze mnie gier - w tym celu należy po prostu napisać do mnie na podany powyżej adres e-mail.


1. W jakim "uniwersum/grze" gdybyś mogłą to chciałabyś żyć (Coś jak ISEKAI)?

Gdybym mogła żyć w jednej z recenzowanych przez siebie gier, to miałabym niemały problem, bo trudno byłoby mi się zdecydować. Z jednej strony kocham zwierzaki i chciałabym przeżyć historię z Dandeliona, z drugiej ciągnie mnie do czasów samurajów i mogłabym bez problemu wstąpić w szeregi Shinsengumi w Hakuoki. Są też chwile, w których chciałabym przeżyć taką miłość jak Giselle w The House in Fata Morgana, ale tylko pod warunkiem, że zakończyłaby się ona happy endem.

2. Czy chcesz paczkę z okazji urodzin bloga?

Chcę (chociaż rychło w czas...)! Napisz do mnie, a dogadamy szczegóły, o ile propozycja jest jeszcze aktualna. :)

3. To jakich 5 panów z dowolnej gry (nie tylko otome) wybrałabyś do zamieszkania z tobą przez 3 dni jak to miało miejsce przy rozpakowywaniu kolekcjonerek, ale na dłużej?

Sergei Dragunov z Tekkena, Big Boss z Metal Gear Solid V: The Phantom Pain, Barnier z The House in Fata Morgana: A Requiem for Innocence, Sanan z Hakuoki: Kyoto Winds i Amane z Blazblue: Centralfiction. Tylko boję się, że jakby zamieszkała ze mną taka ferajna, to mój dom by nawet tych trzech dni nie przetrwał. Bliżej każdego z panów (za wyjątkiem Amane) opisałam w poprzednich notkach.

Amane Nishiki
4. Którym bohaterem z granych przez Ciebie gier mogłabyś się stać?

Wspomniałam już o tym w swoim pierwszym wpisie poświęconym pytaniom urodzinowym - mój wybór to Sanan z Hakuoki. Więcej na ten temat można przeczytać tutaj: http://tiny.pl/g8kxd.


Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w mojej małej zabawie, a wszystkim Czytelnikom życzę dobrego dnia i odwagi w dążeniu do spełnienia swoich marzeń!

niedziela, 2 września 2018

123. "I will show you the world", czyli o kolejnej grze ze studia Novectacle (The House in Fata Morgana: A Requiem for Innocence)

Na wstępie serdecznie przepraszam Was za chwilowy brak aktywności, ale wyskoczył mi po drodze ślub siostry i ropne zapalenie zatok, które jest dokładnie tak okropne jak jego nazwa i które trwa po dziś dzień. Mimo to postanowiłam podzielić się z Wami wrażeniami związanymi z wydanym jakiś czas temu samodzielnym dodatkiem do gry The House in Fata Morgana. Poprawiłam również linki w zakładce "Spis tytułów", dzięki czemu wszystkie powinny już bez problemu działać. Za pomoc w ogarnięciu tego chaosu dziękuję niezastąpionej Nabi!

Teraz jednak czas ponownie zanurzyć się w świat opuszczonej posiadłości.


Są takie gry, które boję się uruchamiać. Nie dlatego, że są straszne, ale dlatego, że obawiam się, że mogą mnie zawieść. Jeżeli gra danego studia mi się spodobała, to nie ma przebacz - kolejna wypuszczona przez nie produkcja musi być minimum tak samo dobra. Z tego też powodu bardzo nie lubię wszelkiego rodzaju prequeli i sequeli do zamkniętych historii, bo rzadko twórcy sobie z tym tematem radzą i zwykle wychodzi z tego kaszanka polegająca na odcinaniu kuponów od tego, co gracze już zakupili i pokochali. Nic zatem dziwnego, że kiedy otrzymałam do recenzji dodatek do Faty Morgany, z jednej strony miałam ochotę skakać z radości pod sufit, a z drugiej obawiałam się, że będzie to początek końca mojej miłości do Novectacle.

O tym, jak bardzo gra The House in Fata Morgana skradła moje serce, możecie przeczytać tutaj: http://tiny.pl/gskg2.

