środa, 21 lutego 2018

97. Wstępne wyniki ankiety i moje pierwsze spotkanie z... azjatyckimi kosmetykami

To będzie krótki i luźny wpis dotyczący tego, czego udało mi się dowiedzieć dzięki udostępnionej Wam ankiecie. Ankiecie, której utworzenie było mi najwidoczniej bardzo potrzebne, ponieważ wielu wyników się nie spodziewałam i sporo dały mi one do myślenia. Dziękuję Wam za szczerość!

Jednocześnie zaznaczam, że ankietę nadal można wypełniać, więc jeśli jedynie chcecie dać mi feedback, nie krępujcie się.


Poniżej zamieszczam najważniejsze rzeczy, które mi uświadomiłyście, a także moje komentarze i propozycje ewentualnych zmian. Dajcie znać, jeżeli chciałybyście poznać wyniki całej ankiety.

1. Parę z Was napisało mi, że nie powinnam poświęcać osobnego wpisu na każdy wątek - jest to niestety coś, czego nie mogę zmienić. Umieszczanie recenzji wszystkich wątków w jednym wpisie sprawiłoby, że byłby niewiarygodnie długi, a przez to niemożliwy do przeczytania. Z kolei dodawanie krótszych wpisów nie pozwoliłoby na wyrażenie tego, co tak naprawdę o danym wątku myślę - musiałabym opisywać wszystko po łebkach, a bardzo tego nie lubię. Mogę natomiast zaproponować większą różnorodność wpisów i przeplatanie się ze sobą recenzji różnych gier.

2. Z ankiety wynika, że wybieracie głównie darmowe gry, ponieważ nie posiadacie pieniędzy na płatne tytuły. W związku z tym obiecuję większą ilość recenzji darmowych otome.

3. Chcecie większej ilości gier dla dorosłych - tutaj ciężko jest mi się ustosunkować, ponieważ nie wiem jeszcze, czy będę głębiej w ten temat wchodzić. Nie ukrywam, że tematyka podobnych produkcji raczej średnio do mnie przemawia, a po ostatniej recenzji "Naked Butlers" mam mały uraz.

4. Chcecie recenzji Mystic Messenger - będzie, ale dopiero kiedy skończę recenzować dwie pozostałe gry od Cheritz. Poza tym nie posiadam smartfona (tak, jestem jednym z tych dinozaurów, które używają starej Nokii, której nie muszą ładować co kilka godzin), więc średnio mam obecnie na czym grać.

5. Chcecie recenzji innych gier niż otome - to mnie zdziwiło, ponieważ sądziłam, że nie będziecie czymś takim kompletnie zainteresowane. Mogę jednak obiecać, że takie gry też będą się co jakiś czas pojawiać.

6. Chcecie wpisów dotyczących tego, jak wygląda tworzenie gier w praktyce - planuję zrobić serię wpisów na temat tego, jak zaprojektować, stworzyć i wydać grę otome (i nie tylko otome). Jeśli macie jakieś specyficzne pytania, piszcie na mojego maila: kocham.gry.otome@gmail.com.

Jeszcze raz dzięki za czas, jaki poświęciłyście na udzielenie mi - czasami bardzo wyczerpujących - odpowiedzi na przedstawione w ankiecie pytania. Jesteście boskie!


Teraz czas na znacznie mniej przyjemną część wpisu. Na pewno każda z Was widziała kiedyś zdjęcia pięknych, uśmiechniętych Azjatek o cerach bez skazy i gęstych, grubych i fantazyjnie ułożonych włosach. Nieraz słyszałam, że przyczyną takiego wyglądu jest nie tylko dobra dieta, ale również azjatyckie kosmetyki, które świetnie wpływają na włosy i cerę, w tyle zostawiając nasze rodzime marki. Postanowiłam sama się o tym przekonać, kupując w Rossmannie szampon Shikioriori Tsubaki.






