środa, 27 lipca 2016

26. Dla kogo przeznaczone są gry otome?

Na początek ważna informacja: ponieważ nie zgłosiła się do mnie żadna z osób, które wygrały "Shan Gui", postanowiłam zorganizować losowanie jeszcze raz. Jeśli chcecie wziąć w nim udział, skomentujcie w dowolny sposób poniższy post (np. "Biorę udział"). Wyniki opublikuję przy okazji kolejnego wpisu. :)

W dzisiejszym poście nie będę recenzować żadnej gry ani opowiadać Wam o tym, jak rozpoczęła się moja miłość do otome (bo o tym wiecie już z pierwszego wpisu). Postaram się natomiast odpowiedzieć na pytanie, dla kogo właściwie przeznaczone są gry z gatunku dating sim i dlaczego tak bardzo lubimy po nie sięgać. Pragnę jednocześnie zaznaczyć, że będzie to garść moich własnych i całkowicie subiektywnych przemyśleń, z którymi nie musicie oczywiście się zgadzać (będzie mi nawet bardzo miło, jeśli zechcecie opowiedzieć mi o swoich wątpliwościach!).


Z pewnością pamiętacie Pawła Musiałowskiego, który w swoim czasie pod pseudonimem Mr Jedi prowadził znane czasopismo "Kawaii", będące dla wielu z nas pierwszym kontaktem ze światem mangi i anime. Jakiś czas temu miałam przyjemność porozmawiać z nim o grach typu dating sim. W rozmowie nie poświęcaliśmy zbyt dużej ilości czasu samej genezie gatunku, próbując raczej odpowiedzieć sobie na pytanie, co stoi za ich fenomenem.

A stoi wiele. Paweł mieszkał przez jakiś czas w Japonii (i napisał o tym nawet książkę, "Japonia oczami fana") i zdążył całkiem dobrze poznać obyczajowość mieszkańców tej pięknej wyspy. Mogłoby się wydawać, że Japończycy (generalnie Azjaci) są bardzo wylewni w okazywaniu swoich uczuć, szalenie otwarci i zawsze gotowi na przygodę, a przynajmniej tak przedstawia ich wiele tytułów mang i anime. Rzeczywistość jest nieco inna. Żeby ją zrozumieć, należy poznać panujące w japońskim społeczeństwie konwenanse. Od młodych ludzi wymaga się, żeby byli cisi, sumienni, uprzejmi i pracowici. Niedopuszczalne jest bycie głośnym i zwracanie na siebie zbyt dużej uwagi. W dobrym tonie nie jest również nadmierne okazywanie swoich uczuć - widok zapłakanej twarzy prędzej spotka się z potępieniem, niż współczuciem. To sprawia, że Japończycy są bardzo skryci - oczywiście nie sposób odmówić im grzeczności (która tak bardzo zachwyca ludzi z Zachodu), ale jednocześnie bardzo ciężko jest im otworzyć się przed drugą osobą i szczerze rozmawiać o swoich uczuciach. Jeszcze do niedawna niewielu mieszkanców Azji brało ślub z miłości - częściej za decyzją o uwiciu własnego gniazda stała rodzina, swaci czy zwyczajne wyrachowanie (chęć "ustawienia się"). Obecnie na szczęście ta tendencja się zmienia, również dlatego, że kobiety zyskały niezależność, a mężczyźni zaczęli przejmować niektóre zachodnie wzorce zachowań (takie, jak np. pomoc kobiecie z wniesieniem wózka na schody - dawniej w Korei to było nie do pomyślenia!).
Należy jednak wyraźnie zaznaczyć, że powyższe przemyślenia są pewnego rodzaju generalizacją i dotyczą ogółu pewnych zachowań, z którego mnóstwo jednostek może się wyłamywać. Nie powinny więc stanowić podstawy do pielęgnowania w sobie uprzedzeń.

