piątek, 14 października 2016

39. Piractwo a gry otome.

Na początek muszę Wam napisać ważną rzecz - jesteście niesamowici. Kiedy zakładałam tego bloga, wychodziłam z założenia, że sukcesem będzie pozyskanie kilkunastu stałych czytelników. Tymczasem okazało się, że gry otome nie są w Polsce aż tak dużą niszą, jak sądziłam, i że posiadają tak naprawdę sporą bazę fanów. W tym tygodniu stuknęło mi 20,000 wyświetleń - to dużo jak na bloga założonego zaledwie parę miesięcy temu. Chciałabym podziękować wszystkim, którzy regularnie do mnie wracają, komentują moje wpisy i wysyłają maile. Nawet nie wiecie, jak przyjemnie robi mi się na sercu, kiedy otrzymuję wiadomości typu: "Chciałabym wiedzieć, co sądzisz na temat gry X" - cieszę się, że moja opinia jest Was ważna. Dajecie mi mnóstwo energii do dalszego dzielenia się z Wami moimi przemyśleniami. Dziękuję Wam z całego serca. 

Dzisiaj chciałabym poruszyć dosyć niewygodną, ale wartą omówienia kwestię. Miałam to zrobić o wiele później, ale parę odbytych prywatnie rozmów skłoniło mnie do tego, by dłużej już z tym nie zwlekać. Wpis ten nie będzie jednak zbiorem przepisów prawnych, które same w sobie są średnio rozumiałe dla przeciętnego odbiorcy, a próbą odpowiedzi na często padające argumenty, które mają na celu usprawiedliwienie piracenia gier. Wiele z nich to te, z którymi osobiście spotkałam się podczas wymieniania wiadomości z osobami czytającymi mojego bloga.
Pomocą w stworzeniu wpisu służył mi Hideki Ojiichan, który w przeszłości prowadził stronę będącą jedną z największych baz anime i dram w Europie.

Tak wygląda Jisoo, kiedy widzi, jak piracicie gry od Cheritz.
Argument numer jeden: pobieranie filmów i muzyki na własny użytek jest legalne, więc z grami jest podobnie.

Nie jest. Prawo autorskie dotyczące gier i programów komputerowych jest zupełnie inne, niż to odnoszące sie do muzyki i filmów, i nie obejmuje osobistego użytku rozpowszechnionego utworu (już pomiając fakt, że aby taki utwór mógł być pobierany legalnie, musi być publicznie udostępniony przez samego artystę. Dozwolony użytek osobisty nie oznacza, że możecie bezkarnie pobierać materiały, jak leci). Tym sposobem prawo do korzystania z danego programu czy gry posiadają jedynie osoby, które zakupiły odpowiednią licencję (otrzymywaną automatycznie wraz z samym zakupem). W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z przywłaszczeniem, które może nie jest kradzieżą sensu stricto, ale również podlega karze. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego firmy, uczelnie i szkoły kupują oryginalne oprogramowanie? Ponieważ zakup licencji jest tańszy niż płacenie kary związanej z używaniem nielegalnego pakietu biurowego. Z grami nie jest inaczej - jeśli wydawca danego tytułu ma podejrzenia, że posiadana przez Was wersja jest nielegalna, może nakazać policji sprawdzenie, czy tak jest w rzeczywistości. Powinna to być informacja szczególnie cenna dla wszystkich recenzentów gier otome, którzy grają na wersjach pirackich (a wiem, że tacy recenzenci istnieją, chociaż palcem ich wskazywać nie będę).


Argument numer dwa: to nie jest kradzież. Nie wynoszę ze sklepu pudełka z grą, a jedynie pobieram z torrentów cyfrową wersję. Wydawca niczego nie traci, więc nie jest to niczym złym.

Tak, jak wspomniałam wyżej, nie mówimy w przypadku piractwa o kradzieży realnie istniejącego przedmiotu, a o nielegalnym przywłaszczeniu. Jeśli kiedykolwiek Wasz komputer trafiłby do rewizji, takie wyjaśnienia na nic by się zdały. Żeby lepiej zrozumieć problem, trzeba zwrócić tutaj uwagę na dwie ważne kwestie: potencjalny zysk twórcy i udzielanie społecznego przyzwolenia na postępowanie niezgodne z prawem. Jeśli jedna osoba nie kupi gry i pobierze ją z sieci, to wydawca zbyt wiele na tym nie straci, bo 50 czy 100 zł to dla takiego Idea Factory nie są duże pieniądze. Ale jeśli już tysiąc osób wyjdzie z podobnego założenia, to wydawca traci spory potencjalny zysk, nawet jeśli przyjmiemy, że rzeczywistą kopię gry kupiłby zaledwie ułamek zainteresowanych. Druga kwestia nierozerwalnie wiąże się z pierwszą - jeśli nielegalnie ściągamy gry, to wyrażamy w ten sposób swoje przyzwolenie na piractwo. Ktoś, kto spogląda na nas z boku, może pomyśleć sobie, że skoro my to robimy, to oznacza, że piractwo jest ok (coś na zasadzie "Skoro inni postępują źle, to ja też mogę"). W ten sposób problem nie pozostaje jedynie sprawą naszego sumienia. Sądzę, że na tę kwestię powinni zwrócić uwagę przede wszystkim recenzenci gier - to ważne, żeby dawali swoim czytelnikom dobry przykład.