Nie ukrywam, że ze względu na cenę (ok. 30 zł) miałam wobec niego całkiem spore oczekiwania. Oczami wyobraźni widziałam wzmocnione i odżywione włosy, których piękno będzie przysłaniać innym cały świat. Pierwsze wrażenie było pozytywne: szampon okazał się wydajny, całkiem fajnie się pienił i cudownie pachniał wiśnią. Z opisu na opakowaniu wynikało, że będzie dbał również o moją wrażliwą skórę głowy, co bardzo mnie ucieszyło, ponieważ posiadam skórę problematyczną i skłonną do alergii. Jednak po paru dniach wiedziałam już, że jeśli Azjatki mają wspaniałe i lśniące włosy, to na pewno nie dzięki temu kosmetykowi. Nigdy jeszcze żaden szampon tak bardzo nie obciążał mi włosów. Zawsze po umyciu miałam wrażenie, że sporo szamponu pozostało na włosach (chociaż dokładnie je płukałam), a one same zaczęły się bardzo szybko przetłuszczać, mimo że generalnie nie posiadam podobnego problemu. Byłabym jednak w stanie jakoś to przetrwać, ale powodem, dla którego produkt ostatecznie wylądował w koszu, był fakt, że urządził mi na głowie mały Armageddon. Podejrzewam, że jakiś jego składnik niemiłosiernie mnie uczulał. W końcu w trosce o własne zdrowie odstawiłam szampon i ostatecznie przekonałam się, że dosyć mocno chemiczne w składzie kosmetyki z Kraju Kwitnącej Wiśni mi nie służą. Szkoda, bo byłam gotowa zaprzedać im duszę, tak jak zrobiłam to wcześniej kosmetykom z Syberii (którym jestem wierna po dziś dzień).

Miała być Japonia, a wyszedł czeski film.

Jeśli chciałybyście poznać więcej zrecenzowanych przeze mnie kosmetyków (i być może same dołączyć do grona recenzentek), zapraszam na:
http://wizaz.pl/kosmetyki/profil,2173366,skolopendrokot.html

środa, 14 lutego 2018

96. ZDOBĄDŹ GRĘ "HAKUOKI: KYOTO WINDS" - GIVEAWAY!

Dzisiaj kończę 28 lat, a ponieważ lubię dzielić się z ludźmi tym, co dobre, postanowiłam zrobić Wam mały prezent - jedyne w swoim rodzaju rozdanie, w którym możecie wygrać najlepszą grę otome, w jaką kiedykolwiek grałam i którą z zapartym tchem od dłuższego czasu regularnie recenzuję - "Hakuoki: Kyoto Winds". Zapraszam!





Przedmiotem rozdania jest pełna wersja gry "Hakuoki: Kyoto Winds" na platformę Steam (jest to oficjalna platforma, na którą Idea Factory wydaje swoje gry otome, więc masz pewność, że gra jest oryginalna i jej zakup przyczynił się do wsparcia twórców). Gra jest pełnowartościowa i kompletna: zawiera wszystkie ścieżki i zakończenia, nie wymaga dokonywania żadnych mikrotransakcji i można w nią grać bez ograniczeń (brak systemu replayów).
Gra zakupiona przeze mnie na potrzeby konkursu pochodzi z legalnego źródła i może być aktywowana na całym świecie (za wyjątkiem Korei i Japonii).

Gra na Steamie kosztuje 107 złotych. U mnie możesz mieć ją za jeden uśmiech!


1. Skomentuj ten wpis, informując, że bierzesz udział w rozdaniu (np. "Biorę udział). Nie musisz posiadać konta na Blogspocie, żeby dodać komentarz, ale bardzo proszę, żebyś jakoś się podpisała (bardzo ciężko jest wytypować zwycięzcę, kiedy udział w konkursie deklaruje pięciu "Anonimowych").

2. [Opcjonalnie] Jeżeli chcesz pomóc mi w prowadzeniu bloga, wypełnij poniższą ankietę (to właśnie dzięki niej między innymi zostało zorganizowane to rozdanie!):
https://www.survio.com/survey/d/I9A5O9E3M3V5P4L3Y

3. [Opcjonalnie] Jeśli uważasz, że mój blog jest fajny i godny polecenia, wklej link do konkursu na swojego własnego bloga, tablicę na Facebooku czy grupę (jeżeli chcesz zrobić to jednak na cudzej grupie, upewnij się najpierw, że taka reklama jest mile widziana przez administrację).

4. Czekaj na wyniki, bo może to właśnie do Ciebie zawita dwunastu tajemniczych samurajów.

ROZDANIE TRWA DO 28 LUTEGO. Wyniki zostanę ogłoszone następnego dnia Jeżeli nie zgłosi się do mnie w ciągu tygodnia od ogłoszenia wyników, rozdanie zostanie przeprowadzone na nowo.





Gra posiada angielską wersję językową i  przeznaczona jest na komputery z systemem Windows.