A Requiem for Innocence nie opowiada nam o nowych losach tajemniczej posiadłości. Zamiast tego cofa nas w przeszłość i przedstawia historię władającej nią wiedźmy, którą poznaliśmy przed finałem właściwej gry. Wtedy otrzymaliśmy jedynie zapisany na stronicach starej księgi tekst - teraz do naszych rąk trafiła opowieść przedstawiona w formie graficznej. Jeżeli jednak sądzicie, że możecie z czystym sumieniem powiedzieć teraz: "Już to znam, więc nie ma sensu w to grać", to jesteście w błędzie - w A Requiem for Innocence pojawiają się bowiem wątki, których nie znajdziecie w pierwotnej wersji. Większa ilość czasu na opowiedzenie historii znacznie wpłynęła również na jej szczegółowość i opisy przeżyć wewnętrznych bohaterów, dzięki czemu zyskała na głębi.

Wiedźma nie zawsze była wiedźmą. Zanim Morgana przyszła na świat w niewielkiej wiosce, jej matka rozpowiadała, że jej córka jest niepokalanie poczętym dzieckiem Boga. Sąsiedzi nie dawali jej wiary, ale kiedy dziewczynka się urodziła, jej krzyk sprowadził na wioskę deszcz, który zakończył długi okres suszy. Od tamtej pory jej wielu jej mieszkańców zaczęło uważać ją za świętą. Morgana wzrastała bardzo uduchowiona i żyła w przekonaniu, że nie jest zwyczajnym dzieckiem. W Średniowieczu uważano krew za coś nieczystego i niosącego ze sobą znamiona choroby, czy jednak dziecko Boga - istota z natury pozbawiona konieczności zmagania się ze skutkami grzechu pierworodnego - może mieć w sobie coś nieczystego? Raczej nie. Nic zatem dziwnego, że silna wiara dziewczynki w swoje posłannictwo pozwoliła jej nawet na dokonywanie cudów - dawała chorym do wypicia swoją krew, a ich własna pobożność zwracała im zdrowie. Do wioski szybko zaczęły przybywać pielgrzymki chorych, co nie do końca spodobało się matce Morgany. Zaczęła naciskać na córkę, żeby ta pobierała opłatę za dokonywane przez siebie cuda, ale dziewczynka zareagowała oburzeniem, twierdząc, że Łaska Boża powinna być dostępna dla wszystkich za darmo i żądanie pieniędzy za pomoc innym nie ma niczego wspólnego z miłosierdziem.

Nie można się więc dziwić, że niedługo później przyjechali po nią posłańcy samego władającego krainą lorda Barniera i zabrali ją, sowicie płacąc w zamian jej matce. Dziewczynka trafiła na dwór, jednak szybko przekonała się, że lord wcale nie potrzebuje świętej, a świętej w roli niewolnicy. Znany z tyranii i perwersyjnych zamiłowań mężczyzna postanawia używać jej jako głównej atrakcji swoich obscenicznych bankietów, oferując jej krew możnym o podobnych "zainteresowaniach". Na nic pretensje dziewczyny, która uparcie próbuje mu wmówić, że jej krew jest przeznaczona dla ludzi w potrzebie i nie może służyć rozrywce wysoko postawionych. Barnier szybko łamie Morganę, twierdząc, że piekła się nie boi, i poddając ją coraz wymyślniejszym torturom (między innymi jedzeniu mięsa straconych przez siebie niewolników). Kiedy podczas jednej z uczt na twarzy dziewczyny pojawia się tajemnicze znamię, lord chwyta za miecz i wraz z okrzykiem: "Nie jesteś świętą! Jesteś wiedźmą!" rzuca się, żeby ją zabić. Jednak właśnie wtedy w do komnaty wpadają uzbrojeni niewolnicy, którym przewodzi rebeliant Jacopo, i biorą swój własny odwet za lata krzywd i upokorzeń. Barnierowi udaje się uciec, a dzielnemu buntownikowi uratować ledwo żywą bohaterkę naszej opowieści.