Caesar właśnie dowiedział się, że spiraciliście "OZMAFIĘ!!". Jak bardzo macie przerąbane?
Argument numer trzy: wszyscy piracą. Wskaż mi chociaż jedną osobę, która nigdy niczego nie spiraciła. Sama też pewnie masz na swoim komputerze nielegalny system operacyjny.

Już pomijając fakt, że na moim toughbooku nie znajdziecie nielegalnego oprogramowania (tak, jestem typem frajerki, która posiada oryginalny Windows 7, a zamiast MicrosoftWorda używa pakietu OpenOffice), to dla mnie jest to takie trochę usprawiedliwianie się na poziomie przedszkolaka. Z argumentacji typu "bo Zdziś, Krysia i Marysia też to robią" człowiek powinien wyrastać najpóźniej w gimnazjum. Najzabawniej jest, kiedy sięgają po nią osoby, które jako tło na Facebooku ustawiają sobie obrazek z napisem "Nie mam na imię Wszyscy, nie mam na nazwisko Każdy". Zawsze w takiej sytuacji mówię ludziom, żeby patrzyli przede wszystkim na siebie i nie usprawiedliwiali swojego postępowania tym w tak żałosny sposób, bo to jest tak naprawdę przerzucaniem odpowiedzialności i wycieraniem sobie gęby innymi ludźmi. Jeśli kiedykolwiek byście rzeczywiście kogoś okradli, to policji w ogóle nie interesowałby fakt, że Wasz kolega też kiedyś kogoś okradł i wcale nie uznałaby tego faktu za usprawiedliwienie. Dlaczego więc uważacie, że w przypadku przywłaszczenia miałoby być inaczej?

Argument numer cztery: bo ty jesteś bogata i ciebie stać na gry. Wyobraź sobie, że nie wszyscy śpią na pieniądzach. Ja pobieram gry z Internetu tylko dlatego, że mnie nie stać.

Jest to chyba jeden z najczęstszych argumentów próbujących usprawiedliwiać piractwo komputerowe. Co najzabawniejsze, najczęściej nie podają go osoby, które mają 12-13 lat i rzeczywiście są finansowo całkowicie zależne od rodziców, ale ludzie dorośli, którzy pracują lub mogliby pójść do pracy. W dodatku mnie nie znają i nie wiedzą, że kupienie np. "Dandelion: Wishes brought to you" czy "Nameless: The one thing you must recall" wiązało się dla mnie z mnóstwem wyrzeczeń (już pomijając fakt, że pieniądze na te gry musiałam zarobić sobie sama). Musicie uświadomić sobie pewną okrutną prawdę - producenci gier otome nie pracują charytatywnie. To ludzie, którzy też muszą z czegoś opłacić rachunki czy utrzymać swoje rodziny, a za pracę powinno należeć się wynagrodzenie. Zakup oryginalnych wersji gier ma również tę dodatkową zaletę, że motywuje, pozwala kupić lepszy sprzęt i zatrudnić lepszych specjalistów, a więc tworzyć więcej lepszych jakościowo gier. Kupując oryginalną grę, inwestujecie w twórcę i wyrażacie wdzięczność za to, co do tej pory udało mu się zrobić (szczególnie, jeśli jest to Wasze ulubione studio). Zmniejszacie w ten sposób szansę na to, że po wydaniu dwóch gier jego firma zwinie manatki przez niewypłacalność. Musicie również pamiętać o tym, że istnieją gry otome w różnych przedziałach cenowych. Są wśród nich tytuły w pełni darmowe i takie, które kosztują naprawdę niewiele (np. recenzowaną przeze mnie "Amnesię..." możecie kupić w promocji już za niecałe 20 zł) - jeśli naprawdę nie możecie sobie pozwolić na kupno droższej gry, możecie ograć te bezpłatne i napisać mi o swoich wrażeniach (zawsze jestem wdzięczna za polecenie jakiegoś mało znanego tytułu!). Jeśli interesuje Was droższy tytuł, możecie powoli na niego odkładać. Sami przekonacie się, jak wielką radość sprawi Wam zakup legalnej kopii gry - kopii, której nikt Wam już nie odbierze.
Możecie też zerknąć na moje recenzje i posty dotyczące darmowych gier - na pewno znajdziecie coś dla siebie!
http://kocham-gry-otome.blogspot.com/search/label/darmowe


Panowie z "Amnesii..." zagrzewają się do walki z piratami!
Argument numer pięć: tylko frajerzy kupują coś, co mogliby mieć za darmo.

Argument, z którym nawet nie chce mi się dyskutować. Jeśli tak uważacie, to pozostaje mi jedynie współczuć Wam stresu, jaki musicie codziennie przeżywać, wynosząc pod kurtką bułki z piekarni.


Argument numer sześć: piracę, ponieważ nie chcę płacić dużych pieniędzy za pełną wersję, nie wiedząc nawet, czy gra mi się spodoba.

Jest to argument, który moim zdaniem akurat ma sens, ponieważ zwraca uwagę na ważny problem - niestety nie wszyscy producenci wydają do swoich gier wersje demo. Oczywiście nie zmienia to faktu, że ściąganie takiej gry z sieci nadal jest nielegalne w świetle prawa - może być co najwyżej moralnie usprawiedliwione. Pod warunkiem oczywiście, że traktujemy tę grę jako demówkę, którą ogrywamy przez godzinę czy dwie tylko po to, żeby podjąć decyzję o zakupie.