Poniżej przedstawiam wymagania sprzętowe (jeśli nie jesteś pewna, czy gra u Ciebie na pewno zadziała, napisz do mnie na kocham.gry.otome@gmail.com, a pomogę to ocenić).

MINIMALNE:
System operacyjny: Windows 7
Procesor: Intel i5 1.8GHz or equivalent
Pamięć: 4 GB RAM
Karta graficzna: DirectX 10 compatible video card
DirectX: Wersja 10
Miejsce na dysku: 27 GB dostępnej przestrzeni
Karta dźwiękowa: Windows compatible sound card

ZALECANE:
System operacyjny: Windows 10
Procesor: Intel i5 2.6GHz or equivalent
Pamięć: 8 GB RAM
Karta graficzna: DirectX 10 compatible video card
DirectX: Wersja 10
Miejsce na dysku: 27 GB dostępnej przestrzeni
Karta dźwiękowa: Windows compatible sound card



POWODZENIA!




piątek, 9 lutego 2018

95. Zawsze chciałam mieć starszego brata, czyli krótka opowieść o Nagakurze Shinpachim ("Hakuoki: Kyoto Winds") + ANKIETA

Na początek chciałabym zachęcić Was do wypełnienia krótkiej ankiety dotyczącej prezentowanych przeze mnie treści. Pomoże mi to lepiej dobierać gry do recenzji i skupić się na dodawaniu tego, czego na moim blogu brakuje. Na stałe ankieta zagości w podstronach bloga, więc w razie czego zawsze będziecie mogły do niej wrócić. Z góry dziękuję!

Link do ankiety: https://www.survio.com/survey/d/I9A5O9E3M3V5P4L3Y


Przyznam szczerze, że podchodziłam do wątku Nagakury trochę jak pies do jeża. Nie ukrywam, że temu panu nie udało się zdobyć mojej sympatii i dziwiłam się, że jest popularniejszy np. od Yamazakiego. Mimo to postanowiłam i w sumie to nawet musiałam dać mu szansę.

Nagakura już na samym początku daje się nam poznać jako w gruncie rzeczy sympatyczny, ale jednocześnie niezbyt rezolutny mężczyzna. Jako jeden z nielicznych bowiem aż do momentu naszego ujawnienia się był święcie przekonany, że jesteśmy chłopcem. Nietrudno domyślić się więc, że ta sensacja sprawiła, że jego zachowanie wobec nas zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. O ile wcześniej Nagakura z lubością wręcz przypominał nam, że mężczyzna powinien być zawsze gotowy na śmierć, o tyle potem nie może się nas wręcz naprzepraszać. Szybko dowiadujemy się również, że jest członkiem sławnej trójki Drombo, w której pełni rolę staruszka i naczelnego idioty, z kretesem przegrywając z Haradą, będącym mężczyzną, który się domyśla, i Heisuke, któremu głupotę można wybaczyć ze względu na wiek. Panowie są jak papużki-nierozłączki i nie tylko pracują wspólnie dla dobra Shinsengumi, ale również wspólnie wymykają się do dzielnicy czerwonych latarni, żeby się napić i zażyć cielesnych uciech. To właśnie podczas jednej z takich prób wymknięcia się "na dziewczynki" panowie zostają przyłapani przez Inoue i udaje nam się uratować Haradę i Heisuke od przymusowego treningu pod okiem przełożonego (biedny Shinpachi!).

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że Nagakura po prostu podąża za swoimi psotnymi kolegami. Chociaż niejednokrotnie się z nimi droczy, jednocześnie bardzo się o nich troszczy. Widać to szczególnie w przypadku Heisuke, który zostaje śmiertelnie ranny w walce i jest zmuszony do wypicia Wody Życia. Oczywiście mężczyzna przejawia instynkt ojcowski również względem nas. Przy nim możemy mieć pewność, że zawsze będziemy mieć obok siebie kogoś, kto zadba o to, żebyśmy były bezpieczne i żeby było nam ciepło. Niestety, nie posiada w tym temacie takiego wyczucia, jak np. Sanan, i potrafi wejść do naszego pokoju bez pukania, gdzie dopiero musimy uświadomić go, dlaczego tak się nie robi.