Trzeba jednak przyznać, że wizja ta dosyć mocno kłóci się ze sposobem, w jaki przedstawiani są mężczyźni w grach otome. Zazwyczaj ekstrawertyczni, wylewni, odważni, troskliwi i czuli; nie mają problemów z mówieniem o uczuciach i okazywaniem ich ukochanej dziewczynie. Nietrudno wyobrazić sobie, że była to wizja związku, za którą tęskniło w przeszłości wiele Japonek. Nie mogły przeżyć intensywnego i pełnego emocji romansu na jawie, dlatego chętnie sięgały po gry, które chociaż na chwilę przenosiły je do kolorowego świata uczuć. Nie chcę oczywiście, żeby ta na pozór smutna wizja przesłaniała Wam spojrzenie na gatunek jako taki. Sami bowiem robimy dokładnie to samo, nie tylko w przypadku grania w otome, ale również czytania książek czy oglądania filmów - chcemy przeżyć coś, czego prawdopodobnie nie moglibyśmy przeżyć w realnym świecie (chociaż ja nadal mam nadzieję, że pewnego dnia znajdę obok łóżka kosz z pięcioma uroczymi zwierzakami podrzuconymi przez tajemniczego Wizardo!).


Czy jednak granie w otome zawsze musi rekompensować nam jakieś niedostatki? Moim zdaniem nie. Niektórzy twierdzą, że po podobne gry sięgają kobiety, które nie mają powodzenia w realnym życiu i zwyczajnie nie mają szansy na pójście na randkę z fajnym facetem. Osobiście uważam to za daleko idącą nadinterpretację. Sama mam już swoje lata i dawno przestałam "kochać się" w postaciach z anime. Gry otome traktuję raczej jak książki czy sesje RPG, w których odgrywam swoją postać i z ciekawością przyglądam się rozwojowi wypadków. Bardzo rzadko zdarza się, żeby jakaś męska postać spodobała mi się na tyle, żebym zaczęła jakoś bardziej ją lubić - w sumie zdarzyło mi się to tylko raz. Sam romans nie jest zresztą konieczny, żebym czerpała przyjemność z gry - dobra produkcja visual novel również w pełni zaspokaja moje potrzeby.
Nie zamierzam też jednak negatywnie oceniać dziewczyn, które kochają się w postaciach z gier, o ile pomaga im to określić, jakie cechy w mężczyznach cenią. Należy jednak pamiętać, żeby zachować zdrowy umiar i nie wyrobić sobie syndromu "tego jedynego" każącego porównywać wszystkich facetów do postaci w grze  - oczywiście na ich niekorzyść (i weź tu znajdź zajmującego się fotografią gościa z długimi, zielonymi włosami!). Trzeba też pamiętać, że bohaterowie gier otome zazwyczaj są dosyć mocno wyidealizowani (chociaż ciężko nazwać Tomę idealnym partnerem na całe życie) i ulegają pewnym schematom. Twórcy pokazują nam tak naprawdę to, co chcemy widzieć. Doszliśmy więc razem z Pawłem do wniosku, że wszystko jest dla ludzi - byle w odpowiednich ilościach.


Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak gorąco zachęcić Was do odwiedzenia bloga Mr Jediego, bo znajdziecie tam kawał informacji o codziennym życiu w Japonii:
http://kawaii-mrjedi.blogspot.com

Możecie również sięgnąć po inne źródła, które były dla mnie pomocne przy opracowaniu powyższego wpisu:
książkę "Za rękę z Koreańczykiem" Anny Sawińskiej,
stare numery magazynu "Asia on Wave",
magazyn "Haru".

niedziela, 24 lipca 2016

25. Wkrocz w magiczny świat Eldaryi - nowa, darmowa gra otome w polskiej wersji językowej!


12 września 2016 - zapiszcie sobie w kalendarzu tę datę, ponieważ właśnie wtedy startuje polska wersja długo wyczekiwanej gry "Eldarya" znanego studia Beemov. Osobiście grałam trochę na francuskiej wersji i muszę Wam powiedzieć, że gra zapowiada się naprawdę bardzo ciekawie, posiada intrygującą fabułę i kilka niespotykanych rozwiązań mechanicznych. Poza tym spójrzcie tylko na tych przystojnych chłopców (uwielbiam Cię, Nevra!) - należy przyznać, że pod względem wizualnym "Eldarya" nie ustępuje w niczym grom otome z wyższej półki. Ja w każdym razie zamierzam po premierze świetnie się bawić.

Do gry możecie rejestrować się już teraz, do czego bardzo gorąco Was zachęcam, ponieważ otrzymacie wtedy wyjątkowy, premierowy strój dla swojej postaci.