Argument numer siedem: ta gra nie podoba mi się na tyle, żebym kupował pełną wersję. A skoro i tak bym jej nie kupił, to wydawca nic nie stracił.

Kwestię potencjalnego zysku omówiliśmy powyżej. Ja chciałabym poruszyć problem zawarty w pierwszym zdaniu. Zawsze, kiedy spotykam się z osobą, która w ten sposób próbuje usprawiedliwić piractwo, pytam: "Serio jesteś aż takim masochistą, że grasz w tytuły, które ci się nie podobają?". Często jest to jedynie wymówka i próba racjonalizacji problemu - no bo przecież na pewno kupiłbyś grę, gdyby twórcy zaimplementowali lepszą muzykę, a panowie byliby ładniej narysowani, co oczywiście jest grubymi nićmi szytym mijaniem się z prawdą. Mówimy tutaj o subiektywnych odczuciach, ale dla mnie to kwestia zwyczajnej uczciwości. Jeśli po godzinie rozgrywki gra Wam się nie podoba, to w zgodzie z własnym sumieniem powinniście ją usunąć - bez tłumaczenia sobie, że dana produkcja w sumie nie jest taka zła, więc możecie grać dalej.


Argument numer osiem: ściągam gry, których nie można kupić w Europie i które posiadają tylko japońską wersję językową. Wydawca nie chce zarabiać na Europejczykach, więc pewnie nie obchodzi go to, co robimy z jego grą.

To kolejny problem, na który prędzej czy później natykają się miłośnicy gier otome i przyznam szczerze, że długo go z Hidekim omawialiśmy. Niezależnie od wszystkiego musimy bowiem pogodzić się z faktem, że gry wydawane na Zachodzie to jedynie niewielki procent tytułów pojawiających się w Azji. Samo stworzenie angielskiej lokalizacji danego tytułu i wypuszczenie go na Steama to wydatek rzędu dziesiątek tysięcy dolarów - nic więc dziwnego, że twórcy patrzą na nas niechętnym okiem, nie wiedząc, czy w ogóle im się to opłaci. Często też nie są po prostu zainteresowani tworzeniem angielskich wersji swoich gier, nawet tych bardzo popularnych. Czy w takiej sytuacji piractwo jest moralnie usprawiedliwione (bo i tak nadal jest piractwem i to bez dwóch zdań)? Moim zdaniem tylko wtedy, kiedy nie ma możliwości zdobycia oryginalnej kopii gry (nikt nie sprzedaje jej na portalach aukcyjnych i nie można dostać jej w żadnym zagranicznym sklepie/zakupić bezpośrednio u producenta) - wtedy można uznać, że na pobraniu nielegalnej wersji faktycznie nikt nie straci i nie będzie próbował dochodzić swoich praw. W innym przypadku należy starać się zdobyć oryginalną wersję. Twórcy gier otome często produkują gry jedynie na rodzimy rynek i nie sprzedają ich poza granicami swojego kraju, ale zawsze można poprosić o pomoc mieszkającego tam kolegę lub odkupić grę od Europejczyka, który już ją posiada - o ile zawartość gry nie łamie w żaden sposób polskiego prawa (a więc nie zawiera np. pornografii dziecięcej - swoją drogą nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł gustować w takich rzeczach, ale Hideki podał mi właśnie taki przykład), to nikt nie będzie nam stał na przeszkodzie ani wyciągął wobec nas konsekwencji prawnych - nielegalna jest bowiem dystrybucja gry, a nie samo jej posiadanie. Można również pisać w tej sprawie bezpośrednio do twórców i wydawców - duże zainteresowanie ich tytułami może sprawić, że otworzą się na Zachód.

Wiem, co spiraciłeś minionego lata!
Argument numer dziewięć: piracę gry tylko swojego ulubionego studia. Jestem ogromną fanką wydawanych przez nie tytułów i kiedyś na pewno wszystkie zakupię!

A gdyby babcia miała wąsy, to byłaby dziadkiem. Skoro to jest Twoje ulubione studio, to tym bardziej powinnaś je wspierać - wierz mi, że dla jego pracowników większą wartość ma zakupienie przez Ciebie jednej gry niż spiracenie pięciu. W ogóle nie wyobrażam sobie, jak można mówić, że jest się miłośnikiem gier otome i jednocześnie pobierać je nielegalnie z sieci. To trochę tak, jakby powiedzieć komuś, że bardzo się go lubi (wręcz uwielbia), a potem wbić mu nóż w plecy. Jeśli piracisz, to nie masz prawa nazywać siebie miłośniczką gatunku. Wręcz przeciwnie - działasz na jego niekorzyść, bo przez Ciebie (i przez wielu podobnych do Ciebie) twórcy nie zarabiają tyle, ile powinni, i nie mogą wydawać kolejnych tytułów.


Argument numer dziesięć: oczywiście grałam w oryginalną wersję, ale kupił mi ją brat, a ja zapomniałam hasła do konta/grę pożyczyła mi koleżanka, ale już ją oddałam (co z tego, że gra dostępna jest tylko w wersji cyfrowej)/pobrałam piracką wersję gry, bo miałam oryginał, ale pudełko z grą zjadł mi pies/jakakolwiek inna wyssana z palca historyjka.