Jacopo zanosi Morganę do znajdującego się w dzielnicy nędzy zamtuzu, w którym pracuje jego przyjaciółka Maria i w którym on sam pełni zaszczytną rolę połączenia ochroniarza z chłopcem na posyłki. Z początku kobieta jest sceptyczna, dziwiąc się, że Jacopo zdecydował się ratować kogoś, kto jest już jedną nogą na drugim świecie, ale pozwala Morganie zostać. Kiedy dziewczyna dochodzi do siebie i odkrywa, w jakim miejscu się znajduje, nie pozostawia na biednych prostytutkach suchej nitki, wypominając im życie w grzechu. Jacopo jednak szybko spieszy z pomocą, uświadamiając ją, że to właśnie one użyczyły jej schronienia i gdyby nie ich gościnność, Morgana byłaby martwa. Dziewczyna niebawem zresztą przekonuje się, że nikt nie wybiera sobie drogi ladacznicy i bardzo często zawód ten wykonują kobiety po przejściach, które nie mają się gdzie udać lub paniczcie potrzebują pieniędzy na spłatę swoich zobowiązań. Mimo to pracujące w zamtuzie dziewczyny starają się nie dokładać sobie zmartwień i czynią go miejscem przytulnym, a Maria opiekuje się nimi jak starsza siostra. Morgana z początku obawia się, że Jacopo przyniósł ją tam, ponieważ również pragnie uczynić z niej prostytutkę, ale szybko przekonuje się, że z taką twarzą i tak nie miałaby klientów (co z jednej strony ją niebywale cieszy, a z drugiej pozostawia w jej sercu nieprzyjemnie kłujące przekonanie, że świat mężczyzn nigdy nie będzie stał przed nią otworem). Pomaga zatem w kuchni i sprząta przybytek za dnia, kiedy dziewczyny jeszcze śpią. Tutaj muszę przyznać, że twórcy świetnie poradzili sobie z tak niełatwym tematem, jakim jest prostytucja, i opowiedzieli o nim bez zbędnego dramatyzmu, ale też bez wybielania go i serwowania nam stereotypów. Było mi jedynie bardzo żal Marii, którą życie zmusiło do prostytucji w bardzo młodym wieku i nie miała szansy poznać zwyczajnego życia.

Jacopo czuje się odpowiedzialny za Morganę i za wszelką cenę postanawia przywrócić jej ciało i ducha do normalności, z godnym podziwu uporem ignorując zapewnienia dziewczyny, że wcale tego nie chce i nie potrzebuje. Kupuje maści, którymi smaruje blizny na jej ciele i znamię na jej twarzy, a także rozmawia z nią i zachęca do bycia po prostu normalną dwunastolatką. Z czasem odkrywa, że zaczyna czuć do niej coś więcej, ale ze względu na sporą różnicę wieku i fakt, że bohaterka jest zdecydowanie zbyt młoda na bycie blisko z mężczyzną, postanawia poczekać z podejmowaniem poważniejszych kroków. W międzyczasie w zamtuzie pojawia się szesnastoletnia Ceren. Dziewczyna ma za sobą trudną przeszłość, ale jej optymizm i wręcz wylewający się z niej urok sprawiają, że szybko zaskarbuje sobie sympatię Marii i innych mieszkających w przybytku dziewcząt. Jest zawsze uśmiechnięta, do pracy podchodzi z niezwykłą ochotą i próbuje zaprzyjaźnić się z Morganą. Nie poddaje się nawet wtedy, gdy dziewczyna nazywa ją obrzydliwą ladacznicą, wręcz przeciwnie - ze szczerym uśmiechem przyznaje jej rację. Jakiś czas później, w dniu urodzin Morgany (i w dniu, w którym Jacopo w końcu postanawia wyznać jej, co do niej czuje), na zamtuz zostaje przeprowadzony niespodziewany atak, w wyniku którego ginie większość prostytutek, Jacopo zostaje ranny, a Morgana uprowadzona. Dziewczyna ląduje na wozie transportującym niewolników. Jeden z mężczyzn, wyjątkowo rosły i o wschodnich rysach twarzy, zapytał ją, dlaczego płacze. Ta odparła, że to dlatego, że nie zdążyła podziękować bliskim za wspólnie spędzone chwile. Osiłek zabija wkrótce jednego ze strażników, dobywa jego miecza i uśmierca resztę oprawców, a więzy Morgany przecina, ofiarowując jej wolność. Kiedy inni niewolnicy cieszą się z powodu oswobodzenia przez wybawcę, ten zanosi się szaleńczym śmiechem i posyła ich do grobu. Kto grał w The House in Fata Morgana, ten wie już zapewne, z kim mamy do czynienia  - z Bestią.