Rejestracji możecie dokonać pod tym adresem: http://eldarya.pl/#home

środa, 20 lipca 2016

24. Come back to me, my love, czyli kolejna gra z amnezją w tle - "Always Remember Me".

Ktoś mógłby zarzucić mi, że podejrzanie wysoko oceniam recenzowane przez siebie gry i że polecam nawet takie, które nie są wybitnie dobre i nie zostały stworzone przez studio z ogromnym budżetem. Prawda jednak jest taka, że w każdym tytule staram się znajdować dobre strony i jeśli jedynie gra sprawiła mi trochę radości, polecam ją również innym. Nie przypominam sobie, żebym do tej pory natknęła się na produkcję, która byłaby tak zła, że nie miałabym ochoty w ogóle jej ukończyć, nie mówiąc już o zachęcaniu innych do zapoznania się z nią. W końcu jednak musiał nadejść ten pierwszy raz.


Gra "Always Remember Me" została stworzone przez znane studio Winter Wolves i ujrzała światło dzienne         17 kwietnia 2011 roku. Ponieważ bardzo wiele osób polecało mi gry tego studia, zakupiłam ją w ciemno i to w wersji deluxe. Skusiła mnie ładna grafika i dosyć rozbudowana mechanika rozgrywki, która nie prowadzi nas za rączkę i wymaga chociaż odrobiny wysiłku intelektualnego. Spodobała mi się również fabuła, będąca niejako odwrotnością tej zaprezentowanej w "Amnesia: Memories" i chociaż nie liczyłam na produkcję tak samo dobrą, jak ta, która wyszła spod skrzydeł Idea Factory, to miałam nadzieję na przynajmniej parę godzin godziwej rozrywki. I faktycznie - przyznam szczerze, że pierwsze uruchomienie gry wywarło na mnie pozytywne wrażenie. Niestety, potem było już tylko gorzej.

W grze wcielamy się w postać studentki Amy, która jest w szczęśliwym związku z Aaronem, o którym nie wiemy właściwie niczego poza tym, że lubi czytać książki i posiada motocykl. Ten właśnie motocykl ma bardzo istotne znaczenie dla całej historii - kiedy wracamy nim z romantycznej randki na plaży, zostajemy potrąceni przez nadjeżdżający z naprzeciwka samochód. Sami wychodzimy z tego bez większego szwanku - zdecydowanie gorzej jest z naszym chłopakiem, który w wyniku wstrząsu stracił pamięć. Naszym zadaniem jest mu tę pamięć przywrócić i to jest miejsce, w którym wkracza bogata mechanika rozgrywki. Na wykonanie zadania mamy trzy miesiące. W tym czasie musimy nie tylko zdobyć odpowiednią ilość punktów pozwalających na rozwinięcie się uczucia (robimy to poprzez dialogi, dawanie prezentów czy poczytanie Aaronowi książki), ale również w pełni rozwinąć tę cechę, którą nasz chłopak tak bardzo w nas lubił - romantyzm. Musimy przy tym mieć oko na wskaźniki Morale i Energy - jeśli będą zbyt niskie, wiele akcji może się nie powieść. Do dyspozycji otrzymujemy całe miasto. Możemy dowolnie poruszać się między poszczególnymi budynkami, ale musimy pamiętać, że do biblioteki najlepiej iść w poniedziałki i piątki, a późnym wieczorem nie wejdziemy już na pływalnię. Brzmi świetnie, prawda? Bardzo rzadko w grach visual novel otrzymujemy możliwość swobodnego przemieszczania się, więc przyjęłam te rozwiązania z nieskrywaną radością. Co więc mogło pójść nie tak?