Ci, którzy mnie znają, doskonale wiedzą, że mało czym brzydzę się tak bardzo, jak kłamstwem. Wiedzą również, że jako osoba legalnie kupująca gry z różnych źródeł, doskonale wiem, na jakiej zasadzie to kupno się odbywa, więc szybko potrafię wyczuć fałsz w opowieściach typu "koleżanka pożyczyła mi grę na Steama". Sto razy bardziej wolę, kiedy ktoś otwarcie przyznaje się do spiracenia gry, niż kiedy próbuje wcisnąć mi kit, zapewniając solennie, że jest miłośnikiem gatunku i nigdy by tego nie zrobił. Kuźwa, skoro macie odwagę piracić, to miejcie też odwagę się do tego przyznać! Nie zachowujcie się jak przedszkolaki, które chowają słodycze za plecami i z buzią umorusaną czekoladą próbują wmówić mamie, że nie podjadały. A jeśli ktoś Wam wytknie kłamstwo, to zamiast się obrażać lub iść w zaparte, zastanówcie się nad sobą i nad tym, czy przypadkiem nie zachowujecie się jak zwyczajni hipokryci.


Argument numer jedenaście: a ja i tak będę piraciła gry! I co mi zrobisz?

Nic Ci nie zrobię, ale wiedz, że na moim blogu nie jesteś mile widziana.


Kochasz gry otome? Pokaż to twórcom!
Podsumowując - piractwo to problem. Naprawdę duży problem, z którego istnienia wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy. Wydaje im się, że nic złego nie robią, że nie kradną, że po prostu robią to, do czego inni wręcz otwarcie się przyznają. Nie czują wyrzutów sumienia i potrafią wręcz zachęcać do tego innych. Czy to jest w porządku? Moim zdaniem nie  i to nie tylko wobec twórców, ale przede wszystkim względem nas. Bo czy jeśli w tak błahej (na pozór!) sprawie postępujemy nieuczciwie, to czy w życiu też nie będziemy ciągle iść na skróty i patrzeć jedynie na czubek własnego nosa ("Ja muszę mieć tę grę! Teraz!")? Czy rzeczywiście jesteśmy miłośnikami gier otome, którzy pragną wspierać twórców? Czy chcemy podziękować im za ich pracę i niezliczoną ilość wzruszeń, jakich nam dotarczyli? A może wolimy przez całe życie być w cieniu, wstydzić się tego, co robimy i tłumaczyć swoje postępowanie, wymyślając coraz to nowe historyjki? Na to pytanie każdy nas musi musi odpowiedzieć sobie sam, byle szczerze.

Na koniec chciałabym serdecznie zaprosić Was do dyskusji - jeśli czujecie, że chciałybyście coś dodać (niezależnie od tego, czy się ze mną zgadzacie, czy też nie), możecie zrobić to w komentarzach (nie są moderowane). Możecie też napisać na mojego maila: kocham.gry.otome@gmail.com. Każdą wiadomość przeczytam i na każdą odpowiem.

Pozdrawiam ciepło!

wtorek, 11 października 2016

38. "Eldarya" - pierwsze wrażenia.

Dwunastego września tego roku spełniło się marzenie wielu miłośników gier otome - światło dzienne ujrzała polska wersja językowa kolejnej gry ze studia Beemov, "Eldaryi". Nie skłamię chyba, jeśli napiszę, że - nie licząc "Amnesii..." była to najbardziej wyczekiwana gra otome tego roku. Jak podobało mi się pierwsze spotkanie z Nevrą, Valkyonem i Ezarelem? Zapraszam do lektury!


Jak wiecie (a jeśli nie wiecie, zapraszam tutaj - http://tiny.pl/gr1s3), nie oceniłam zbyt dobrze poprzedniej gry od studia Beemov, "Słodki Flirt". Nie zmienia to jednak faktu, że na "Eldaryę" czekałam - po pierwsze dlatego, że przeglądarkowych gier otome jest jak na lekarstwo, a po drugie dlatego, że chciałam przekonać się, czy twórcy odrobili lekcję z krytycznych uwag na temat ich pierwszego tytułu i dadzą nam do dyspozycji naprawdę dobrą produkcję osadzoną w klimacie fantasy. Nie spodziewałam się po "Eldaryi" niczego szczególnego i nie miałam wobec tego tytułu zbyt wielu oczekiwań, wychodząc z założenia, że lepiej jest miło się zaskoczyć, niż niemiło rozczarować. Tymczasem moje pierwsze spotkanie z nową grą Beemov uważam za wyjątkowo udane.

Przede wszystkim "Eldarya" jest piękna i piszę to z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa. Jak sami wiecie, nie zwracam jakiejś wyjątkowo dużej uwagi na grafikę, uważając ją mimo wszystko za jedynie dopełnienie historii (nawet najładniejsza oprawa wizualna nie uratuje słabej gry, a dobrej gorszy wygląd znacząco nie zaszkodzi). Tutaj jednak jest inaczej. Pamiętacie, jak narzekałam na paskudną kreskę ChiNoMiko w pierwszych odcinkach "Słodkiego Flirtu"? "Eldarya" pokazuje, jak wielkie postępy artystka zrobiła w dziedzinie własnej kreski. Wygląd gry jest bardzo przyjemny dla oka i wszystko ze sobą współgra, począwszy od designu postaci przez tła i na ilustracjach kończąc. Oczywiście możemy znaleźć pewne niedociągnięcia anatomiczne (chociażby u Miiko i Jamona), ale nie zmienia to faktu, że całość wygląda naprawdę bardzo, bardzo dobrze.