Jacopo tymczasem nie może przeboleć, że nie był w statnie ochronić bliskich, i postanawia ze wszystkich sił przestać być jedynie pozbawionym praw chłopcem z dzielnicy nędzy. Pomaga mu w tym tajemnicza kobieta, która twierdzi, że miała kiedyś bliski romans z głową rodu Barnierów i w związku z tym wydała na świat bękarta, który ma w sobie błękitną krew. Próbuje wmówić Jacopo, że to on prawdopodobnie jest jej synem i chociaż chłopak jej nie wierzy, postanawia wziąć to za dobrą kartę. Tym razem przeprowadza na pałac lorda znacznie lepiej zorganizowany atak. Wtedy też okazuje się, że Ceren działała na polecenie Barniera i że to on stoi za atakiem na zamtuz. Ostatecznie Jacopo udaje się pozbawić mężczyzny głowy, ale ten przed śmiercią przeklina naszego bohatera, zwiasując mu dokładnie ten sam los.



Myślę, że jest to dobry moment, aby na chwilę odsapnąć i bliżej przyjrzeć się relacji Barniera i Ceren. Dziewczyna trafiła do pałacu lorda jako jego nałożnica, aczkolwiek od innych jego "zabawek" odróżniało ją to, że się go nie bała. Barnier był szaleńcem, który dla kaprysu gotów był wybić rodziny swoich podwładnych, miał perwersyjne zachcianki, gustował w zdecydowanie zbyt młodych chłopcach i dziewczętach, i nic nie sprawiało mu takiej przyjemności jak widok strachu w oczach ofiar. Ceren wzbudziła jego zainteresowanie, ponieważ była całkowitym przeciwieństwem innych otaczających go ludzi, którzy trzęśli przed nim portkami i uchodzili mu z drogi. Wręcz przeciwnie - ona zabiegała o jego uwagę i z przyjemnością znosiła wszystko to, co jej robił. Z czasem mężczyzna wyciągnął z niej historię jej życia i odkrył, że dziewczyna nie jest w stanie przeżywać negatywnych emocji. To sprawiało, że jej moralna ocena wydarzeń była bardzo mocno dyskusyjna - potrafiła dla wieczoru spędzonego z Barnierem skazać na śmierć zarządcę zamtuzu, w którym wcześniej pracowała, i uważała, że jest to dobre i całkowicie sprawiedliwe, ponieważ przebywania z Barnierem pragnęła bardziej niż czyjegoś życia. Ze względu na swoje pogodne i optymistyczne usposobienie, była idealnym materiałem na szpiega mającego wykryć w dzielnicy nędzy zarzewie buntu. Tutaj należy od razu zaznaczyć, że Ceren nie wiedziała, że robi coś złego - kochała Barniera całym swoim sercem, ale lubiła również Jacopo, Marię i Morganę, więc nie myślała o możliwych skutkach swoich działań. Warto też zaznaczyć, że jej uczucie do paskudnego złoczyńcy, który mógłby zapewne być jej ojcem, było odwzajemnione. Ceren była jedyną osobą w jego otoczeniu, która mogła go skrytykować i nie zapłacić za to głową, choć jednocześnie nie miała nic przeciwko, gdyby spotkał ją taki los. Barnier natomiast z czasem dał jej do zrozumienia, że jest dla niego kimś więcej niż nałożnicą i pozwolił jej mówić do siebie po imieniu, a nawet opowiedział jej historię swojego życia. I chociaż nadal potrafił jej grozić i zapewniać, że ją zabije, to w czasie ataku rebeliantów zadbał o to, żeby ukryć dziewczynę w bezpiecznym miejscu i zapewnić jej alibi. Jako bohatera można oceniać go bardzo negatywnie, ale jest jedna rzecz, za którą go podziwiam - kiedy Ceren zaproponowała mu ucieczkę z oblężonego pałacu, odmówił, twierdząc, że nie jest tchórzem i jego obowiązkiem jest walka do ostatniej kropli krwi. Za fasadą szaleńca kryje się piekielnie inteligentny i mądry mężczyzna, ale o tym - paradoksalnie - przekonujemy się dopiero po jego śmierci.