Nawet Amy zdaje się nudzić przy tej grze.
Przede wszystkim w grze kuleje sama fabuła. Ja wiem, że wiele gier otome posiada rozwiązania fabularne naciągane jak gumka w majtkach, ale wynagradza nam to barwną i pełną emocji historią. "Always Remember Me" pod tym względem zwyczajnie rozczarowuje. Same założenia są w porządku, ale wykonanie to po prostu klapa. W żadnej innej grze nie znalazłam tak miałko zarysowanych bohaterów. Amy po prostu nie da się lubić - jest miłą, grzeczną i całkowicie bierną dziewczyną, która nie potrafi walczyć o swoją miłość. U Aarona również nie doszukamy się jakichś szczególnych przejawów posiadania charakteru - nawet, jeśli weźmiemy poprawkę na fakt, że chłopak ma amnezję, to i tak bardziej przypomina zagubione we mgle dziecko, niż kogoś niegdyś bliskiego naszemu sercu. Inni bohaterowie również rozczarowują - w zasadzie w ogóle z nimi nie rozmawiamy i nie mamy nawet szans poznać ich na tyle, żeby ich polubi, lub nie. Co ciekawe, jedynym przystojnym i przejawiającym jakąkolwiek mocniej zarysowaną osobowość bohaterem, jest ojciec Aarona.

A jeśli już mówimy o niedostatkach fabularnych, to gra oferuje pewne bardzo kontrowersyjne rozwiązanie, przez które całkowicie znielubiłam postać Amy. Otóż wcale nie musimy starać się przywrócić pamięci Aaronowi - możemy tę sprawę całkowicie olać i wejść w romans... z lekarzem prowadzącym jego przypadek. Czy tylko ja uważam, że to jest cios poniżej pasa?! W grze istnieją również inni panowie, z którymi możemy wejść w bliższą relację: nasz kumpel i tajemniczy internetowy wielbiciel naszej poezji.  O nich wiemy jednak tylko tyle, że po prostu są. Zwykle prolog w grach otome służy temu, żebyśmy mogli poznać bohaterów i na tej podstawie zadecydować, z którym z nich chcemy się spotykać. Tutaj twórcy z tego zrezygnowali, najwidoczniej uważając, że kobiety dzielą się na te, które lubią u mężczyzn długie włosy i okulary, i te, które preferują niebieskie włosy i zawadiacki uśmiech - tyle wystarczy, żeby na zabój zakochać się w ich posiadaczu. Serio? Należy też dodać, że dialogów jest tragicznie mało i nawet po zakończeniu danego wątku pozostaje potężne uczucie niedosytu.


Skopana okazała się również sama mechanika, która w teorii jawiła się jako prawdziwy strzał w dziesiątkę. Przygotujcie się na kilka godzin bezsensownego klikania na budynki i wyświetlające się opcje. Rozumiem, że miało to wydłużyć rozgrywkę, ale sto razy bardziej wolałabym, gdyby twórcy poszli raczej w stronę rozbudowania linii fabularnej - wtedy nasze wysiłki byłyby przynajmniej odpowiednio nagrodzone.

Moglibyście powiedzieć: "Ok, ale pewnie za to oprawa audiowizualna wynagradza te wszystkie niedostatki". O ile sama gra wygląda dosyć ładnie, o tyle strasznie wkurza dysproporcja między wizerunkiem Amy w menu i na ilustracjach z gry - to jest zupełnie inna dziewczyna, różni się nawet kolor jej włosów! To jednak jeszcze można wybaczyć. Zdecydowanie gorzej jest z muzyką i samym głosem naszej bohaterki. Po wykonaniu każdej czynności (niezależnie od tego, czy zakończyła się ona powodzeniem), Amy musi wyrazić siebie pokrzykiwaniem, powtarzaniem w kółko tych samych zdań, wzdychaniem i wydawaniem całej masy innych irytujących dźwięków. To bawi przez pierwsze pięć minut gry - potem robi się tak wkurzające, że aż prosi się o wyciszenie (na szczęście jest taka możliwość). Tak samo jest z muzyką - zmienia się jak w kalejdoskopie i zaiwera wyjątkowo denerwujące ścieżki, od których autentycznie rozbolała mnie głowa. Znośny jest jedynie motyw przewodni z menu głównego.

Podsumowując: nie grajcie w "Always Remember Me". Dla mnie ta gra to nieporozumienie - mam wrażenie, że jest totalnie niedokończona. Twórcy zepsuli w niej wszystko, co jedynie można było zepsuć i nie wstydzą się wołać sobie za ten tytuł ok. 75 zł (obecnie na Steamie jest promocja, ale nawet za tę cenę nie warto). Drogie studio Winter Wolves, podpadliście mi niemożebnie! Tak się po prostu nie robi gier!