Również pod względem fabuły gra wydaje się być napisana lepiej niż jej starsza siostra. Oczywiście nadal należy mieć świadomość, że gra kierowana jest głównie do młodszych graczy, więc nie należy oczekiwać bogatej fabuły rodem z "Amnesii...", ale nie zmienia to faktu, że "Eldarya" wypada dobrze nawet na tle wielu płatnych gier otome. Oto wcielamy się w postać dziewczyny, która podczas spaceru w lesie odnajduje krąg pełen świecących grzybów i wpada na wspaniały pomysł przyjrzenia mu się bliżej. Zostaje wciągnięta w fantastyczny świat, którego istnienie uwarunkowane jest obecnością Wielkiego Kryształu dającego swoim mieszkańcom energię do życia. W przeszłości został rozbity i od tamtej pory w całej krainie można natknąć się na jego drogocenne okruchy, które zdają się interesować również pewnych typów spod wyjątkowo ciemnej gwiazdy. Zanim jednak się tego dowiemy, zostajemy potraktowani jak intruz i osadzeni w lochu przez władczynię tego miejsca, lisicę Miiko. Zostajemy uwolnieni przez tajemniczego zamaskowanego mężczyznę i próbujemy odnaleźć wyjście. W końcu trafiamy do kuchni, w której postanawiamy coś przekąsić i zostajemy przyłapani przez elfa Ezarela, który oskarża nas o kradzież jedzenia. To oczywiście sprawia, że zaraz zjawia się reszta mieszkańców pałacu. Na szczęście jeden z nich, Keroshane, bierze nas w obronę, dzięki czemu możemy odkupić swoją winę i na coś się przydać. Pomagamy mu szukać jedzenia ukradzionego przez jedno z dzieci zamieszkujących pobliskie schronisko. Kiedy nam się to udaje, udowadniamy swoją wartość i otrzymujemy prawo do przystąpienia do jednej z frakcji (które są przydzielane w znacznej mierze losowo). Otrzymujemy również swojego własnego chowańca - zwierzątko, którym jako gracze opiekujemy się troszkę jak jajeczkiem Tamagotchi (ktoś je w ogóle pamięta?). To oczywiście zaledwie początek historii, która - sami pewnie to przyznacie - zapowiada się bardzo intrygująco.


Nie zmienia to jednak faktu, że o samych bohaterach ciężko coś więcej powiedzieć. Póki co mam za sobą zaledwie trzy odcinki gry i nie zdążyłam jeszcze ich wyraźnie postać. Naszymi opcjami "do romansowania" są: tajemniczy kobieciarz Nevra, milczący wojownik Valkyon i przepełniony cynizmem Ezarel - póki co nie miałam jednak z nimi większej styczności. Wyraźniej została nakreślona postać Miiko - nieco apodyktycznej kitsune, która żelazną ręką trzyma strażników wszystkich frakcji. To osoba, której z pewnością nikt nie chciałby podpaść (swoją drogą usłyszałam ostatnio w naszej ekipie, że jestem do niej podobna. Na szczęście mój rozmówca zdążył dodać "ale w pozytywnym sensie!")!

Na plus zasługuje większa ilość minigierek (w które można grać dwa razy dziennie!), w których praktycznie nie da się nie wygrać punktów maany (będących odpowiednikiem PA w "Słodkim Flircie"). Możemy też wypuszczać swojego chowańca na poszukiwania, a znalezione przez niego przedmioty zamienić na cenne przedmioty u handlarza Purro.

Podsumowując, moje pierwsze wrażenia odnośnie gry są zaskakująco pozytywne. Jeśli miałabym wskazać jakieś wady, to wspomniałabym o początkowych problemach z serwerem (a teoretycznie gra powinien dać sobie radę ze znacznie większą ilością graczy) i tłumaczeniu, które jest wręcz najeżone błędami interpunkcyjnymi (błagam, niech ktoś je poprawi!). Nie zmienia to jednak faktu, że w samą "Eldaryę" gra mi się bardzo przyjemnie i codziennie loguję się, żeby sprawdzić, co słychać u mojego chowańca, JisooBambaryły.

Gorąco zachęcam Was do wypróbowania tego tytułu, o ile jeszcze tego nie zrobiliście. Zagracie tutaj:
http://eldarya.pl


piątek, 7 października 2016

37. Ekipa "RisingLovers" poszukuje!


Studio Tictales, z którym współpracuję, tworzy obecnie angielską wersję swojej najnowszej gry, "RisingLovers", wyrażając jednocześnie chęć przetłumaczenia jej na język polski. W związku z tym poszukuje osób, które zechcą wesprzeć polski zespół. Potrzebni są tłumacze i korektorzy - niekoniecznie z doświadczeniem i osiągnięciami, ale na pewno z zapałem do pracy. Jeśli więc zawsze marzyłyście o tym, żeby pracować przy jakiejś grze, otome, to teraz jest ku temu najlepsza okazja.

Współpraca odbywa się na zasadzie wymiany barterowej, czyli w zamian za tłumaczenie i korektę, otrzymujecie dostęp do pełnego contentu gry, który normalnie trzeba odblokowywać przez PA lub inną formę wirtualnej waluty (jeszcze nie wiadomo, co nią będzie w "RisingLovers"). Sama gra po premierze będzie bezpłatna i będzie można w nią grać na przeglądarce internetowej.

Poniżej zamieszczam wymagania, jakie należy spełnić, żeby dołączyć do zespołu. Co ważne, przy RL nie mogą współpracować osoby, które pracują już nad AL.