Jacopo po uśmierceniu Barniera przyjął jego imię i nazwał siebie prawowitym spadkobiercą tronu. Dokładał wszelkich starań, żeby naprawić poczynione przez poprzednika szkody - prawie nie spał, żeby móc ciągle działać dla dobra swoich podwładnych. Szybko jednak odkrył, że władza to nie tylko spełnianie życzeń, ale również polityka, utrzymywanie dobrych stosunków z sąsiadami i ponoszenie koniecznych ofiar. Prości ludzie nie potrafili jednak tego zrozumieć i wkrótce doszło do próby zamordowania Jacopo... z ręki jego dawnego przyjaciela. W odwecie lord dokonuje rzezi w dzielnicy nędzy, a następnie próbuje odbudować wizerunek w oczach podwładnych poprzez ufundowanie kościoła w jednej z nieużywanych posiadłości starego Barniera. To właśnie wtedy dowiaduje się o mieszkającej nad pobliskim jeziorem wiedźmie, której krew posiada cudowną, leczniczą moc. Postanawia sprowadzić ją do znajdującej się w posiadłości wieży i upuszczać jej krew w celu sprzedawania jej przez kościół jako cudowne remedium.

Historia zatacza koło, ale to jeszcze nie jest jej koniec. Więcej jednak nie opowiem, żeby nie odbierać przyjemności z gry tym, którzy będą chcieli po to małe arcydzieło sięgnąć.


Przejście głównej fabuły A Requiem for Innocence zajęło mi około 25 godzin. Oprócz tego gra posiada jeszcze trzy inne historie i możliwą do odblokowania czwartą - zajmę się nimi w kolejnych swoich wpisach przeplatanych recenzjami innych tytułów. Przede wszystkim muszę przyznać, że moje obawy odnośnie jakości produkcji okazały się płonne - mamy tu przed sobą kawał mistrzowsko opisanej historii i starego, dobrego Hanadę, który prowadzi nas za rękę i pozwala odkryć więcej tajemnic drzemiących w fundamentach przeklętej posiadłości Barniera.

Graficznie gra stoi o oczko wyżej niż jej poprzedniczka, ale nie zatraciła swojego pierwotnego charakteru i nadal historię opowiada nam nie tylko tekst, ale również światła, cienie i kolory użyte do namalowania tła. W dodatku całość okraszona została przepiękną ścieżką dźwiękową - postacie nadal są nieme, ale ciszę w tym temacie rekompensuje cudowna muzyka. I naprawdę bardzo, bardzo chciałabym móc napisać cokolwiek o wadach A Requiem for Innocence, tylko nie byłam w stanie ich znaleźć. Dla mnie to najwyższa półka pod względem snucia opowieści i gorąco zachęcam Was do sięgnięcia po ten tytuł, ale koniecznie po przejściu The House in Fata Morgana.

Dla mnie to perełka, która omal ponownie nie wpędziła mnie w bezsenność.


Za możliwość zrecenzowania gry dziękuję wydawcy, firmie MangaGamer.




***
Tytuł: The House in Fata Morgana: A Requiem for Innocence
Producent: Novectacle ノベクタクル
Wydawca: MangaGamer
Data wydania: 18 maja 2018
Przybliżony czas rozgrywki: ok. 25 godzin (główny wątek)
Ograniczenia wiekowe: brak (gra porusza jednak trudne tematy i znajduje się w niej sporo krwawych scen, dlatego polecam ją raczej osobom starszym niż młodszym)

Cena: około 54 złote
Gdzie Kupić:
Steam: https://store.steampowered.com/app/804700/The_House_in_Fata_Morgana_A_Requiem_for_Innocence/

MangaGamer: https://www.mangagamer.com/detail.php?product_code=1053&goods_type=1