niedziela, 19 maja 2019

161. ZASZŁAM W CIĄŻĘ Z HARADĄ?! (Hakuoki: Edo Blossoms)

Dzisiaj wyjątkowo opuszczamy miasto skąpane w parze i nawiedzoną wioskę Okunezato, i powracamy do świata odważnych samurajów spod znaku Shinsengumi. Jak wiecie, poprzednie wątki z Edo Blossoms nie zrobiły na mnie zbytniego wrażenia, więc tym większe nadzieje pokładałam w Haradzie, którego pokochałam już w Kyoto Winds. Niestety, ED to dowód na prawdziwość stwierdzenia, że miłość jest ślepa.


O fabule tego wątku można powiedzieć, że z pewnością gdzieś jest, tylko kitra się tak skutecznie, że trzeba jej ze świecą szukać. Oczywiście nadal mamy do czynienia z wojną pomiędzy popłuczynami po szogunacie i resztą świata, a także konieczność powstrzymania naszego ojca, który pragnie przejąć władzę przy pomocy swoich udoskonalonych Furii, ale jest to rozmyte i rozgrywa się gdzieś w tle. Gdyby więc ktoś zapytał mnie, jaka jest fabuła ścieżki Harady, to nie potrafiłabym jej w sumie streścić. Na pierwszy ogień wysuwa się tu zdecydowanie wątek miłosny i zanim krzykniecie: "Ha! To coś dla mnie!", ostudzę Wasz zapał i wyznam, że miałam wrażenie, że gram w niezbyt lotną podróbkę Hakuoki, czyli The Amazing Shinsengumi: Heroes in Love (kto jeszcze o tej grze nie czytał, niech zerknie tutaj: https://tiny.pl/g636t). Mogę z ręką na sercu napisać Wam, że przy żadnej innej grze nie rzygałam tyle tęczą i nie miałam ochoty tak bardzo popełnić samobójstwa przy pomocy facepalmów.

Zacznijmy jednak od początku, bo już na samym wstępie Yukimura postanawia ot, tak uciec z Shinsengumi. Wyczerpani po przegranej walce samurajowie posiadają wyjątkowo niskie morale, a Sanan usilnie próbuje wciągnąć nas w swój niecny plan wykorzystania naszej demonicznej krwi do zniwelowania skutków ubocznych u swoich Furii. Oczywiście dusimy to wszystko w sobie i pewnego dnia wpadamy na genialnie debilny pomysł, że w zasadzie to yolo i powinnyśmy usunąć się w cień, a przy okazji gołymi rękami pokonać naszego ojca, no bo przecież to wszystko przez niego, a w ogóle to Shinsengumi opiekowali się nami przez tyle lat, a my nie potrafimy im się odwdzięczyć, i nie ma żadnego znaczenia fakt, że przez ten czas żeśmy im gotowały, sprzątały i onuce prały. Oczywiście przed ucieczką powstrzymuje nas Harada, który ostatecznie przemawia nam do rozumu, ale nie na długo, bo w czasie trwania wątku będziemy próbowały czmychnąć z jego życia jeszcze aż dwa razy.

I tutaj pojawia się pierwszy problem. W Kyoto Winds Harada dał nam wyraźnie do zrozumienia, że jest nami zainteresowany i generalnie jest takim misiem, który się o nas troszczy i nigdy nie zostawi nas w potrzebie, a mimo to my w Edo Blossoms zachowujemy się tak, jakby nie miało to dla nas znaczenia, a gość na pewno sobie wtedy żartował, bo sprowadzanie małolat na manowce jest takie zabawne. Dla mnie osobiście ucieczka od kogoś, kto tak wiele dla nas zrobił i darzy nas uczuciem (co ważne - wzajemnym), szczególnie w trudnym dla niego momencie, jest szczytem egoizmu i widzeniem tylko czubka własnego nosa. Niestety: o ile naprawdę lubiłam Yukimurę w Kyoto Winds, o tyle w tym wątku dziewczyna ma IQ meblościanki i całkowity brak instynktu samozachowawczego. Po całym kraju wędrują grupy roninów i żołnierzy, którzy chętnie zabawiliby się z samotnie podróżującą kobietą (lub w tym przypadku kobietą udającą chłopca) i nie chodziłoby im wcale o grę w bierki, a ona serwuje swojemu ukochanemu stwierdzenie, że sobie poradzi i sama uratuje świat przed zagładą. I nic, kompletnie nic nie wyciąga z jego słów, mimo że w przeciwieństwie do niej gość potrafi używać mózgu.


