niedziela, 9 czerwca 2019

162. Tsundere ona, tsundere on, a taka ładna miłość (Steam Prison)

Na wstępie chciałabym przeprosić Was za to, że wpis pojawia się z delikatnym opóźnieniem, niestety zostałam w ostatnich tygodniach przytłoczona pracą. Znalazłam jednak chwilę na to, żeby znowu odwiedzić Liberalitas i spędzić trochę czasu z kolejnym z naszych uroczych bohaterów. Ponieważ Ulrik i Eltcreed są razem jak papużki-nierozłączki, postanowiłam ponownie skupić się na właśnie ich wątku, ale tym razem z perspektywy młodszego z nich. Miłej lektury!


Przyznam szczerze, że kreacja Ulrika w wątku Eltcreeda średnio przypadła mi do gustu. Po pierwsze - jak zapewne wiecie, nie gustuję w młodzieniaszkach. Po drugie - nie przepadam za tsundere. Nie ukrywam więc, że siłą rzeczy musiałam potraktować to jako dosyć przykry obowiązek, mając gdzieś w głębi serca nadzieję na przynajmniej porządnie opowiedzianą historię.

Ulrika poznajemy w dosyć niecodziennych okolicznościach. Chłopak wychodzi nam naprzeciw, kiedy włóczymy się po dzielnicy Sanktuarium w poszukiwaniu pracy i po wielu godzinach bezowocnego włóczenia się po mieście umieramy z pragnienia. Ulrik dzieli się z nami swoim bukłakiem, po czym proponuje pracę u Eltcreeda. Z początku odmawiamy, ale z czasem seria dosyć nieprzyjemnych zdarzeń i poczucie winy związane z niemożnościa znalezienia zatrudnienia przekonują nas, że udanie się do Głębi to jedyna opcja. Ulrik zostaje naszym przewodnikiem, ale trudno nazwać jego towarzystwo przyjemnym. Młodzieniec nieustannie daje nam do zrozumienia, jak bardzo nami gardzi i nic go nie obchodzi (co, jak wiadomo, w rzeczywistości oznacza coś zupełnie innego), ale dobrze wykonuje swoją pracę i już niebawem znajdujemy się w posiadłości największej szychy w Liberalitas. Eltcreed ponownie proponuje nam służbę w roli jego osobistego rycerza, co Ulrik uważa za bezsens w świecie, w którym króluje broń palna. Szybko przekonujemy się, że obu panów łączy wyjątkowa więź, chociaż sprawiają wrażenie niemających ze sobą kompletnie nic wspólnego. Dowiadujemy się również, że Ulrik jest osobistym szpiegiem Eltcreeda i wie o Głębiach praktycznie wszystko, a jego praca polega przede wszystkim na gromadzeniu informacji.

Nietrudno zatem domyślić się, że fucha naszego humorzastego bohatera jest niebezpieczna i wymaga pozyskiwania informacji od niekoniecznie dobrych ludzi. Jedną z takich osób jest Vice - przywódca tajemnej organizacji Rafale, która planuje zamach na Wysokości. Ulrik teoretycznie jest jej honorowym członkiem ze względu na swoje powiązania rodzinne, ale w praktyce uważa poglądy przywódcy za niesamowity bullshit, mimo że sam nienawidzi ludzi, którzy dawno temu pozostawili swoich braci z Głębi na pastwę losu i wybudowali gigantyczną wieżę, w której żyją uprzywilejowani. Z tego też powodu nie pała sympatią  również do nas samych. Oczywiście nietrudno domyślić się, że z biegiem czasu się to zmienia, ale żeby było to możliwe, musimy poznać nieszczęśliwą historię Ulrika i przekonać się, że jego wieczne muchy w nosie to nie efekt chęci dokopania nam za wszelką cenę, a traumatycznej przeszłości. Tylko wtedy będziemy w stanie stawić czoło Vice'owi i jego bandzie. Szczególnie że oni nie cofną się przed niczym.