***
Jeśli mimo to chcecie spróbować i na własnej skórze przekonać się, jakie jest "Always Remember Me", łapcie link na Steama:
http://store.steampowered.com/app/291030/?l=polish

poniedziałek, 18 lipca 2016

23. WYNIKI KONKURSU

Na wstępie chciałabym serdecznie przeprosić Was wszystkich za to, że nie dałam rady wyłonić zwycięzców wczoraj i w efekcie czas oczekiwania na wyniki przedłużył się o jeden dzień (w związku z tym postanowiłam uwzględnić osoby, które dopisały się do niego na ostatnią chwilę). Ponieważ wielu z Was nie podpisało swoich zgłoszeń i w efekcie figurowało jako "Unknown", postanowiłam dodać obok oznaczenie liczbowe oznaczające godzinę, o której dodaliście komentarz.

Dziękuję Wam wszystkim za pozytywny odzew i liczny udział. W przyszłości będą organizowane konkursy z innymi grami, które recenzowałam i jeszcze będę recenzować, dlatego zainteresowanych zapraszam do zaglądania tu co jakiś czas :).

"Shan Gui" wędruje natomiast do...


Gratuluję! :)

Proszę Was o kontakt mailowy na adres: kocham.gry.otome@gmail.com


Życzę wszystkim miłego dnia!

piątek, 15 lipca 2016

22. Ch-ch-ch-ch-changes, czyli zmiany w "Słodkim Flircie" i "AnticLove".

Dziś nadszedł czas na mały powrót do dwóch pierwszych recenzowanych przeze mnie tytułów. Przyznam szczerze, że obie gry oceniłam nieco po łebkach, głównie dlatego, że nie było mi dane poznać całego ich contentu. Dlatego też postanowiłam stworzyć nowy wpis, w którym nawiążę do zmian, które bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie w obu tych produkcjach.

Na pierwszy ogień niech pójdzie "Słodki Flirt". Sądziłam wcześniej, że gra jest bardzo dziecinna, a bohaterowie zachowują się wyjątkowo niedojrzale. Oczywiście całość nadal prezentuje się dosyć infantylnie, ale muszę przyznać, że z biegiem czasu twórcy zaczęli sięgać po trudne i kontrowersyjne, ale jednocześnie bliskie młodym ludziom tematy. Przełomowy okazał się szczególnie odcinek 23, w którym poruszony został wątek przemocy w rodzinie, stanowiący jednocześnie swoisty poradnik o tym, jak się zachować, kiedy sami jesteśmy jej ofiarami bądź świadkami. Muszę też przyznać, że Kastiel (mój ulubieniec) zachował się w tej sytuacji wyjątkowo odważnie i dojrzale, czym zaskarbił sobie moją sympatię. Wielkie brawa dla Beemov za tak dobry krok!

Muszę też przyznać, że z biegiem odcinków coraz lepiej prezentują się tworzone przez ChiNoMiko ilustracje. Mam wrażenie, że są wykonane o wiele bardziej starannie, niż te z początków gry i chociaż nadal posiadają gdzieniegdzie błędy anatomiczne, nie ustępują w niczym ilustracjom z płatnych gier. Co ciekawe, uwzględniają również fryzurę i kolor włosów naszej bohaterki (peruki się nie liczą), co jest wyjątkowo niespotykanym, ale na pewno bardzo ciekawym i sympatycznym posunięciem.

Zobaczcie zresztą sami. Czy te ilustracje nie są urocze?




Parę zmian pojawiło się również w grze "AnticLove". Można odnieść wrażenie, że twórcy nieustannie rozpieszczają nas kolejnymi dodatkami. Pierwszym z nich jest zwiększenie ilości możliwych do zdobycia ilustracji - aż do czterech na rozdział! Sama opowieść wciąga jak dobra książka i miejscami bliżej jej do gry visual novel, niż do typowego otome. To w połączeniu z faktem, że na przejście rozdziału nie potrzebujemy zbyt dużej ilości PA, sprawia, że gra się wyjątkowo miło i przyjemnie. Od siebie mogę dodać, że z tłumaczeniem i korektą jesteśmy jako zespół bliżej końca niż dalej, więc zdecydowana większość głównego contentu gry (nie licząc randek i rozdziałów bonusowych) powinna śmigać na przynajmniej dobrym poziomie.