Mimo to w tym pozbawionym ogłady wojowniku znajdujemy ogromne pokłady ciepła. Nagakura jest trochę jak przerośnięty promyczek, który w pochmurne dni zastępuje słońce. Zawsze potrafi rozbawić towarzystwo i jest pełen optymizmu. W porównaniu z resztą stanowi mężczyznę o osobowości prostej jak budowa cepa: lubi dużo (i dobrze) zjeść, niewyspany bywa marudny jak dziecko i nie ma w zwyczaju kryć się ze swoimi emocjami. I ja naprawdę nie mam nic przeciwko, tylko że... tacy mężczyźni w ogóle mnie nie pociągają. Doceniam ich jako kumpli w typie starszego brata, ale poza tym nie wzbudzają we mnie żadnych cieplejszych uczuć. Tak również jest z Nagakurą. Jego wątek jest bardzo ciepły i sympatyczny, ale w ogóle nie widzę w nim życiowego partnera dla Yukimury i chyba twórcy też doszli do tego samego wniosku, bo próżno doszukiwać się w jego opowieści czegokolwiek świadczącego o miłości erotycznej względem protagonistki. Można odnieść wrażenie, że jego sympatia do niej jest niewinna jak lilija i czysta i jak spirytus, tylko że w przypadku relacji między mężczyzną i kobietą jest to akurat minus.

Nie potrafiłam przekonać się do Nagakury również dlatego, że pod pewnymi względami przypomina mi rozpuszczonego przedszkolaka. Ten gość po prostu nie umie zachować swojej opinii dla siebie - jak jest zły, to będzie wychodził w połowie rozmowy, trzaskał drzwiami i obwieszczał swoje niezadowolenie całemu światu, mając gdzieś zdanie, potrzeby i uczucia innych. Po paru takich razach zaczęłam widzieć go jako przerośniętego kilkulatka, który beczy w kącie, ilekroć sprawy nie idą po jego myśli. Strasznie wkurzyło mnie również, kiedy zastanawiał się, czy będzie w stanie zaakceptować Heisuke po wypiciu Wody Życia. Cholera, koleś: twój najlepszy kumpel właśnie omal nie wykopyrtnął i cudem został zawrócony z wędrówki na tamten świat i to przez innego twojego kolegę, który wziął na siebie odpowiedzialność za doprowadzenie pierwszego do stanu używalności (Sanan), a ty twierdzisz, że w tym wszystkim najważniejsze jest to, czy go zaakceptujesz, to weź się puknij w głowę, najlepiej kowadłem. Serio, jakby którykolwiek z bliskich mi znajomych (w ogóle jakichkolwiek znajomych) powiedział mi, że nie wie, czy będzie się ze mną kumplował, jeśli wskutek choroby zmieni się mój wygląd albo osobowość (pomijając skrajne przypadki), to bym go kopnęła w rzyć i wskazała mu okno, bo na wychodzenie drzwiami w tym stanie umysłu jest już za późno. Nie przepadam za prozą Zafóna, ale napisał kiedyś bardzo mądrą rzecz: "Jeżeli zastanawiasz się, czy kogoś kochasz, to oznacza, że przestałeś kochać go już dawno" - sądzę, że z przyjaźnią jest podobnie, tym bardziej nie jest uzależniona od naszej atrakcyjności fizycznej.

To wszystko sprawia, że Nagakura zyskuje u mnie tytuł "Najsłabszego Wątku w Hakuoki". Niby mamy tu wielkie pokłady ciepła, niby Shinpachi jest wszędzie tam, gdzie go potrzebujemy, niby jest misiowatym starszym bratem, który dla swojej siostrzyczki jest w stanie zrobić wszystko, ale zdecydowanie brakuje mu głębi. Być może przekonam się do niego w "Edo Blossoms", ale w "Kyoto Winds" mnie zawiódł.


piątek, 2 lutego 2018

94. Nadzy lokaje w natarciu, czyli moje pierwsze spotkanie z grą yaoi 18+ ("Naked Butlers")

Kiedyś postanowiłam sobie, że nie będę recenzować gier dla dorosłych, z góry określając je jako słabe fabularnie i niegodne uwagi. Później poznałam "Fashioning Little Miss Lonesome" i świetnie się przy tym tytule bawiłam, chociaż miałam mu również sporo do zarzucenia. Sądziłam, że podobnie będzie z grami yaoi, dlatego kiedy jedynie ujrzałam otagowaną jako "komedia" grę "Naked Butlers", ani chwili się nie zastanawiałam i pobrałam ją na swój dysk. Czy gra spełniła moje oczekiwania? Od razu piszę, że nie. I jeżeli lubicie yaoi, mam szczerą nadzieję, że wyjaśnicie mi fenomen pewnych przedstawionych w produkcji zachowań.