WSZYSCY
- skończone 18 lat (wymóg TICTALES),
TŁUMACZE
- dużo wolnego czasu (a przynajmniej w weekendy, żeby tłumaczenie nie stało w miejscu),
- znajomość angielskiego i polskiego - nie wymagamy recytowania związków frazeologicznych, ale rozumienia tekstu i w rzetelnego przekładu,
(jeżeli znasz francuski - jeszcze lepiej! Z chęcią cię przyjmiemy!)
Miejsca: max. 6 - w tym jeden główny tłumacz, który będzie zatwierdzał prace innych
KOREKTORZY
- dużo wolnego czasu na poprawianie rozdziałów po tłumaczach,
- znajomość języka polskiego i zasad interpunkcyjnych - waszym zadaniem jest poprawianie błędów, a nie ich omijanie lub dodawanie,
Miejsca: 3-4 - w tym jeden główny korektor, który będzie zatwierdzał gotowe rozdziały
MODERATORZY FORUM
rekrutacja zamknięta do czasu powstania forum
[chwilowo brak informacji]
Miejsca: 3-4
ADMINI NA FANPAGE'u
rekrutacja zamknięta do [data nieznana]
- dużo wolnego czasu na wrzucanie ciekawych postów związanych z grą,
- kreatywność - masz jakiś pomysł na rozruszanie towarzystwa? Z chęcią go poznamy i wdrożymy w życie!
Miejsca: 2
Zgłoszenia prosimy wysyłać na risingloverspolska@gmail.com

Zachęcam również do polubienia polskiego fanpage'a gry - https://www.facebook.com/risingloverspolska/

Jeśli macie jakieś pytania, kontaktujcie się bezpośrednio z dziewczynami z ekipy. Są bardzo sympatyczne! :)

Natomiast sobie pozwolę na parę słów wyjaśnienia. Ponieważ w ostatnim czasie często wysyłacie mi wiadomości typu: "AL nie jest przetłumaczone, część wypowiedzi wyświetla się po francusku", wiedzcie, że problem jest znany i dokładamy wszelkich starań, żeby go usunąć (w panelu deweloperskim wszystko jest w języku polskim). Będę wdzięczna, jeśli powiadomicie, jak sprawa wygląda teraz.

Trzymajcie się ciepło i powodzenia!

czwartek, 6 października 2016

36. Na wagę marsz, czyli odchudzanie na ekranie. ("My Secret Pets!")

Dzisiaj pora na ostatni wpis dotyczący gry "My Secret Pets!". Wpis o tyle ciekawy, że dotyczący dodanego do gry specjalnego scenariusza, który odblokowujemy po uzyskaniu dobrego zakończenia. Sam scenariusz jest taki sam dla wszystkich chłopców, różni się jedynie ich podejście do tematu, a tym tematem jest... odchudzanie.

Przyznam szczerze, że z początku mnie to zdziwiło. Myślę, że praktycznie każda kobieta z naszego kręgu kulturowego kiedyś doszła do wniosku, że jest za gruba i postanowiła zrzucić parę kilo, ale nie sądziłam jednocześnie, że jest to element tak ważny, żeby robić o nim grę. Później uświadomiłam sobie jednak, że "My Secret Pets!" to przecież produkcja azjatycka, a w Azji wymagania odnośnie wyglądu (zarówno kobiet, jak i mężczyzn) są bardzo rygorystyczne i o ile dla przeciętnej Europejki lekkie przybranie na wadze nie jest końcem świata, o tyle dla Koreanki czy Japonki może to być prawdziwy problem. Nic zatem dziwnego, że kiedy nasza bohaterka dowiaduje się, że jej koleżanka postanawia przejść na dietę przed badania okresowymi w szkole, postanawia do niej dołączyć. Szczególnie, że po powrocie do domu uświadamia sobie, że przytyła, co oczywiście skutkuje nadapem rozpaczy typu: "Nie mogę o tym powiedzieć swojemu facetowi, bo przestanie mnie kochać". Oczywiście nie udaje się nam utrzymać sekretu w tajemnicy i w końcu się wygadujemy, na co panowie reagują z początku tak samo ("Wcale nie widać, żebyś przytyła", "Dla mnie jesteś w sam raz" itp.), a potem na swój sposób postanawiają nam pomóc.

Osobiście najbardziej spodobało mi się podejście Lufny, który po prostu olał sprawę, chociaż zaznaczył, żebyśmy się zbytnio nie forsowały i nie przejmowały, bo dla niego możemy wyglądać nawet jak wańka-wstańka. Jako osoba, która od dziecka zmaga się z tendencją do tycia, jestem strasznie wyczulona na patrzenie mi w talerz. Zawsze zazdrościłam swoim chudym koleżankom, które mogły jeść wszystko i w dowolnych ilościach, spędzając cały dzień przed telewizorem, a mimo to nie tyły ani grama. Należałam raczej do dzieciaków, którym rodzice nie pozwalali brać dokładek i kazali codziennie ćwiczyć, żeby nie nabrać zbędnej masy. Nie cierpiałam tego, że zawsze byłam rozliczana z każdego ciastka i często musiałam patrzeć, jak inne dzieci jedzą łakocie, a sama obchodzić się smakiem. To sprawiło, że wolę, kiedy pozostawia mi się w tej kwestii wolną rękę, dlatego świetnie dogadałabym się z Lufną.