Czym jeszcze rozpieszczają nas twórcy? Ilością strojów i fryzur w sklepie. Jest tego naprawdę ogrom, dzięki czemu każdy gracz może znaleźć coś dla siebie i stworzyć oryginalnie wyglądającą postać. Gorąco zachęcam do przekonania się o tym na własnej skórze.

Ostatnią rzeczą, która jednocześnie najbardziej zawładnęła moim serduchem, są cudne ilustracje w stylu chibi, które odblokowujemy po ukończeniu randki (po 3 na rozdział). Są po prostu przesłodkie! W wolnej chwili koniecznie rozegrajcie randkę z Billym z pierwszego rozdziału - jest bardzo wzruszająca i pełna emocji (w dodatku osobiście pracowałam nad jej tłumaczeniem ;))!

A za co Wy kochacie obie te gry? Co było dla Was najmilszym zaskoczeniem, kiedy rozpoczęliście swoją przygodę w Liceum Słodki Amoris i w Centrum Palentir?


***
We wpisie wykorzystałam ilustracje Lizavietty i Jaśminy Serafinowicz. Dzięki, dziewczyny!

środa, 13 lipca 2016

21. Posłuchajmy razem odgłosów morza - "Voices from the Sea".

Któż z nas nie lubi przechadzać się po plaży? Czuć promienie słońca przyjemnie rozgrzewające nam plecy, zatapiać stopy w ciepłym piasku, wsłuchiwać się w uspokajający szum morza? W takich chwilach wszystko zdaje się jakby przemykać gdzieś obok, problemy odchodzą w cień, a my czujemy potężną i jednocześnie łagodną bliskość otaczającej nas przyrody. Nic dziwnego, że tak wielu ludzi lubi latem wyjeżdżać nad morze. Od dzisiaj będziecie mogli do nich dołączyć - przed Wami "Voices from the Sea".

Gra została stworzona przez studio Zeiva i ujrzała światło dzienne 16 września 2014 roku. Studio to ma na swoim koncie bardzo znaną i lubianą serię "X-Games", więc kiedy jedynie dowiedziałam się, że "Voices..." również jest ich autorstwa, nie wahałam się ani chwili dłużej. Gra jest krótką, ale bardzo nastrojową i klimatyczną visual novelką opowiadającą historię 13-letniego Cantusa. Chłopak przechodzi właśnie okres młodzieńczego buntu. Czuje się osamotniony i niekochany, nie ma przyjaciół, wszystko go denerwuje i najchętniej cały czas siedziałby zamknięty w swoim własnym świecie. Nikogo nie słucha, nic go nie obchodzi, o niczym nie marzy i po prostu żyje z dnia na dzień, wychowywany przez matkę, która pomimo chęci nie potrafi w żaden sposób nie ma na niego wpływu. Jedynym miejscem, które chłopak lubi odwiedzać, jest położona nieopodal jego domu plaża. Cantus uwielbia wsłuchiwać się w szum fal i rozmyślać. Zbiera również muszelki. To właśnie tutaj może wyciszyć się i uspokoić myśli, kołysane delikatnym szumem fal.

Pewnego dnia na drodze chłopaka pojawia się tajemnicza dziewczyna o imieniu Maris. Wydaje się być jakby wyjęta z innego świata: jest bardzo roztrzepana, naiwna i prostoduszna, ale przez to niezwykle urocza i sympatyczna. I chociaż Cantus nie zamierza mieć z nią zbyt wiele wspólnego, obiecuje mu ona, że w ciągu siedmiu dni uda jej się wywołać na jego twarzy uśmiech. Chłopak oczywiście nie wierzy w jej zapewnienia, ale przyjmuje to osobliwe wyzwanie. Co wydarzy się dalej? Zagrajcie, a będzie Wam dane się przekonać.

Gra posiada prześliczną oprawę audiowizualną. Wprawdzie samo menu wygląda nieco topornie, ale konsekwencja i klimat budowany przez same wrażenia estetyczne zasługuje na uznanie. Użyte przez artystę kolory przywołują na myśl prawdziwą plażę, a wędrujące po niebie chmury wprowadzają melancholijny nastrój. W tle możemy usłyszeć nie tylko delikatną, spokojną muzykę, ale również szum morza i krzyk mew. Wszystko zdaje się idealnie ze soba współgrać. Ręczę, że po zagraniu w ten tytuł będziecie mieć ochotę wybrać się nad morze. Wielu bardziej znanych twórców gier visual novel mogłoby uczyć się od Zeivy takiego wyczuwa w budowaniu klimatu. Pod tym względem "Voices from the Sea" to absolutne mistrzostwo.