Bo Harada to fajny facet. Jego kreacja w Edo Blossoms na szczęście nie odbiega od tej w Kyoto Winds - nadal jest szarmanckim i dzielnym wojownikiem, który w głębi swojego samurajskiego serduszka marzy o założeniu rodziny i posiadaniu dzieci. I nie ukrywam, że przez cały czas trwania wątku zastanawiałam się, co on w zasadzie w Yukimurze widzi. Dziewczyna nie robi absolutnie nic, żeby pokazać mu, że go lubi, zachowuje się w wyjątkowo idiotyczny sposób i usilnie próbuje od niego uciec, tłumacząc to sobie troską o jego dobro. Rozczulała mnie, kiedy po przyjęciu w progi Shinsengumi była nieśmiała i nieporadna, ale mam wrażenie, że twórcy kompletnie nie wiedzieli, co zrobić z nią dalej. Jest nijaka i widać w jej kreacji spory brak konsekwencji, bo inaczej nie da się wytłumaczyć jej ciągłego zaprzepaszczania tego, co Harada dla niej zrobił. Sceną, która najbardziej podniosła mi ciśnienie, była ta, w której Yukimura postanowiła się niemalże rozpłakać i zarzucić focha, bo zauważyła, jak Harada udziela jakiejś kobiecie wskazówek, jak dotrzeć do świątyni, a następnie proponuje ją tam odprowadzić, bo już jest ciemno. Cholera jasna. Zamiast cieszyć się, że kocha się w chłopie, który troszczy się o słabszych i jest prawdziwym dżentelmenem, lepiej urządzać mu sceny zazdrości, bo przecież na pewno przy pierwszej okazji nas zdradzi, więc trzeba go pilnować, a najlepiej uwiązać na smyczy i karmić psimi sucharkami. To jest tak bardzo złe na tak wielu poziomach, że aż ciężko mi to wyrazić słowami. Oczywiście, kiedy już następuje wyznanie miłości i oficjalne wejście w bliższą relację, następuje spijanie sobie wzajemnie cukru z dzióbków i to w takiej ilości, że naprawdę można zwrócić ostatni posiłek. Serio - w pewnym momencie gra w ogóle przestała skupiać się na fabule i zamiast tego niemalże każdą scenę wykorzystywała do pełnych słodkich słów wyznań. Doceniłabym to w wielu innych grach, w których brakuje ukazania bliskości między postaciami, ale tutaj jest to w takim stężeniu, że prawie wzrosła mi insulinooporność.

Kolejnym problemem, z którym borykają się wszystkie dotychczas przeze mnie rozegrane wątki w Edo Blossoms, jest podchodzenie po macoszemu do przeszłości naszych bohaterów. Strasznie ciekawiło mnie, dlaczego właściwie Harada miał popełnić seppuku i chociaż gdzieś tam pojawiło się do tego nawiązanie, to było tego niewiele i nie wzbudziło we mnie żadnych emocji. Pamiętam, jak Shinpachi w Kyoto Winds powiedział, że nasz bohater ciągnie za sobą demony przeszłości, tylko szkoda, że przed akcją w Edo Blossoms zdążył najwidoczniej wypuścić je na wolność. Gość ma ewidentnie trudną przeszłość, która nijak się na nim nie odbija, co sprawia, że jego kreacja wydaje się być mało prawdopodobna, wręcz zbyt idealna. Nawet alkohol, z którym nasz czerwonowłosy samuraj miał w poprzedniej grze ewidentny problem, nie jest tutaj żadnym problemem. Ot, gość lubi schlać się w trzy dupy golnąć sobie jak prawdziwy facet i Yukimura ani razu nie zwraca mu nawet na to uwagi.


Należy też dodać, że wątek Harady jest jednym z dwóch, w których idziemy z naszym wybrakiem do łóżka. Muszę tutaj jednak zawieść wszystkich miłośników pikantnych scen rodem z gier Dogenzaki - tutaj jest to bardzo zawoalowane. Cała opowieść kończy się natomiast naszą ciążą i wydaniem na świat małego Haradziaka, którym jego nieustraszony i waleczny ojciec nie potrafi się nawet zająć (ok, ja wiem, że to całe "On ciągle płacze! Co mam robić?" miało mieć charakter humorystyczny, ale po tak dojrzałym i opanowanym facecie spodziewałabym się więcej). Sam motyw ciąży byłby super, gdyby twórcy chcieli rozwinąć go w samej grze. Z prawdziwą przyjemnością wcieliłabym się w Yukimurę, która musi chronić nie tylko siebie (co akurat słabo jej wychodzi), ale również noszone pod sercem dziecko Harady. Szkoda, że pomimo reworkowych możliwości się na to nie zdecydowano, bo sam motyw ma w sobie ogromny potencjał.

Gdybym miała określić tę ścieżkę jednym słowe, to byłoby to rozczarowanie. Poziom wątku bardzo odbiega od tego w Kyoto Winds i jestem teraz bardziej niż pewna, że za scenariusz odpowiadały inne osoby. Harada był jednym z moich ulubieńców i przykro mi, kiedy widzę, jaką fuszerkę odwalono przy kreowaniu jego dalszych losów. Nie ukrywam też, że o ile świetnie się bawiłam przy Kyoto Winds, o tyle Edo Blossoms jest dla mnie prawdziwą drogą przez mękę i w ogóle nie sprawia mi żadnej frajdy. Mam szczerą nadzieję, że wszystko uratuje jeszcze opowieść Iby. Oby tylko nie okazało się, że nadzieja jest matką głupich.