W grze wcielamy się w postać całkowicie przeciętnego studenta o imieniu Tomoaki. Chłopak na co dzień dorabia sobie w kawiarni, ale ledwo wiąże koniec z końcem i niczym w ogóle się nie wyróżnia: nie jest ani wybitnie mądry, ani przystojny, nie ma nawet żadnych sprecyzowanych zainteresowań. Mimo to nie można odmówić mu pewnego uroku i kultury, o czym przekonujemy się, kiedy ratuje koleżankę z pracy przed przystawiającym się do niej klientem. Niestety nie podoba się to jego szefowi i chłopak traci posadę. Tomoaki nie zamierza jednak się poddawać i postanawia znaleźć sobie nową pracę. I szuka... szuka... szuka... aż pewnego dnia uświadamia sobie, że jeżeli szybko niczego nie zarobi, to niebawem wyląduje na bruku. Właśnie wtedy przez przypadek (oczywiście) znajduje ulotkę z dosyć niecodzienną, ale również enigmatyczną ofertą: "30 000 jenów za każdy dzień pracy, w której nie musisz nic robić. Możesz jedynie leżeć i pachnieć". Pełen obaw, ciekawości i - nie oszukujmy się - desperacji, postanawia udać się pod wskazany adres. Na miejscu znajduje ogromną i elegancką posiadłość, do której zostaje odprowadzony przez równie eleganckiego (chociaż na szczęście nie ogromnego) lokaja. Następnie Tomoaki odbywa rozmowę ze starszym służącym, który wyjaśnia mu, że wcale nie jest w ukrytej kamerze i wcale nie padł właśnie ofiarą mafii. Okazuje się, że poprzedni właściciel rezydencji wyjechał na wakacje i postanowił znaleźć kogoś, kto za odpowiednik wynagrodzeniem zechce zająć przez miesiąc jego miejsce. Do obowiązków zastępcy nie należy jednak wcale zarządzanie dobytkiem, a... pozwalanie na usługiwanie sobie przez grupę przystojnych lokajów, tak żeby nie wyszli z wprawy przez powrotem swojego prawowitego lorda. Nie ma przy tym żadnych ograniczeń - jeżeli chcemy, możemy nawet zniszczyć posiadłość. Mamy rządzić podług swojej własnej, bez oglądania się na jakiekolwiek istniejące w tym świecie zasady.

Z początku Tomoaki czuje się jak w świecie ze snów (i wcale mu się nie dziwię) i chociaż nadal ma wątpliwości, wprost nie może uwierzyć w swoje szczęście. Próbuje również zaprzyjaźnić się ze swoimi osobistymi służącymi: eleganckim Sakumą, silnym Toudou, uwielbiającym gotować Komine, małomównym Ichinose i dziecinnym Arisato. I przyznam szczerze, że do tego momentu było naprawdę fajnie i postać protagonisty dawała się lubić.

Potem było jednak już tylko gorzej.



Bo o ile początkowy stosunek Tomoakiego do lokajów jest pełen życzliwości i sympatii, o tyle z czasem zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Nasz bohater przekonuje się bowiem, że jego słudzy zrobią dla niego wszystko i w razie czego bez problemu skoczą za nim w ogień. Postanawia więc sprawdzić, czy tak jest w istocie i zaczyna namawiać ich do coraz bardziej obscenicznych zachowań. Taki zarys fabularny mógłby sprawdzić się w thrillerze psychologicznym, ale w przypadku "Naked Butlers" zapomnijcie o jakiejkolwiek poprawności. Wszystko jest tu płytkie i powierzchowne, bo w końcu to komedia - ten sadyzm ma Was śmieszyć. Mnie osobiście on miejscami przerażał.

I żeby nie było - moje złe doświadczenie z tym tytułem nie wynika wcale z mojej pruderii czy braku zamiłowania do oglądania scen seksu między mężczyznami (chociaż to akurat jest prawdą). Wynika z tego, że uważam, że wszystko powinno mieć swoje granice i że twórcy gier powinni brać pod uwagę to, jakie wartości przekazują swoim graczom, nawet jeśli adresują swój produkt do dorosłych (nie chcę tutaj nikogo obrażać, ale naprawdę ciężko jest oczekiwać od osiemnastolatka pełnej psychicznej i społecznej dojrzałości). Już pomijając fakt, że mówimy o komedii, która z zasady powinna być lekka i odprężająca, nawet gdy zawiera "pieprzne" sceny. I ta gra naprawdę mogła tak wyglądać. Twórcy postanowili jednak pójść inną drogą. I ja tej drodze zdecydowanie się sprzeciwiam.