Gra jest krótka - bez problemu można ukończyć ją w 1,5 godziny. To wystarczająca ilość czasu na odbycie podróży w głąb siebie i swoich emocji. Jeśli uważacie, że nikomu na Was nie zależy, czujecie się osamotnieni i przybici, sięgnijcie koniecznie po "Voices from the Sea", poznajcie Maris i wspólnie z Cantusem poszukajcie odpowiedzi na dręczące Was pytania. Dajcie się ponieść szumowi fal i przejdźcie wspólnie tę krótką drogę - ręczę, że wnioski, które wyciągniecie, mogą Was zaskoczyć. Polecam tę grę szczególnie osobom młodym, które być może właśnie znajdują się w wieku zbliżonym do Cantusa i doskonale rozumieją jego rozterki. Nie zawiedziecie się. 


***
Grę możecie pobrać bezpłatnie na platformie Steam: 
http://store.steampowered.com/app/348620/?l=polish

poniedziałek, 11 lipca 2016

20. KONKURS o słodkim zapachu osmanthusa.

Środek lata, za oknem świeci słońce, piękna pogoda wręcz zachęca do letnich wędrówek. Aż ma się ochotę wziąć plecak z wodą i prowiantem, i u dać się na pieszą wędrówkę. Tak, jak Han Hui, która w pewien upalny dzień wyruszyła na Purpurową Górę, na której świat duchów styka się z ludzkim. Chcielibyście towarzyszyć jej w tej przygodzie? Nic prostszego - Han Hui powiedziała mi w sekrecie, że zabierze ze sobą dwie osoby, które wezmą udział w poniższym rozdaniu.


"Shan Gui" to bardzo ciepła i wzruszająca gra visual novel, którą jakiś czas temu tu recenzowałam - więcej możecie przeczytać tutaj: http://tiny.pl/gr167 . Gra posiada polską wersję językową, więc bez oporów mogą sięgnąć po nią również osoby, które nie są zbyt dobre z angielskiego.

Co zrobić, aby ją otrzymać? 
Skomentować ten post w jakiejkolwiek formie, np. "Biorę udział" (nie musicie posiadać bloga ani konta Google). 
Jeśli  uważasz, że mój blog jest fajny i godny polecenia, możesz udostępnić informację o konkursie na swoim własnym blogu, fanpage'u czy profilu na Facebooku. Będzie mi bardzo miło!

Wyniki zostaną opublikowane 17 lipca. W drodze losowania wybiorę dwóch zwycięzców. 

Gra posiada formę klucza aktywacyjnego na platformie Steam. Korzystanie z niej jest całkowicie bezpłatne, legalne, bezpieczne i wspierane przez wielu twórców gier visual novel (między innymi studio Idea Factory, które stworzyło serię "Amnesia"). 

Powodzenia! :)

sobota, 9 lipca 2016

19. Kenta, czyli opowieść o Kopciuszku w męskim wydaniu ("Pyrite Heart").

Na początek małe pytanie do wszystkich osób regularnie czytających mojego bloga: czy chcecie, żebym ograniczała swoje wpisy jedynie do gier, czy też chcecie, abym poszerzyła content o recenzje mang, filmów i wszelkich innych produktów związanych z Azją? Takie recenzje pojawiałyby się dużo rzadziej, niż te związane z grami, więc blog nie straciłby swojego charakteru, ale z drugiej strony wiem, że jak coś jest do wszystkiego, to jednocześnie jest do niczego, dlatego pytam Was o zdanie. Będę wdzięczna za wszelkie rady w tym temacie.