Ciekawy jest też wątek Assama, którego podejście do jedzenia jest typowe dla mniejszych i większyć świnek. Chłopak uwielbia słodycze i najchętniej jadłby je bez umiaru, ale stara się ograniczać, ponieważ pamięta, że kiedy jeszcze był zwierzakiem, wyprowadzałyśmy go często na spacer właśnie po to, żeby za bardzo nie przytył. Można więc powiedzieć, że w pewien sposób współdzieli nasz problem i postanawia nam pomóc. Dzięki niemu dowiadujemy się na przykład, jaka herbata jest dobra na psyspieszenie metabolizmu (wszak pamiętajmy, że Assam jest specjalistą od herbaty), czym ją słodzić i co jeść, jeśli nagle napadnie nas ochota na coś słodkiego.

Ramin natomiast stawia głównie na aktywność fizyczną. Stwierdza, że po jego treningu na pewno schudniemy i pilnuje, żebyśmy się go trzymały. W pewnym momencie robi jednak coś bardzo niefajnego - wiedząc, że danego dnia nie ćwiczyłyśmy (chociaż obiecałyśmy), kupuje nam sukienkę o dwa rozmiary za małą, żeby nas zmotywować do dalszej pracy. Osobiście nie cierpię tego typu zagrań, bo czuję się wtedy jak głupi człowiek, którego trzeba tresować systemem nagród i kar, i który nie może po prostu w zgodzie ze sobą pewnego dnia stwierdzić, że robi sobie dzień przerwy. Ramin, tak się po prostu nie robi!

Lize podchodzi do tematu podobnie jak Assam. Ponieważ bardzo lubi gotować, postanawia przygotowywać nam niskoaloryczne, ale pyszne posiłki, dzięki czemu dowiedziałam się między innymi, że istnieje taki wynalazek jak hamburgery z tofu (ma ktoś przepis?). Szalenie miła i sympatyczna sprawa.

Reito postanawia za to wejść nam na ambicję. Twierdzi, że skoro w przeszłości nie wytrzymałyśmy na żadnej diecie dłużej niż trzy miesiące, to teraz też na pewno nie wytrzymamy. Oczywiście postanawiamy udowodnić mu, że się myli, w pierwszej kolejności zabraniając mu przez tydzień się z nami spotykać (do tej pory zastanawiam się, co ma jedno z drugim). Zamierzamy nie tylko trzymać się diety, ale również codziennie chodzić na spacer do parku - ponieważ jednak uczymy się i pracujemy do późna, możemy robić to jedynie wieczorem. Nic zatem dziwnego, że idziemy na spacer z duszą na ramieniu (serio w tym mieście jest tylko park? Nie ma żadnych oświetlonych ulic?). W pewnym momencie spotykamy Reito, który mówi nam, że jesteśmy głupie (i ma rację), żeby chodzić po ciemku i postanawia nam towarzyszyć.

W każdym z wątków odchudzanie kończy się oczywiście sukcesem, a my cieszymy się, że dzięki wsparciu swojego ukochanego mogłyśmy osiągnąć cel. W sumie sympatyczna historia, która ma nawet jakieś walory edukacyjne, bo uświadamia nam, że przybranie paru kilogramów to nie koniec świata i że przy odrobinie wytrwałości można się ich pozbyć. Dla panów może to być natomiast cenna lekcja na temat tego, w jaki sposób wspierać swoje odchudzające się partnerki.

Tak, jak wspomniałam na początku wpisu, to już nasza ostatnia przygoda z "My Secret Pets!". Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście, bo dla mnie gra była całkiem miła i przyjemna. Niebawem czekają Was kolejne recenzje, wrażenia i przemyślenia związane z grami otome.

poniedziałek, 3 października 2016

35. Sprawcy całego bałaganu, czyli Reito, Georgie i Fumiya. ("My Secret Pets!")

Powoli kończymy już naszą przygodę z "My Secret Pets!". Dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam o ostatnim wątku, będącym swoistą wisienką na torcie i zamykającym całą historię. Poznajcie Reito - chłopaka, który postanowił zostawić nas z dnia na dzeń bez podania jakiejkolwiek przyczyny, a jakby tego było mało, twierdzi, że zrobił to dla naszego własnego dobra. W realnym życiu tacy mężczyźni mają u mnie przerypane już na starcie i nie interesują mnie powody, dla których zrywają - jeśli ktoś w obliczu problemów usuwa się w cień zamiast wspólnie walczyć o lepsze jutro, to wie, gdzie są drzwi. Na szczęście to podejście nie odsunęło mnie od rozegrania wątku Reito, który zadziwiająco zgrabnie wieńczy całą opowieść.