Dramat Ulrika polega na tym, że koleje jego losu nigdy nie były efektem jego własnych decyzji. Od dziecka robił to, co musiał, żeby jedynie zapewnić sobie możliwość przeżycia. Wprawdzie historia jego rodziny okryła Głębie chlubą, ale samo miasto nie ma żadnego względu na sentymenty. Nic zatem dziwnego, że chłopak nie widzi sensu w przywiązywaniu się do nikogo i niczego, i niemalże całą swoją egzystencję zamyka w skutecznie wykonywanej pracy. Jest cwany, przebiegły i pozbawiony skrupułów. Wierzy, że każdy dostaje w życiu to, na co zasługuje, więc nie po drodze mu ze współczuciem. W świetle jego filozofii ktoś zamordowany w ciemnej uliczce musiał najwidoczniej podpaść silniejszemu od siebie i zadziałała selekcja naturalna. Oczywiście nietrudno domyślić się, że gdzieś pod tą skorupą małego twardziela kryje się wrażliwy człowiek, ale nie mamy też tutaj przeobrażenia się poczwarki w motyla i Ulrik nie staje się w pewnym momencie ciepłokluchym misiem. Aż do samego końca posiada w sobie coś z marudy, co jest na swój sposób urocze, podobnie jak jego nienawiść do jedzenia marchewek i słabość do słodyczy. Bardzo spodobało mi się również to, że pomimo złych doświadczeń stara się organizować sobie życie i mimo pozornej bezdomności posiada jednak miejsce, które może nazwać domem i w którym zrzuca z siebie wszystkie maski. Ucieszyło mnie również to, że pomimo wątpliwej moralności podszytej pozornym tchórzostwem, potrafi działać zdecydowanie i odważnie, i brać za swoje czyny pełną odpowiedzialność. W moim osobistym odczuciu ma o wiele większe jaja od Eltcreeda, który pomimo potęgi i wpływom przy byle okazji zachowuje się jak drama queen.

Jednak nie ma róży bez kolców i mimo że opowieść Ulrika z fabularnego punktu widzenia była dla mnie bardzo satysfakcjonująca, to rzucił mi się w oczy jej nie do końca wykorzystany potencjał. Głównie dlatego, że jeżeli prowadzimy wątek do szczęśliwego zakończenia, to nie występuje w nim Fin. A raczej występuje, bo schodzi do Głębi, ale potem jako postać jest całkowicie zapomniany. A szkoda - moim zdaniem byłoby świetnie, gdyby nasz były partner dołączył do Vice'a i w ten sposób uczynił z mężczyzny również naszego antagonistę. Trochę zgrzytało mi również przedstawienie samej organizacji Rafale, która ze względu na opinie Ulrika jawi się graczowi raczej jako banda niewyedukowanych patałachów niż godny sceny finałowej przeciwnik. W pewnym momencie jej przedstawiciele porywają nas i wrzucają do Słoja Trucizny, czyli miejsca, w którym składowane są martwe ciała. Ktoś, kto ma jakiekolwiek pojęcie o biologii, na pewno jest w stanie wyobrazić sobie, że to miejsce to wylęgarnia chorób, smrodu i robactwa, a więc coś, co mogłoby zmiękczyć parówę nawet największemu twardzielowi. W mojej opinii ratunek Ulrika przychodzi zbyt szybko - byłoby świetnie, gdyby nie oswabadzał dziewczyny, która zaraz potem się z nim zwyczajnie droczy (zupełnie jakby nic się nie stało), a kogoś, kto rzeczywiście wyczekuje jego nadejścia. Zabrakło mi również większej ilości typowo romantycznych scen - nie jest pod tym względem źle, ale wyznanie miłości następuje jak dla mnie zdecydowanie zbyt późno.


Jednak pomimo tych paru niedociągnięć uważam opowieść Ulrika za godną polecenia i nie ukrywam, że póki co chłopak stał się moim ulubionym tsundere - jestem w stanie zrozumieć, co protagonistka w nim widzi. Jego wątek był dla mnie również jedną z niewielu okazji do przekonania się, jak wygląda relacja dwóch tsundere w praktyce. Zarówno nasza bohaterka, jak i Ulrik, są osobami, które prędzej wyleją na kogoś wiadro pomyj niż przyznają, że jest fajny, co w kwestii uczuciowej oznacza prawdziwą jazdę bez trzymanki i to widać. I chociaż nasza protagonistka szybciej spuszcza z tonu i stara się być dla chłopaka miła, o tyle do samego końca potrafi utrzeć mu nosa. Widać jest trochę racji w powiedzeniu, że kto się czubi, ten się lubi. Nietrudno mi wyobrazić ich sobie jako szczęśliwą parę, co stanowi dowód na to, że Steam Pirson to dobra gra otome. Może nie jest idealna, ale zdecydowanie wybija się ponad gatunkową przeciętność i opowiada naprawdę ciekawe historie. Jeżeli więc jeszcze nie odwiedziliście Liberalitas, to nie zwlekajcie i dajcie się zrzucić do pełnego tajemnic świata Głębi. Szczególnie że Waszym przewodnikiem będzie najlepszy szpieg, jakiego jedynie jesteście w stanie sobie wyobrazić.