Dzisiaj nie opuszczamy królewskiego pałacu, wręcz przeciwnie - sprawiamy, że to pałac przychodzi do nas. I to nie byle jak, bo w postaci wysokiego, przystojnego rudzielca o imieniu Kenta (gra utrzymuje, że chłopak jest blondynem, ale dla mnie jest on ewidentnie rudy). Kentę znamy bardzo dobrze (a przynajmniej tak nam się wydaje), ponieważ od wielu lat służył nam jako lokaj i niemalże osobisty kamerdyner, zaskarbiając sobie miano naszego najwierniejszego sługi. Jest zawsze tam, gdzie go potrzebujemy, bez słowa sprzeciwu wykonuje nawet najbardziej absurdalne polecenia i jest w stanie zrobić niemalże wszystko, żebyśmy były zadowolone. Jednym słowem - lokaj idealny.


Kenta jest typową męską postacią w stylu starszego brata - zawsze pomoże i gotów jest stanąć w naszej obronie, ale jednocześnie uwielbia się z nami droczyć i potrafi postawić na swoim. Oczywiście nie zapomina również o wpojonych od małego dworskich obyczajach - jest grzeczny i uprzejmy, zwraca się do nas z szacunkiem i jeśli zdarzy mu się popełnić błąd, szczerze prosi nas o wybaczenie. Żywo interesuje się przebiegiem naszych konfrontacji z Ryuu, trzyma za nas kciuki i pragnie dołożyć wszelkich starań, żeby udało nam się wygrać. Zdaje się idealnie wypełniać rolę, do jakiej przeznaczył go nasz brat.

W tej idyllicznej relacji jest jednak pewien szkopuł - Kenta od dawna się w nas podkochuje. Możecie pomyśleć sobie, że to nic złego, w końcu jest miły, sympatyczny i przystojny, a więc możemy się tylko cieszyć. Niestety, konwenanse są konwenansami - księżniczka nie może po prostu związać się ze swoim lokajem, bo to groziłoby skandalem. Kenta nosi się więc z zamiarem porzucenia służby na królewskim dworze i udaniem się na studia. Wyznaje, że zapewne niedługo nasz ojciec przedstawi nam odpowiedniego kandydata na męża, a jemu pęknie serce, kiedy ujrzy nas w ramionach innego mężczyzny. To wszystko sprawia, że zaczynamy zastanawiać się, czy rzeczywiście chcemy nadal żyć w wielkiej złotej klatce będącej pałacem. Tym bardziej, że sami odwzajemniamy uczucie chłopaka, chociaż z początku nie zdajemy sobie z tego sprawy. Ostatecznie historia kończy się pozornym happy endem. Dlaczego pozornym? Ponieważ opowieść jakby urywa się w momencie, w którym siedzimy na sali gimnastycznej i czekamy, aż w pracowni gospodarstwa domowego upiecze się nasze konkursowe ciasto. Następuje wtedy pełny wyznań dialog z Kentą, zakończony pocałunkiem. Nic jednak z tego nie wynika i brakuje tej historii wyraźnie nakreślonego zakończenia, które mieliśmy w wątku Ryuu. Muszę przyznać, że nie wygląda to zbyt dobrze.


Nie powiedziałabym jednak, że przez to cały wątek jest zły i mało ciekawy. Kenta zdaje się znacznie różnić od postaci Ryuu, ale podobnie jak on zachowuje się w sposób naturalny i nie wpisuje jednoznacznie w żaden stereotypowy schemat - studiu Winged Cloud można zarzucić wiele, ale na pewno nie mają problemu z nakreślaniem charakteru swoich męskich bohaterów. Sam wątek jest dużo spokojniejszy i bardziej refleksyjny, niż wątek Ryuu. Czy lepszy, to już kwestia indywidualna, ponieważ każdy lubi co innego. Gdybym jednak miała wyrazić swoje całkowicie subiektywne zdanie, wybrałabym Ryuu, ponieważ bardziej ujął mnie jego zadziorny charakter; nie bez znaczenia jest również fakt, że jego wątek - nawet, jeśli jest generalnie mocno infantylny - posiada odpowiednio nakreślone zakończenie.

Podsumowując, całkiem dobrze bawiłam się przy "Pyrite Heart". Jest to na pewno gra z potencjałem, który w odpowiednich rękach mógłby pomóc stworzyć naprawdę porządny produkt z ciekawie zarysowaną historią, ale nie jest źle. Dostajemy krótką, prostą i bardzo sympatyczną grę, wręcz idealną na ciepły, letni wieczór.