Jest to wątek, w którym nasza bohaterka w końcu przestaje być bierna i postanawia wziąć sprawy we własne ręce. Nie jest w stanie pogodzić się z rozstaniem (a raczej z brakiem wyjaśnienia odnośnie powodów rozstania), dlatego zaraz następnego dnia biegnie do Reito i próbuje wymusić na nim odpowiedź. Chłopak cieszy się na nasz widok, ale jednocześnie uparcie niczego nam nie zdradza, ciągle powtarzając jedynie, że to dla naszego dobra. Z pomocą przychodzi nam Ramin, który postanawia zachowywać się jak nasz nowy chłopak, żeby wzbudzić w Reito zazdrość. Jak nietrudno się domyślić, chłopak wpada w szał i siłą zaciąga nas do swojego domu, żeby wybić nam z głowy wszelkie nowe znajomości. Zapewnia solennie o swoim uczuciu i daje nam dowód jego siły, spędzając z nami namiętną noc. Nadal jednak nie zamierza niczego nam wyjaśniać i powtarza ciągle, że odsuwa nas od siebie dla naszego własnego dobra. Następnego dnia okazuje się, że nasze kłopoty nie kończą się jedynie na nieszczęśliwej relacji z ex. Oto bowiem pojawia się tajemniczy prześladowca, który przewraca nasz kosz na śmieci, maluje po naszych drzwiach i niszczy skrzynkę na listy zepsutymi jajkami (co od razu przywodzi na myśl grę "Amnesia: Memories"). Jest to jednak bodziec, który sprawia, że Reito postanawia w końcu się przed nami otworzyć i wyznaje, że otrzymuje od jakiegoś czasu listy z pogróżkami, których nadawca każe mu trzymać się od nas z daleka, inaczej ktoś nas skrzywdzi. Co jednak podejrzane, chłopak nie ma zamiaru nam tych listów pokazywać. Chłopcy (szczególnie Lize) wmawiają nam, że to oznacza, że Reito ma przed nami coś do ukrycia (w sumie logiczne) i dopiero po solidnym przyparciu do muru wyjawia, że listy otrzymuje od swojej byłej dziewczyny i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ona nie żyje od dwóch lat. Oczywiście chłopak wierzy w to, że listy są pisane przez kogoś innego i ponoć wie nawet, przez kogo. Ich autorka w pewnym momencie sama wpada w założoną przez siebie pułapkę - okazuje się, że to Yuika - nasza wspólna znajoma, dzięki której się poznaliśmy. Dziewczyna była zazdrosna o Reito - starała się cieszyć naszym szczęściem, ale w pewnym momencie w jej życiu pojawił się ktoś, kto powiedział jej, że z chęcią spełni jej życzenie, o ile uda jej się wyeliminować mnie z gry. A któż inny mógłby spełniać życzenia, jak nie tajemniczy czarownik o imieniu Fumiya?

Jest jedna rzecz, która urzekła mnie w wątku Reito - jego relacja z naszą bohaterką. Widać, że ta para ewidentnie się lubi i czuje do siebie miętę. Potrafi ze sobą żartować, przekomarzać, troszczyć się o drugą osobę. Wyłania się z tej historii dobry obraz naprawdę fajnego i konretnego faceta, który zdecydowanie nie jest nijaki. Osobiście mam słabość do mruków z dużym poczuciem humoru i muszę przyznać, że Reito nawet na tle reszty chłopców wypada całkiem fajnie. I chociaż zgrzyta mi początkowy brak szczerości z jego strony, to jednocześnie imponuje mi jego opanowanie, racjonalna ocena sytuacji i trzymanie ręki na pulsie, kiedy wszyscy wokół panikują. Całkiem dobrze napisana postać.

Uwierzycie w to, że nigdzie w sieci nie mogłam znaleźć żadnej grafiki z Fumiyą i musiałam zrobić własny screen?
A kim jest Fumiya? Odpowiedź na pewno zaskoczy niejednego gracza i osobiście uważam, że twórcy w jego przypadku obronną ręką wyszli z problemu podobieństwa z czarownikiem z "Dandelion...". Historia Fumiyi jest bowiem o wiele bardziej złożona i w mojej opinii zdecydowanie bardziej interesująca. Otóż w rzeczywistości ma on na imię Charme jest on... psem w ludzkiej postaci i bratem Georgiego (a ja, głupia, podejrzewałam ukrytą opcję yaoi...). W przeszłości zakochał się w swojej właścicielce, Hitomi (która okazuje się byłą dziewczyną Reito) i siła jego uczucia pozwala mu przybrać ludzką postać. Hitomi odrzuca jednak jego miłość. Następnego dnia ulegają wypadkowi samochodowemu, w którym oboje tracą życie, jednak jedynie dziewczyna może odejść do Nieba. Charme zostaje uwięziony między światami i odnajduje ukojenie w makabrycznej grze, w której stawką jest życie zakochanych w swoich właścicielach zwierzaków. Jak nietrudno się domyślić, dzięki nam czarownik w końcu zyskuje przebaczenie swoich win i może połączyć się z ukochaną. Kawał całkiem fajnej i wzruszającej historii.

Natomiast Georgie nie odgrywa w "My Secret Pets!" jakiejś większej roli i przyznam szczerze, że trochę mnie to zawiodło. Chciałabym wiedzieć więcej o jego relacji z bratem. Trochę zabrakło mi jego miejsca w tej całej opowieści. Nie lubię, kiedy ważna postać stanowi tło, ale to jedynie moje własne zdanie. Należy też dodać, że z charakteru Georgie jest całkowitym przeciwieństwem Fumiyi - to grzeczny i ułożony golden retriever o dobrym sercu. To taki trochę typ młodszego kolegi, który zawsze wierzy starszym i łatwo daje się sprowokować na zasadzie: "No co, nie zrobisz tego? Boisz się?".

Podsumowując, uważam wątek Reito za historię dobrze zamykającą całą fabułę. Wszystko się w nim wyjaśnia i nie ma już miejsca na niedomówienia. Myślę też, że to dobry moment na pozostawienie tej opowieści za sobą - przyszły wpis poświęcę jeszcze tylko dodatkowemu scenaruszowi, a potem pozwolimy już panom odejść.