W grze wcielamy się bowiem w brutala bez skrupułów, który poniża swoich lokajów, łamie ich prawo do prywatności i zmusza ich do robienia tego, na co kompletnie nie mają ochoty. Nie rozumie słowa "nie". Jest jak wielki rozpieszczony bachor, któremu wydaje się, że wszystko mu się należy. Żeby poniżyć swoich służących, gotów jest zniszczyć to, co dla nich ważne, i całkowicie ich od siebie uzależnić. Najgorsze jest jednak to, że przenosi te zachowania również na sferę seksu. Jedynie wątek Komine jest jedynym, w którym lokaj od początku ma na naszego bohatera chrapkę. W przypadku reszty mamy do czynienia z regularnym napastowaniem, gwałtami, a nawet zmuszaniem do prostytucji. Jest to szczególnie widoczne w wątku Ichinose i przyznam szczerze, że podczas jego przechodzenia miałam ochotę złapać Tomoakiego za fraki i urządzić mu spotkanie pierwszego stopnia z asfaltem albo rzeką pełną wygłodniałych aligatorów. Okazuje się bowiem, że według protagonisty zmuszanie do seksu kogoś, kto odmawia, płacze i krzyczy, jest fajne. Nie, panie Tomoaki - to jest gwałt. I nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem, żeby czerpać z tego przyjemność, nawet w fikcyjnym świecie gry. To jest obrzydliwe, niesmaczne i nie zawiera w sobie ani odrobiny erotyzmu. Same sceny seksu są często tak absurdalne, że aż śmieszne - nie ma w nich niczego podniecającego ani budowania atmosfery. Są zwyczajnie źle napisane i to na wszystkich możliwych poziomach. Muszę jednak przyznać, że strasznie się uśmiałam, wyobrażając sobie mężczyzn, którzy musieli podkładać pod ten cyrk głosy i jestem pełna podziwu, że zrobili to z takim zaangażowaniem, przy okazji nie umierając z zażenowania.



Oczywiście każdy z lokajów ma do opowiedzenia swoją własną historię, chociaż w grze jest zdecydowanie więcej seksu niż fabuły. Osobiście rozegrałam wszystkie wątki poza wątkiem Arisato, bo wiedząc, z czym mam do czynienia, nie byłabym w stanie wziąć na warsztat postaci, która wygląda tak młodo. W miarę podobał mi się wątek Toudou (w ogóle jest to mój ulubiony lokaj, jeśli już miałabym jakiegokolwiek wybrać), ale nawet on został zniszczony przez poczynania głównego bohatera. Zresztą sami służący również są tak papierowi, jak jedynie papierowi mogą być - ich reakcje są całkowicie nienaturalne i zdają się być na siłę umieszczeni w zdecydowanie przyciasnych sztywnych ramach. Nie ma w nich żadnej głębi.

Oczywiście nasza przygoda nie kończy się zgarnięciem Tomoakiego przez policję ani jego opamiętaniem się. Wszystkie wątki kończą się słodkim happy endem i odziedziczeniem posiadłości na zawsze. I gry w mojej opinii nie ratują ani całkiem ładne ilustracje, ani wpadająca w ucho muzyka. Tutaj wszystko jest po prostu nie tak. To nie jest komedia. To jest dramat.

Natknęłam się w sieci na opinie yaoistek, którym "Naked Butlers" przypadło do gustu, dlatego jeśli wiecie, co mogłoby tłumaczyć sympatię do tak niedopracowanej, słabej i paskudnie przemyślanej gry, to dajcie znać. Bo ja nie jestem w stanie tego zrozumieć.


Osobiście odradzam, ale jeśli mimo wszystko zamierzacie zakupić grę i przekonać się o wszystkich opisanych powyżej rewelacjach na własnej skórze, możecie zakupić "Naked Butlers" bezpośrednio na stronie wydawcy:

https://www.mangagamer.com/detail.php?goods_type=1&product_code=1032

Za możliwość zrecenzowania gry dziękuję MangaGamer.